Był sobotni poranek 6.03.2010 roku, kiedy 47. letni wówczas Mark Linkous, wyszedł z mieszkania swojego kolegi z zespołu. Niedawno przeprowadził się tutaj, do Knoxville z Północnej Kalifornii po rozpadzie małżeństwa, związku trwającego 20 lat...
Zabrał ze sobą jedynie niezbędne rzeczy, instrumenty i coś do ubrania, a po resztę miał wkrótce wrócić. Nie zdążył, bowiem tego ranka wyszedł z domu przyjaciela z karabinem w ręku i zanim ten zdążył to zauważyć, popełnił samobójstwo strzelając sobie w serce... (LINK).
Takie typowe amerykańskie story, depresja, rozbite małżeństwo, wiek koło pięćdziesiątki (zwykle przedział 45-54 lata) i broń, coś co w USA zdarza się bardzo często (TUTAJ). Ale w przypadku Marka Linkousa było coś więcej.
Była muzyka.
Wyobrażam sobie płytę jako galaktykę, piosenki są wtedy czymś na kształt planet, a niektóre z nich są schrzanione i kręcą się wykazując precesję...
~ Mark Linkous o swojej muzyce.
Dla Marka Linkousa pierwszą fascynacją muzyczną byli The Animals i ich piosenka House of the Rising Sun.
Jak to podkreśla Ally Carnwath na oficjalnej stronie artysty (TUTAJ): muzyka Linkousa to smutek, obcość, walka z życiem. Wiele piosenek opisuje coś co nazywał niebezpieczną, upiorną częścią południa, a obrazki które z początku wydają się dziwne, zaczynają lśnić, i posiadają wyraźny kontrast. I okazują się nie być produktem zniekształconej wizji, ale drobiazgowo obserwowanym światem który znamy.
Moje ulubione piosenki Sparklehorse są dziwne...
Linkous cierpiał na depresję przez wiele lat, ale jego piosenki wydawały się umożliwiać mu badanie tych najczarniejszych myśli i dostarczać tymczasowych rozwiązań problemów.
Jedną z takich piosenek catharsis jest Saint Mary, która powstała podczas powolnego odzyskiwania zdrowia w szpitalu w Londynie, kiedy po przedawkowaniu valium i antydepresantów, w czasie trasy z Radiohead w 1996 roku, zatrzymała się akcja jego serca.
Blanket me sweet nurse
And keep me from burnin'
I must get back
To the woods dear girls
I must get back to the woods
In the bloody elevator rising for their first cup of tea
Of the day
When does sky turn into space
And air into wind?
The only things
I really need
Is water, a gun, and rabbits
Let me rest
My fevered cheek
Upon your warm sweet bellies
In the bloody elevator going to the bright theater now
Come on boys
Please let me taste the clean dirt in my lungs
And moss on my back
Od czasu realizacji trzeciej płyty zespołu w roku 2001 depresja wokalisty nasiliła się. Potrzebował aż 5 lat aby powrócić z kolejną płytą.
W 2010 roku miarka się przebrała.
Autor pozostawił po sobie osiem płyt - pełna dyskografia jest TUTAJ.
I myślę, że mimo wielu wpisów i analiz, nikt nie zauważył rzeczy dość oczywistej, bowiem historia Marka Linkousa podobna jest do historii Iana Curtisa. Obaj przeżywali problemy osobiste, Mark Linkous był, podobnie jak Ian Curtis, w trakcie rozwodu.
Przecież Curtis odmówił spędzenia sobotniego wieczoru przed odlotem na amerykańskie tournee z przyjaciółmi z zespołu w pubie, bo chciał nakłonić swoją żonę - Debbie, do wycofania pozwu rozwodowego.
Curtis popełnił samobójstwo w nocy z soboty na niedzielę, moim zdaniem było to koło 3:00 nad ranem. Mark Linkous zastrzelił się w sobotę.
Obaj mieli też za sobą próby samobójcze, i obie w wyniku przedawkowania leków...
Obaj w swojej muzyce poruszali ważne problemy ludzkiego istnienia z tym, że Ian Curtis robił to na modę bardziej rockową, podczas gdy Mark Linkous tworzył coś co można nazwać amerykańską muzyką drogi.
Obaj też uczestniczyli w sesjach muzycznych prowadzonych przez prezenterów propagujących muzykę z drugiego obiegu. Joy Division w sesji Johna Peela (TUTAJ) (pisaliśmy o niej TUTAJ) podczas gdy Sparklehorse w tzw. Black Sessions - francuskiej analogii audycji Johna Peela w Radio Inter, o której jeszcze napiszemy.
I tak jak w przypadku Iana Curtisa, tak też w przypadku Marka Linkousa te najbliższe, rodzina i przyjaciele, pozostali bezradni.
Ile wniosków wyciągamy z takich lekcji? Chyba niewiele, skoro one ciągle się powtarzają.
Oni odchodzą, a my stoimy z rozdziawionymi ustami i opuszczonymi rękami, by gapić się bezradnie w przeszłość, nie mogąc zrozumieć jak to wszystko mogło się stać.
I jak to wszystko ciągle się staje...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Wyobrażam sobie płytę jako galaktykę, piosenki są wtedy czymś na kształt planet, a niektóre z nich są schrzanione i kręcą się wykazując precesję...
~ Mark Linkous o swojej muzyce.
Dla Marka Linkousa pierwszą fascynacją muzyczną byli The Animals i ich piosenka House of the Rising Sun.
Jak to podkreśla Ally Carnwath na oficjalnej stronie artysty (TUTAJ): muzyka Linkousa to smutek, obcość, walka z życiem. Wiele piosenek opisuje coś co nazywał niebezpieczną, upiorną częścią południa, a obrazki które z początku wydają się dziwne, zaczynają lśnić, i posiadają wyraźny kontrast. I okazują się nie być produktem zniekształconej wizji, ale drobiazgowo obserwowanym światem który znamy.
Moje ulubione piosenki Sparklehorse są dziwne...
Linkous cierpiał na depresję przez wiele lat, ale jego piosenki wydawały się umożliwiać mu badanie tych najczarniejszych myśli i dostarczać tymczasowych rozwiązań problemów.
Jedną z takich piosenek catharsis jest Saint Mary, która powstała podczas powolnego odzyskiwania zdrowia w szpitalu w Londynie, kiedy po przedawkowaniu valium i antydepresantów, w czasie trasy z Radiohead w 1996 roku, zatrzymała się akcja jego serca.
Blanket me sweet nurse
And keep me from burnin'
I must get back
To the woods dear girls
I must get back to the woods
In the bloody elevator rising for their first cup of tea
Of the day
When does sky turn into space
And air into wind?
The only things
I really need
Is water, a gun, and rabbits
Let me rest
My fevered cheek
Upon your warm sweet bellies
In the bloody elevator going to the bright theater now
Come on boys
Please let me taste the clean dirt in my lungs
And moss on my back
Od czasu realizacji trzeciej płyty zespołu w roku 2001 depresja wokalisty nasiliła się. Potrzebował aż 5 lat aby powrócić z kolejną płytą.
W 2010 roku miarka się przebrała.
I myślę, że mimo wielu wpisów i analiz, nikt nie zauważył rzeczy dość oczywistej, bowiem historia Marka Linkousa podobna jest do historii Iana Curtisa. Obaj przeżywali problemy osobiste, Mark Linkous był, podobnie jak Ian Curtis, w trakcie rozwodu.
Przecież Curtis odmówił spędzenia sobotniego wieczoru przed odlotem na amerykańskie tournee z przyjaciółmi z zespołu w pubie, bo chciał nakłonić swoją żonę - Debbie, do wycofania pozwu rozwodowego.
Curtis popełnił samobójstwo w nocy z soboty na niedzielę, moim zdaniem było to koło 3:00 nad ranem. Mark Linkous zastrzelił się w sobotę.
Obaj mieli też za sobą próby samobójcze, i obie w wyniku przedawkowania leków...
Obaj w swojej muzyce poruszali ważne problemy ludzkiego istnienia z tym, że Ian Curtis robił to na modę bardziej rockową, podczas gdy Mark Linkous tworzył coś co można nazwać amerykańską muzyką drogi.
Obaj też uczestniczyli w sesjach muzycznych prowadzonych przez prezenterów propagujących muzykę z drugiego obiegu. Joy Division w sesji Johna Peela (TUTAJ) (pisaliśmy o niej TUTAJ) podczas gdy Sparklehorse w tzw. Black Sessions - francuskiej analogii audycji Johna Peela w Radio Inter, o której jeszcze napiszemy.
I tak jak w przypadku Iana Curtisa, tak też w przypadku Marka Linkousa te najbliższe, rodzina i przyjaciele, pozostali bezradni.
Ile wniosków wyciągamy z takich lekcji? Chyba niewiele, skoro one ciągle się powtarzają.
Oni odchodzą, a my stoimy z rozdziawionymi ustami i opuszczonymi rękami, by gapić się bezradnie w przeszłość, nie mogąc zrozumieć jak to wszystko mogło się stać.
I jak to wszystko ciągle się staje...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.