Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stockport. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stockport. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 stycznia 2022

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.25: Na Unknown Pleasures Martin Hannett nadał każdemu instrumentowi niepowtarzalny charakter

  

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 1234567891011121314151617181920212223i 24).

Mimo że sytuacja materialna wokalisty Joy Division nie była dobra, nie chciał on podpisywania kontraktu a potentatami. Starał się wytworzyć wkoło siebie i zespołu aurę undergroundu a Tony roztaczał dodatkowo wkoło aurę wolności, co go przyciągało. 

Płyta była nagrywana w Strawberry Studios w Stockport. Nieopodal znajdował się pub Waterloo i mówi się, że odegrał on równie ważną rolę podczas nagrywania albumu jak samo studio. 


Zdjęcie pochodzi ze strony pubu TUTAJ.

Martin Hannett nie tylko wyskakiwał tam samemu, ale też wysyłał tam muzyków kiedy zaczynali go denerwować. Lindsay Reade, która spędziła bardzo dużo czasu w studio podczas nagrywania Unknown Pleasures, pamięta, że Martin wtedy nie pił dużo alkoholu, zawsze miksował nocami po pobycie w pubie. Za to bardzo wiele palił różnych narkotyków. Co do mitów o jego szaleństwie jest w tym wiele przesady, bowiem w jej opinii Martin był rzemieślnikiem i dobrze wiedział co robi. Poza tym był perfekcjonistą. Powtarzanie wiele razy piosenek mogło nużyć i być wręcz nudne, ale Martin kazał to robić tak długo, jak długo nie był zadowolony z końcowego efektu. Atmosfera w studio wcale nie była napięta, tylko relaksująca. Martin starał się wyżyłować muzyków, unikał chaosu dźwiękowego. 

Mimo, że trzech członków Joy Division w wielu wywiadach podkreśla, że nie byli zadowoleni z efektów Unknown Pleasures, to Ian Curtis i Rob Gretton byli zachwyceni wprowadzeniem ambientu na album. 

Terry Mason jednak uważa, że charakter Martina był trudny do zniesienia, zwłaszcza jego wahania nastrojów. Reade jednak twierdzi, że było inaczej. Zespół wtedy był na etapie wzajemnego cieszenia się swoją obecnością, schodzili na dół, gdzie grali w bilard albo oglądali TV a kiedy Martin ich potrzebował wracali na górę. 

Hannetta wspomagał bardzo młody inżynier, uczący się od niego, Chris Nagle (pisaliśmy o nim TUTAJ). Martin w swoim założeniu starał się uniknąć zlania wszystkich instrumentów w jeden jazgot, dlatego każdy instrument, jak i wokal, nagrywany był osobno. Słychać to znakomicie choćby w She's Lost Control, gdzie wszystkie instrumenty tworzą osobną piękną melodię, a głos Iana Curtisa jest zniewalająco silny, ale jednocześnie wytłumiony w pogłosie. 


Hannett nadał każdemu instrumentowi na albumie jego niepowtarzalny charakter. Wiele zespołów chce brzmieć inaczej, niż wszystkie inne. Ale w przypadku Joy Division to Martin nadał instrumentom takie brzmienie, jakiego nie miał nikt wcześniej. I być może dlatego Hooky i Sumner nie lubią Unknown Pleasures, bo zespół brzmi na tej płycie inaczej niż na koncertach, gdzie brzmiał jak typowy zespól heavy metal czy punk. Sumner był zaszokowany kiedy usłyszał zmiksowany album, oczekiwał cięższego brzmienia i zdziwił się dodatkowymi efektami specjalnymi. Morley podkreśla, że nie oczekiwał po Hannettcie takiego dzieła, widział go zawsze palącego narkotyki, poza tym bardzo dziwnie się wypowiadał. Ale tak ja wielcy producenci Pink Floyd, the Beatles czy U2 Hannett stworzył arcydzieło. Pojawienie się Hannetta obaliło też mit, że dobry producent musi być z Londynu. Martin pojawił się znikąd dowodząc, że zupełnie nieznane źródło może wyłonić genialnego realizatora.              

Martin Hannett zmarł w 1991 roku,  trudno zatem stwierdzić, kiedy zauważył coś unikatowego w głosie Iana Curtisa, natomiast prawdopodobnym jest, że nie widziała tego reszta zespołu włącznie z nim samym. Hooky podkreśla, że nie było wtedy widać u Iana żadnych niepokojących zachowań. Jedynie denerwował się w studio podczas nagrań. Ale Martin znalazł na to sposób. Bardzo zbliżył się do Iana, chodzili razem do pubu na drinki a przez wytworzenie intymnej atmosfery doprowadził do tego, że Ian poczuł się w końcu wyluzowany. 

C.D.N.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

sobota, 25 lipca 2020

Jak rodziła się płyta Unknown Pleasures Joy Division - relacja oczami świadka: Kto zabił Martina Hannetta? - streszczenie książki Colina Sharpa cz.8

Jakiś czas temu zaczęliśmy na naszym blogu streszczać książkę Colina Sharpa o wielkim realizatorze nagrań i twórcy Manchester Sound, Martinie Hannettcie. Pierwsza część opisu dostępna jest TUTAJ, druga TUTAJ, trzecia TUTAJ, czwarta TUTAJ, piąta TUTAJ, szósta TUTAJ a siódma TUTAJ.

Dzisiejsza część rozpoczyna się od opisu przyjaźni miedzy Sharpem a Hannettem. Odkryli że ich wspólnym zainteresowaniem są narkotyki. Wiele osób wtedy zażywało heroinę, amfetaminę i kokainę. Lepszej klasy narkotyki były dla elity. Stali się członkami ekskluzywnego klubu. Mieli sekretne miejsce spotkań i umówione hasła, trudno było się do tej grupy dostać. Martin zażywał narkotyki zwykle w samotności albo w obecności wąskiej grupy przyjaciół, bowiem traktował to jako ekstremalny objaw eksperymentowania. 

Następnie autor opisuje jedno ze spotkań z Hannettem w jego domu, dokładnie w salonie. Hannett zapytał go, czy chce posłuchać świeżo nagranej płyty Unknown Pleasures Joy Division. Sharp odleciał w kosmos kiedy usłyszał bas z piosenki Disorder, nie wspominając o liniach gitary, rytmicznej perkusji i słodkim głosie Iana. Piosenka działała na wszystkie zmysły - włącznie z siódmym. Martin obserwował reakcję Sharpa na jego dziecko. Sharp został zaadsorbowany agonią zawartą w Day of the Lords, jasnością bijącą z New Dawn Fades, neurotycznym She's lost Control, i katharsis zawartym w I Remeber Nothing. Płyta jego zdaniem jest w pewien sposób kombinacją Idiot Iggy Popa (pisaliśmy o tej płycie TUTAJ) i Low Bowiego. Martin odczytał presje jakim był poddawany Ian i demony które go prześladowały i obudował je dźwiękiem.
          

Następnie autor przypomina życiorys Iana Curtisa. Ten urodził się w Old Trafford, 15.07.1956 roku, a pięć lat po nim na świat przyszła jego siostra Carole. Lubił szkołę i uczęszczał też do szkoły niedzielnej, po czym do King's Grammar School w Macclesfield. Fascynował go historia, zwłaszcza historia Ameryki. Raz z jednym chłopakiem nadużyli tabletek i miał płukanie żołądka. Po szkole podjął pracę w służbie publicznej. Był fanem Manchester City. Kochał muzykę a pierwszy zespół Treackle Teapot utworzył w wieku 12 lat. Później interesował się muzyką Bowiego i Lou Reedem. Chodził na wiele koncertów tak jak Martin, choć raczej w latach 70-tych nie 60-tych. 

Był to początkowo okres glam rocka. Jednej z nocy podczas randki z Debbie oglądali koncert Bowiego, było to w okresie Ziggy Stardust. Miał wtedy 16 lat, ona 15. Bardzo lubił film Cabaret, który obejrzał dziesiątki razy. Widział też koncert Lou Reeda

W pracy miał starszego kolegę, który edukował go muzycznie, co było pierwowzorem relacji z Martinem. Starał się pracować jako sprzedawca płyt, ale to nie było to, więc wrócił do poprzedniego zawodu. W 1974 roku pobrał się z Debbie. Później wszyscy zaczęli spotykać się w klubie Pips. Po koncercie Sex Pistols - który był przełomem, w Manchesterze powstało kilka klubów muzycznych, w których zaczęli przebywać dziennikarze muzyczni, jak Paul Morley, Mick Middles czy Jon Savage.

Jednym z ważniejszych klubów był Band On The Wall, z początku jazzowy i bluesowy, później najważniejszy klub punk - rocka. Nie było w nim sceny, zespołu grały pod ścianą w minimalnej odległości od publiki, która czuła wibracje muzyki. Ian Curtis wtedy zwykle ubrany na szaro, z zamkniętymi oczami, zaczynał tworzyć swój charakterystyczny taniec, machał rękami niczym Jagger czy Artur Lee. Wszyscy muzycy zespołu byli bardzo młodzi, dobrze zgrani, a Ian czarował swoimi dojrzałymi tekstami. Takimi zobaczył ich po raz pierwszy Martin z Suzanne. Drugim ważnym klubem był Rafters, tam rodziły się prawdziwe gwiazdy. Tam Tony Wilson spotkał po raz pierwszy Roba Grettona i tam grali też Joy Division. To Rob przedstawił zespół Martinowi pod koniec 1978. Grupa była po wydaniu własnym sumptem An Ideal For Living (warto zobaczyć TUTAJ),jednak z powodu okładki z chłopcem z Hitlerjugend  kojarzyli się z pronazistami. Dlatego nie spodobali się w Rabid Records (pisaliśmy o tej wytwórni TUTAJ), ponoć szefowie wytwórni podważali też ich umiejętności muzyczne. W tym klubie Tony został zaczepiony przez podpitego Iana, który miał pretensje dlaczego ten nie puszcza ich w swoim programie TV Granada Reports -  uważanym za bardzo opiniotwórczy. W końcu zespół wystąpił 20.09.1978, grając jedną piosenkę - Shadowplay. Ian w różowej koszuli, zawsze znakomicie zdawał sobie sprawę gdzie jest kamera, co widać choćby na zdjęciach Antona Corbijna, pozostali członkowie zespołu jednak byli dość speszeni obecnością w TV.

Ian wtedy zaczynał tworzyć swój charakterystyczny taniec mechaniczny (o tym występie pisaliśmy TUTAJ). Gdy Wilson, Erasmus i Saville stworzyli Factory Records, postanowili że nagrają płytę Joy Divison. Hannett czuł, że to będzie okazja osiągnąć wyższy poziom w jego muzycznym eksperymentowaniu. Pierwsze nagrania miały miejsce 11.10.1978 roku w Cargo Studios w Rochdale (warto zobaczyć TUTAJ). Ian miał wtedy najlepszy okres w życiu, był bardzo aktywny i miał masę pomysłów. Martin dostrzegł jego potencjał, a Ian znalazł przewodnika. Wokal zawsze nagrywali na końcu, po nagraniu całości utworu - Martin miał wszystko doskonale zaplanowane. 


To Martin odkrył coś co Bono później nazwał świętym głosem Iana Curtisa. Nagrywali wtedy dwie piosenki: Digital i Glass. Zwłaszcza pierwsza z nich pokazuje, jak Hannett znakomicie wyczuwał Curtisa, niczym dobry terapeuta dał mu na końcu piosenki się wykrzyczeć. Hannett uważał wtedy że Joy Division to zespół składający się z genialnego wokalisty i kilku fanów Manchester United. Relacje pozostałych członków zespołu z nim były trudne.

Później Factory podjęła decyzję o nagraniu całej płyty Joy Division. Wszystko zaczęło się w kwietniu 1979 roku w studio w Stockport, które posiadało wtedy bardzo dobre wyposażenie i miało nawet, uchodzący za rarytas w tamtych czasach, automat do kawy (dzień w kadrze uwiecznił wtedy Paul Slattery - o czym pisaliśmy TUTAJ). Martin wiele czasu spędzał w studio, i tak miało pozostać przez kilka najbliższych lat. Po drugiej stronie znajdował się pub Waterloo gdzie chodził i pił alkohol, który nie bardzo współgrał z heroiną jaką zażywał. Pili tam razem z Ianem, który podczas nagrywania albumu oczekiwał na narodziny dziecka. Wtedy między nimi narodziła się specyficzna relacja, Hannett dostrzegł geniusz Curtisa, a ten wiedział że Martin może zrealizować jego marzenia muzyczne. Ta głęboka więź spowodowała, że Martin tak przeżył śmierć Iana

Na Unknown Pleasures Hannett zastosował efekty windy którą wozili sprzęt w studio i tłuczonego szkła. Jednak specyficzne brzmienie uzyskał poprzez efekt opóźniania dźwięku, ale stosował go nie tak żeby powstawało echo, ale żeby opóźniony dźwięk pojawił się jak najbliżej dźwięku perkusji, stając się niemal niesłyszalny. 

Album stał się inspiracją ale wielu zespółow muzyki gotyckiej, jak Bauhaus czy Sisters of Mercy. Andrew Aldritch bardzo chciał żeby Hannett z nim współpracował, Sharp nawet widział u Martina single Sisters. I mimo że płyta zyskała wielu naśladowców i znacząco wpłynęła na nurt gotyku nikomu nie udało się osiągnąć tego poziomu. Ian i Martin byli bardzo zadowoleni z efektu, w przeciwieństwie do pozostałych członków zespołu. Ci jednak przełknęli efekt bo podobał on się Tony'emu, Robowi i prasie, a całości dopełniła znakomita okładka Petera Savillea (o historii jej powstanie pisaliśmy TUTAJ).




Książka Colina Sharpa jawi się coraz bardziej interesującym dokumentem z epoki. Wkrótce przedstawimy streszczenie kolejnej części. Jeśli chcecie je poznać - czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w minstreamie.                                 

sobota, 7 września 2019

Książka Paula Slattery o Joy Division w Strawberry Studios - dzień zespołu uwieczniony w kadrze


Wreszcie przyleciała do mnie książka, która wygląda niepozornie, ale jest prawdziwym nowym skarbem na rynku pamiątek po Joy Division

Rzeczywiście dzieło Paula Slattery wydane przez Legendspublishing nie poraża grubością, to nie jest żadne opasłe tomisko, ale za to w środku... 

Najpierw gadżety - książka zamówiona w przedsprzedaży w związku z czym w środku piękne (specjalny matowy papier) trzy zdjęcia zespołu, mało tego dwie odznaki z Ianem Curtisem i autograf autora. Z tyłu każdego zdjęcia pieczęć... Wygląda to na prawdę znakomicie. 

Książka nie jest opasła, bowiem  w tamtym czasie fotografowano za pomocą kliszy (filmu) i autor oszczędzał zdjęcia. Tym bardziej że na prawdę obskoczył kilka wydarzeń tego właśnie dnia - i przed Strawberry Studios, w mieście, na przedmieściach i na koncercie. Wszystko to jest udokumentowane w książce, za pomocą doskonałych czarno - białych zdjęć.

Paul Slattery poznał muzykę zespołu dzięki dziennikarzowi Dave McCulloghowi (uwiecznionemu przypadkowo na jednym ze zdjęć), z którym pracował wtedy w magazynie Sounds. McCullogh namiętnie i w dodatku głośno wałkował Unknown Pleasures w biurze redakcji nad stacją metra Covent Garden w Londynie

28.07.1979 roku pojechali Fordem Cortina do Stockport na wywiad i sesję z zespołem. Poszli nawet razem pubu Waterloo gdzie miał swój telefon sam Martin Hannett.

Słynne, dzisiaj już kultowe zdjęcia z miasta, przy drodze barierce pojawiają się w książce jako pierwsze. Jest ich 4. Później zdjęcia z tyłu studia, w ilości 12, wielu z nich nie można zobaczyć w internecie. Dalej seria z kłosami zboża. Mam bardzo sentymentalny stosunek do tych zdjęć, bowiem kiedy byłem nastolatkiem to właśnie te ujęcia zespołu zobaczyłem jako pierwsze. Kupiłem je w wysyłkowym sklepie który mieścił się w Krakowie, wraz z książką - broszurką o zespole... Zdjęć z pola jest 3. 

I finalnie, zdjęcia z koncertu w Funhouse gdzie zespół grał razem z the Distractions - wejściówka była w cenie 1.5 GBP, oraz seria zdjęć z 26.10.1979 z sesji zza sceny z koncertu w the Electric Ballroom. Tych jest aż 17 i poza ujęciami samego Iana Curtisa jest kilka na prawdę doskonałych całej grupy...

Każde zdjęcie jest opisane, niemniej opis nieco rozczarowuje, bowiem dotyczy głównie podania faktów jak od wtedy zmienił się krajobraz. Co do zespołu pada stwierdzenie, że byli w bardzo dobrych humorach. Swoją drogą trudno się dziwić, autor jako fotograf magazynu muzycznego na pewno fotografował setki kapel i nie może pamiętać o czym z każdą z nich rozmawiał, w dodatku 40 lat temu... 

Reasumując, doskonała, sentymentalna pamiątka o szczególnej wartości utrwalająca tamten dzień w kadrze i przypominająca czasy, które niestety nigdy już nie wrócą...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.