sobota, 9 listopada 2024

Co jest po drugiej stronie Wyspy Umarłych Arnolda Böcklina?

Wyspa Umarłych (Die Toteninsel) szwajcarskiego symbolisty Arnolda Böcklina  z 1880 roku to obraz, który fascynuje każdego, kto się z nim zetknie. My także pisaliśmy o nim wielokrotnie (LINK), bo i arcydzieło Böcklina było jednym z najczęściej reprodukowanych obrazów w historii sztuki, fascynowało Lenina i Hitlera, Freuda i Clémenceau oraz inspirowało Dalego i Scorsese. Przypominamy, że okoliczności powstania dzieła były prozaiczne. Protektorka Böcklina, Marie Berna, zamówiła ten obraz w 1880 r. jako formę epitafium zmarłego męża, na podstawie niedokończonego płótna, które zobaczyła w pracowni artysty we Florencji. Na jej prośbę artysta dodał do łodzi wiosłowej na pierwszym planie trumnę i owiniętą w całun postać. Böcklin napisał do niej później: będziesz mogła przenieść się snem do świata ciemnych cieni. Mimo to prawdopodobnie nie miał pojęcia, że ten obraz będzie tak popularny. Uważa się, że jest na nim scena ostatniej podróży opisanej w mitologii greckiej, w której przewoźnik Charon towarzyszy zmarłym do podziemnego świata po drugiej stronie rzeki Styks, po której przekroczeniu śmiertelnikom wymazywane są wymazuje wszelkie wspomnienia o życiu. 


Natomiast mniej znany jest fakt, że Böcklin namalował w 1888 roku również Wyspę Życia (Die Lebensinsel). Ukazuje pejzaż, jak mógł rozpościerać się po drugiej stronie Wyspy Umarłych. Tylko zamiast wysokich, białych, skalistych klifów mamy na wysepce łagodne wzgórze  porośnięte bujną zielenią i oświetlone ciepłymi, radosnymi promieniami słońca.  Na lądzie widać odchodzącą w dal, między drzewa, niewyraźną, ciemną parę. Bliżej brzegu kroczy radosny korowód postaci, a po wodzie wesoło brodzą kochankowie w towarzystwie oswojonych łabędzi, co być może jest nawiązaniem do motywów znanych z mitologii greckiej. Mamy więc w zasadzie obraz raju! Tylko o co w tym chodzi? Bo jeśli przyjrzymy się bliżej, zobaczymy, że pływające pary składają się z niepokojących męskich postaci satyrów lub trytonów czy raczej dzikich mężów oraz biało odzianych nimf. Pary te bawią się w towarzystwie łabędzi, które są chyba najważniejszym motywem na tym obrazie. 

Bo symbolika związana z łabędziami jest bogata, zarówno w mitologii greckiej jak i w Biblii. Jej znaczenie wynika z umiejętności łabędzia, który może podróżować i metaforycznie, i dosłownie w Powietrzu i Wodzie, a także po Ziemi więc niejako pomiędzy różnymi stanami duchowości. Łabędź był często przedstawiany w starożytnej mitologii greckiej jako symbol wdzięku i czystości. Symbolika łabędzia jest obecna w całej starożytnej poezji greckiej, gdzie te majestatyczne stworzenia były czczone za swoje piękno i elegancję. W mitologii rola łabędzi była w ogóle wieloaspektowa i różnorodna. Jeden z popularnych mitów dotyczy boga Apolla, który zabiegał o piękną nimfę Cygnus. Próbując ją uwieść, Apollo przeobraził się w łabędzia, mając nadzieję, że uda mu się ją zdobyć swoją gracją. Ta historia podkreśla związek łabędzi z pięknem. Znacznie bardziej znanym mitem dotyczącym łabędzi jest opowieść o Ledzie i łabędziu. Według tej legendy Zeus przybrał postać łabędzia, aby zbliżyć się do Ledy, co spowodowało, że urodziła ona dwie pary bliźniaków - Helenę i Klitajmestrę z jednego jaja oraz Kastora i Polluksa z drugiego. Mit ten pokazuje, jak łabędzie były postrzegane jako boscy posłańcy lub pośrednicy między bogami a śmiertelnikami. Stąd ptaki te towarzyszyły wielu boginiom. Na przykład Afrodyta, bogini miłości i piękna, była czasami przedstawiana jadąca na rydwanie ciągniętym przez łabędzie, co wyrażało ich związek z wdziękiem i czystością.

Symbolika łabędzia w sztuce chrześcijańskiej posiadała jeszcze głębszą wymowę, ich obecność oznaczała łaskę, czystość i boskie piękno. Elegancka i majestatyczna poza łabędzia inspirowała artystów i sprawiała, że ptak był przedstawiany na różnych dziełach sztuki religijnej. Wśród rozmaitych znaczeń istotna była jeszcze jedna cecha przypisywana łabędziom. Opisują ją bestiariusze, czyli średniowieczne księgi o zwierzętach i minerałach. Napisano tam, że łabędzie potrafią przepięknie śpiewać, a najsłodsze, najpiękniejsze pieśni śpiewają przed samą śmiercią… W sztuce chrześcijańskiej łabędź bywał więc symbolem zmartwychwstania Chrystusa. Podobnie jak łabędź wdzięcznie wyłania się z wody po czasie przebywania w ciemności i ukryciu, tak samo Jezus pokonał śmierć i zmartwychwstał trzeciego dnia. Jest to pozytywny dla chrześcijan obraz nadziei na życie wieczne.  Jednakże być może najważniejszą symboliczną cechą łabędzi było to, że tworzą one monogamiczne pary, są więc symbolem wiernej miłości.

Choć u Böcklina nie mamy – jak się wydaje – treści biblijnych, są za to odniesienia do mitologii. Ukazana wyspa jest obrazem Cytery, wyspy, która uchodziła za królestwo miłości, za idylliczną krainę zabaw i przyjemności (najbardziej znany obraz o tej tematyce namalował Antoine Watteau).

Tu miała urodzić się, a następnie przebywać Afrodyta… Aby jednak nie popaść zbytnio w idealizm wróćmy do pary w centrum obrazu, złożonej z nimfy i satyra. Satyrowie często pojawiają się w mitach greckich jako lubieżni i kochający wino dzicy ludzie natury, którzy mieli pewne zwierzęce cechy. Uważani byli za inteligentnych, ale psotnych i rozwiązłych… Można uznać więc, że obraz ukazuje różne aspekty miłości, od idealnej, trwającej aż poza grób, po cielesną. Niemniej im dłużej przyglądamy się w zamierzeniu artysty wesołej scenie, tym mocniej ogarnia nas niepokój. Bo gdzie podąża para znikająca w gaju? Dokąd zmierza kolorowy korowód? Czy beztroskie zabawy nimf i satyra nie są zapowiedzią czegoś, co czeka uczestników zabawy gdzieś za drzewami, w głębi wyspy…
 
Mimo jasnych barw, obraz nosi w sobie cień, być może jest to smutek zrodzony z ponurej atmosfery końca stulecia,  w obliczu zbliżającej się I wojny światowej, która na długo wyeliminuje z życia wszelką idyllę.

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 8 listopada 2024

Z mojej płytoteki: Przyleciała do nas najlepsza płyta Pendragona na winylu i CD


Myślę że wielu fanów rocka progresywnego zgodzi się z opinią, że The Window of Life to najlepsza płyta Pendragona, mało tego, to jedna z najciekawszych płyt progrocka w ogóle. Oczywiście cenimy też tak wielkopomne dzieła, jak The Masquarede Overture (opisany TUTAJ), jednak Window jest w całości genialne, stąd po dość intensywnym eksploatowaniu oryginalnej kasety (pojawi się tutaj) przyszła pora na winyl. A jest ku temu okazja, bowiem wytwórnia TOFF Records (założona przez lidera i twórcę większości piosenek zespołu - Nicka Barretta)  wznowiła album na podwójnym winylu i CD. Co ciekawe, jeden z winyli jest niebieski, drugi fioletowy, co jest dość rzadko spotykane.


Oryginalny album pochodzi z 1993 roku, a autorem grafiki jest Walijczyk Simon Williams. Trudno oprzeć się wrażeniu, że całość przypomina Marillion i słynne okładki Marka Wilkinsona (warto zobaczyć TUTAJ), choć nie jest to bezmyślna kopia, a bardzo przemyślana kompozycja. Williams ma w swoim dorobku okładki do wielu albumów Pendragona: The World, omawiany dziś The Window Of Life, The Masquerade Overture, Not Of This World i ostatnio do rocznicowego wydawnictwa The First Forty Years.
 




Jak to zwykle bywa na wznowieniach, album zawiera bonusy: fotki na obu kopertach jak i piosenkę The Last Man On Earth w wersji live. Co ważne, również na labelu zamieszczona jest grafika, i to na każdej stronie inna.
 

Oczywiście okładka jest typu gatefold, z tekstami w środku.
 
O albumie (zwłaszcza o warstwie tekstowej) napiszemy więcej wkrótce, dziś tylko chcieliśmy podzielić się radością z posiadania tak imponującego wznowienia płyty, którą każdy fan rocka progresywnego, ale nie tylko - każdy fan spokojnej, nastrojowej muzyki, musi mieć w swojej kolekcji. Łapcie mimo wysokiej ceny, za rok o tej porze to będzie znacznie droższe, bo TOFF zawsze oznacza niskie nakłady.
 
 
Co się dzieje aktualnie z zespołem Pendragon opisaliśmy TUTAJ
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 7 listopada 2024

Nokturny Bena McLaughlina: Kadry wycięte z codziennego życia

Ben McLaughlin jest uważany w Wielkiej Brytanii za jednego z bardziej interesujących współczesnych artystów. Jego obrazy są niczym kadry wycięte z codziennego życia, a pośród nich – według nas – najciekawsze są jego nokturny. Są niczym rejestracja bezsennych chwil, spowitych w półmrok, w którym stonowane kolory i rozmyte kontury podkreślają wrażenie izolacji i wszechogarniającej ciszy…




Wydaje się, że autor na szybko namalował momenty będące jego reakcją na intymne stany umysłu, z czego pozostały jednocześnie zabawne i ponure formy, splątane z niedoskonałych wspomnień i przebłysków prawdziwych zdarzeń. Te swoiste ślady pamięci są utrzymane w już dość archaicznym stylu, bo zdają się nawiązywać do wojerystycznej twórczości Edwarda Hoppera a poprzez użycie tradycyjnych technik do malarstwa XIX-wiecznego. 







Artysta ma świadomość tego, co robi. W jednym z wywiadów potwierdził naszą ocenę, wyjaśniając, że  jego prace często są rozmazane lub mgliste, podobnie jak obrazy moich własnych wspomnień, i mam nadzieję, że nakładając się na siebie i zlewając, dają efekt niejednoznaczności, tak że nie jesteśmy pewni, czy patrzymy na to, co rzeczywiste, czy wyobrażone; prozaiczności dodaje to coś magicznego, a wszystko, co zbyt romantyczne, jest gdzieś zakotwiczone w banalności. Hopper zawsze był dla mnie inspiracją. Myślę, że miałem dziewięć lat, kiedy moja matka pokazała mi po raz pierwszy kilka jego obrazów, a jego sposób patrzenia wydawał mi się po prostu sensowny, nawet wtedy. Chociaż jego spojrzenie na świat zawsze do mnie przemawiało, czasami jednak mam problem ze stosowanym przez niego sposobem użyciem farby i wtedy odwołuję się do takich artystów jak Degas, Rembrandt czy Sargent ze względu na ich kunszt i lubię sobie wyobrażać, jak poradziliby sobie z malowaniem pustej windy lub samotnego monitora w pustym biurze (LINK). 






Kim jest Ben McLaughlin? Urodził się w Londynie w 1969 roku. Studiował w Londynie i uzyskał tytuł licencjata sztuk pięknych w Central St. Martin's School of Art w 1993 roku, a następnie tytuł magistra grafiki w Camberwell College of Art. W 1992 roku zdobył pierwszą nagrodę w konkursie Falkiners Fine Paper Young Artists Award, otrzymał też pierwszą nagrodę w konkursie Cohn & Wolfe Young Artist Competition w Londynie oraz pierwszą nagrodę w konkursie Cecil Collins Memorial Award for Drawing w Londynie. W 1994 i 1996 roku Ben otrzymał pierwszą nagrodę za Médaille d'Honneur de la Ville de Salies-de-Béarn we Francji. W 2005 roku otrzymał prestiżową rezydencję artystyczną w The Joseph and Anni Albers Foundation w Connecticut, USA. Prace Bena były wystawiane w całej Europie i USA. A dzisiaj także na naszym blogu.



Czytajcie nas - codziennie nowy wpis , tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 6 listopada 2024

Stephen Morris: Record, Play, Pause - książka perkusisty Joy Division i New Order cz.23: Wynajęcie studia i pierwsza piosenki Warsaw

 

W pierwszej części (TUTAJ) przedstawiliśmy streszczenie fragmentu książki, w którym Stephen Morris opisuje swoje dzieciństwo. W części drugiej (TUTAJ) wojenne pasje perkusisty Joy Division, a w kolejnej historię życia jego ojca (TUTAJ), rodzinne wycieczki (TUTAJ) i pierwsze single w kolekcji Stephena (TUTAJ). W następnym wpisie przedstawiliśmy pierwsze instrumenty z kolekcji Stephena i opisaliśmy jego fascynację the Beatles, jak i amerykańską TV (TUTAJ). W kolejnym (TUTAJ) męczarnie na kursie tańca i fascynację obserwatorium Jordell Bank, oraz kompletnie inne, niż rodziców, zainteresowania kinowe. W kolejnym (TUTAJ) lekcje gry na klarnecie i pierwsze zakupy płytowe. W kolejnym (TUTAJ) pierwsze koncerty i fascynację Davidem Bowie  wybór roli w zespole jako perkusista (LINK). W tej części (LINK) przedstawiliśmy pierwsze eksperymenty kolegów z LSD, epizod ze studiami i przeprowadzkę do nowego domu. TUTAJ opisaliśmy pierwszych idoli gry na perkusji i zakup instrumentu, a także pierwsze lekcje Stephena gry na nim, a TUTAJ perypetie związane ze zmianą szkoły. Wzrastające zainteresowania winylami i rozbudowę zestawu perkusyjnego opisaliśmy TUTAJ i TUTAJ. Pierwsze nagrania zespołu Stephena w Strawberry Studios opisaliśmy TUTAJ. Późniejszy wpis za to (TUTAJ) przedstawiał narodziny punk rocka w UK wg. Morrisa. Natomiast narodziny Warsaw opisaliśmy TUTAJ, a ich pierwsze próby i występy TUTAJ. W TYM wątku opisaliśmy pierwsze poważne koncerty Warsaw i ich pierwszy bis. Natomiast TUTAJ incydent w Electric Circus, a TUTAJ perypetie z dziewczynami.
 
Morris miał wtedy ogromny zbiór antydepresantów, nikt z jego kolegów - entuzjastów narkotyków, ich nie chciał. Próbował palić je w kominku, ale kiepsko się paliły. Ogólnie był w kiepskim nastroju, interesował się Zen, czytał Sartrea, Chandlera, ogólnie poza Sartrem książki wyciągały go ze złego nastroju. Podobnie robiła gra na perkusji.
 
Każdy zespół miał swoje marzenia, tak samo było z Warsaw, chcieli zagrać w Londynie, chcieli udzielić wywiadu prasie i nagrać album. Wpadali też na dziwne pomysły, kiedyś Hooky zaproponował, żeby na kolejny występ pofarbowali sobie włosy na biało, ale oczywiście zrobił to tylko Stephen. Ian, mimo że był liderem, nigdy za takiego się nie uważał. Wszystkie decyzje podejmowali zespołowo, i wystarczył jeden głos sprzeciwu, żeby czegoś nie robili. Ian był bardzo delikatny i grzeczny, nawet jak coś powiedział, to później wycofywał się z tego kiedy zdawał sobie sprawę, że mógł zrobić komuś przykrość. Miał bardzo wiele kontaktów w branży muzycznej, znał: Dereka Brandwooda z RCA, Richarda Boona i Paula Morleya. Stephen też starał się wykorzystać swoje kontakty żeby promować zespół. Znał kobietę, która zajmowała się sprowadzaniem zespołów do Londynu, zadzwonił nawet do niej, ale ta odpowiedziała, że z nazwą Warsaw nie mają czego szukać w stolicy.
 

Było tak z powodu działania w mieście zespołu Warsaw Pact. Mało tego zespół ten nagrał już album i zdaje się że stanie się bardzo popularny.

Stephena mocno to oburzyło i postanowił na znak protestu, nigdy nie kupić żadnej ich płyty. W tamtym czasie Stephen, ciągle pracując dla Record Mirror zaczął robić wywiady na żywo. Krótko po tym zakończył współpracę z gazetą. Ponieważ jego siostra zaczęła brać lekcje gry na pianinie, on też postanowił się nauczyć. Niestety jego styl gry nie spodobał się mamie. 
 
Warsaw postanowili w tamtym czasie wydać singla, idealnie byłoby wydać tysiąc kopii, ale nie było ich stać na to. Zabukowali dzień na nagranie w Pennie Studio za pieniądze jakie Ian pożyczył z banku na zakup mebli, albo remont mieszkania. Próbowali wcześniej wynająć studio TJ Davidsona, ale on był bardziej zainteresowany nagrywaniem zespołu V2, który grał bardziej glam rockowo.
 

Po dwóch tygodniach mieli gotowe już trzy piosenki, co było znacznym osiągnięciem zwłaszcza że próbowali tylko dwa razy na tydzień. Co ważne, każda kolejna piosenka była lepsza od poprzedniej. Inspirowali się the Stooges, czy Roxy Music. Na przykład Leaders of Men narodziło się kiedy grali Love Is The Drug.
 
 
Failures za to powstało, kiedy próbowali grać w stylu Johna Bohnama z Led Zeppelin, tym razem inspirowali się utworem Rock and Roll.
 

C.D.N. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.                 

wtorek, 5 listopada 2024

Akwarele Radosława Kuźmińskiego: Echo twórczości Aleksandra Gryglewskiego i Władysława Podkowińskiego

Urodziłem się w Warszawie. Posiadam dyplom Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi o kierunku "malarstwo i rysunek". Od kiedy jako młodzieniec zatrudniłem się u w pracowni plastycznej Teatru „Lalka” pod kierunkiem Adam Kiliana pokochałem działalność twórczą i artystyczną. Wiele lat prowadziłem własną firmę i znajdując czas na realizację marzeń. Malarstwo stało się pasją mojego życia. Od początku odnalazłem swój środek wyrazu w akwareli.


Cenię akwarelę głównie ze względu na jej niepowtarzalność i możliwość uzyskania spontanicznych, oryginalnych efektów. W tym medium intryguje mnie również nieprzewidywalność i niepewność, jaka kryje się do ostatniego ruchu pędzlem. Wciąż poszukuję nowych sposobów ekspresji, często eksperymentuję. W moich pracach odnajdziesz klimat tajemniczości i ulotności chwili. Swoje prace prezentowałem na wystawach w kraju, oraz za granicą. Od 2018 roku jestem członkiem Stowarzyszenia Akwarelistów Polskich. Moje obrazy znajdują się w prywatnych kolekcjach w Polsce, Belgii, Francji, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i w Niemczech. Uczestniczyłem w wielu plenerach oraz wystawach w Polsce i za granicą (LINK).









Tak sam o sobie pisze bohater dzisiejszego postu, czyli Radosław Kuźmiński. My możemy jeszcze dopisać do tego, że artysta posiada bardziej różnorodne wykształcenie, niż plastyczne. Jest ekonomistą, ma licencjat Wyższej Szkoły Ekonomiczno - Informatycznej w Warszawie oraz tytuł magistra zdobyty w Akademii Finansów i Biznesu Vistula, jest także pedagogiem po Wyższej Szkole Nauk Pedagogicznych w Warszawie.





Jego akwarele prezentują różny poziom, najlepsze według nas są jego pejzaże miejskie oraz scenki rodzajowe lub po prosu obrazki z wnętrz.  Można w nich dostrzec echo twórczości wielkich akwarelistów – na przykład Aleksandra Gryglewskiego czy Władysława Podkowińskiego.  Choć oczywiście artysta tworzy w różnym od nich stylu. Mamy kompozycje o cechach ekspresjonistycznych, w których uchwycono chwilę - wilgotny asfalt odbijający światła samochodów,  dym płonących rac, cień nawy kościelnej, ciepłe płomyki świec… Obrazy te są realistyczne, ale wśród nich są także prace z nurtu steampunk. Malarz bez trudu posługuje się trudna techniką, posiłkując się jednak także zdjęciami oraz obrazami z drona. Niemniej niezależnie od tematu każda  z akwarelek emanuje określonym nastrojem. Większość odznacza się dynamizmem, wręcz żywiołowością, co podkreśla zdecydowana, jaskrawa kolorystyka. Choć zdarzają się obrazy nostalgiczne, wręcz melancholijne, jak gdyby artysta spoglądał we własne wspomnienia…
Jesień sprzyja zadumie, której warto oddać się, nawet nie wychodząc z domu.



Prace malarza pochodzą z jego profili w mediach społecznościowych: LINK i LINK.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.