sobota, 14 listopada 2020

Streszczenie książki Colina Sharpa - EPILOG 2 - Ojciec był punkrockowcem, opowiadanie Adama Sharpa


Omówiliśmy już całą książkę Colina Sharpa pt. Who Killed Martin Hannett? zawierającej wiele interesujących faktów zarówno o legendarnym producencie, jak i o Joy Division i generalnie Factory i świecie Manchesteru końca lat 70-tych i lat 80-tych (TUTAJ). Z małżeństwa głównego bohatera i Martine narodził się syn, Adam. I choć związek nie przetrwał, oboje rodzice wychowywali syna. 

Ale kij ma zawsze dwa końce, bowiem Adam Sharp w miłej rozmowie z naszym człowiekiem - Jakubem Poznańskim na TT zasugerował zapoznanie się z jego książką i napisanym na jej podstawie opowiadaniem: Daddy was a Punk Rocker, za którą to książkę Sharp junior został nagrodzony nagrodą TLC Pen Factor Winner Special w roku 2018. Nagroda ta przyznawana jest młodym uzdolnionym pisarzom (więcej TUTAJ). Postanowiliśmy zatem przyjrzeć się świadectwu Adama Sharpa i zamieścić tutaj, jako ciekawy epilog do książki ojca, dokładnie Epilog 2.

Książka Sharpa juniora ma 155 stron i jest do kupienia TUTAJ. My natomiast omówimy dziś jej fragment, starając się naświetlić - o czym ona jest.

Jak wspomina autor - Daddy Was a Punk Rocker to wspomnienie o tym, jak muzyka ukształtowała moje relacje z ojcem - jak wykorzystywał swoją muzykę by ocalić moje życie, a potem usprawiedliwić swoje odejście, jak z kolei ja użyłem mojej muzyki by go ukarać, i jak, tuż przed jego śmiercią, nasza muzyka znów nas połączyła.

We wstępie autor omawia jak wyglądał dom ojca przy Lausanne Road w Manchesterze. Był zakupiony przez niego ze spadku po dziadku, i z czasem przeistoczył się w spelunę. Adam jednak stara się wytłumaczyć ojca, opisuje jak dom miał stać się dla niego azylem w którym chciał uciec od nieudanego dzieciństwa. Miał problemy w szkole, a dokładnie w internacie w którym mieszkał, gdzie był samotny, zastraszany i poddawany przemocy seksualnej. W nowym domu uciekał przed rodzicami, którzy pozostawali głusi na prośby zabrania go z internatu. 

W tym domu stawiał i barwił włosy, przybierał image punka. Został wtedy, tak jak to opisał w szczegółach w książce, wokalistą i autorem tekstów Durutti Column, nagrywając piosenki na pierwszym wydawnictwie Factory - A Factory Sample. Szefem wytwórni był Tony Wilson, kreator sceny Manchesteru, a Joy Division wkrótce stali się ikoną nowej fali. Oczywiście nagrań dokonał sam wielki innowator - Martin Hannett. Ten odwiedzał Colina w jego domu, ekscytując się geniuszem Iana Curtisa.



Wtedy praca Colina z Durutti Column odeszła w zapomnienie. Kiedy chciał się znowu wybić z nowym zespołem napotkał Martine, co zresztą dokładnie opisał w swojej książce. Ta, jak i on, kochała muzykę i narkotyki, i tak też oboje zaczęli wspólnie zażywać, gdy wprowadziła się do jego domu. W tym domu Martine zaszła w ciążę. Mimo że chciała ją usunąć to było to niemożliwe, bowiem kiedy zauważyła, że jest w ciąży była już w 6-tym miesiącu. Symptomów nie zauważyła, bowiem były jak objawy zażywania narkotyków, były jej codziennością. Ponieważ nie mogła legalnie dokonać aborcji, udała się do lekarza w Londynie, wykonującego zabiegi w podziemiu. Niestety nie zastała go, być może został aresztowany. Zatem wróciła do domu i postanowiła pozbyć się ciąży na własną rękę. 

Wstrzykiwała sobie powiększone dawki heroiny w brzuch, a kiedy to nie pomogło, rzuciła się ze schodów. Colin za to podtrzymywał dziecko przy życiu, grając mu swoje ulubione piosenki: Bowiego, Popa, Rolling Stones

Dziecko jednak urodziło się zdrowe i nie było uzależnione od narkotyków (co innego można wyczytać w książce Sharpa seniora (TUTAJ), choć ten fragment napisany jest jako fabularny a nie dokumentalny). Martine po powrocie ze szpitala odmówiła kontaktów z synem. Za to Colin postanowił się nim opiekować. W tym samym czasie do mieszkania wprowadzili się przyjaciele Martine i zamieszkali na górze, zażywając heroinę. W tym domu pojawiał się nadal Martin Hannett, który po śmierci genialnego wokalisty Iana Curtisa stracił źródło inspiracji. On, Martine i Colin coraz bardziej za to uzależniali się od heroiny. Hannett został ojcem chrzestnym Adama, i cały czas tęsknie wpatrywał się w Martine. Zaniepokojeni sytuacją pracownicy socjalni postanowili, że jeśli sytuacja się nie poprawi, zabiorą dziecko. 

Ciąg dalszy tej historii w książce Adama Sharpa... 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

piątek, 13 listopada 2020

Jarocin, Po co Wolność: film o fenomenie festiwalu muzyki rockowej

Jarocin, Po co Wolność. Tak brzmi tytuł filmu o fenomenie Jarocina, jak potocznie określa się festiwal piosenki undergroundowej, który był organizowany w tym małym wielkopolskim miasteczku w latach 1980-1994 (nasze teksty o Jarocinie są TUTAJ). Przy czym film Marka Gajczaka i Leszka Gnoińskiego nie jest filmową biografią tej imprezy, tak, jak przeczytamy w wielu recenzjach. Tak samo jak i tytuł filmu nie jest pytaniem. Jest stwierdzeniem - Po co wolność.


Na samym początku, zanim zobaczymy jakiekolwiek napisy usłyszymy główną tezę obrazu wypowiedzianą przez niedawno zmarłego Pawła „Kelnera” Rozwadowskiego: Wolnym możesz być umysłem i otwartym sercem. Innej wolności po prostu nie ma. Równości i sprawiedliwości nie ma. Potem rozwinięciem tej myśli jest wspomnienie piosenki Kult:


Wolność. Po co wam wolność?

Macie przecież telewizję

Wolność. Po co wam wolność?

Macie przecież Interwizje, Eurowizje

Wolność. Po co wam wolność?

Macie przecież tyle pieniędzy

Wolność. Po co wam wolność?

I będziecie ich mieć coraz więcej


I tak to idzie, po kolei, organizatorzy, muzycy opowiadają o historii Jarocina, w którą wbił się młodzieżowy bunt. Nagle zastygłe, senne miasteczko, jak wspomina je Hieronim Ścigacz, stało się symbolem. Symbolem tej właśnie niedościgłej wolności, która, jak się okazuje była odczuwalna między uczestnikami festiwalu, lecz karlała w miarę, gdy kraj stawał się teoretycznie coraz bardziej wolny: Gdy po 1989 r. zniknęła cenzura, nastała demokracja, kapitalizm, wolny rynek, zlikwidowano PGR-y i powiedziano masie biedoty – idźcie sobie, weźcie sobie wędki i łapcie ryby (dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi to wyjaśniamy, że PGR czyli Państwowe Gospodarstwa Rolne które były największym przedsiębiorstwem w Polsce, rozwiązano i miliony ludzi stały się z dnia na dzień bezrobotnymi, a danie wędki a nie ryby było naczelnym hasłem ekonomicznym lat 90.). Wtedy Jarocin nagle skończył się, wśród wielkiej zadymy, walk ulicznych pomiędzy widownią, ochroną a policją.


Film łączy biało-czarne archiwalne obrazy, niepublikowane dotąd amatorskie nagrania (głównie z 1987 r autorstwa Dariusza „Maleo” Malejonka.) ale i wcześniejszych, lekko zamazanych, ze świetnymi wspomnieniami dinozaurów polskiego punk-rocka oraz organizatorów i miejscowych decydentów. Na pewno rarytasem są krótkie kawałki sfilmowanych występów, od samego początku, od pierwszych z 1980 roku, poprzez tak pamiętne, jak koncert Republiki w 1984 roku. My dysponujemy własną relacją z Jarocina w 1984 roku TUTAJ.



Wszyscy występujący w filmie starają się zamknąć w słowach i nazwać osobliwość atmosfery festiwalu pierwszych lat 80., gdy wszyscy – do publiki po mieszkańców – przeżywali kilka dni w symbiozie: barierki pomiędzy sceną a widownią nie były potrzebne, widzowie mogli podejść do muzyków, pogadać, mogli także liczyć na pomoc mieszkańców, którzy przyglądali im się z uwagą i podejrzliwością ale także z życzliwością…

To wszystko skończyło się w latach 90. Na imprezę zaczęli ściągać nie tyle fani rocka co na pewno fani zadym, im większych, tym lepiej. Jak to stwierdza jeden z muzyków – festiwal schamiał. I tak, ostatni, w 1994 roku, został przerwany w trakcie występu jednej z kapel, a walki przeniosły się na teren miasta, wkroczyły oddziały ZOMO, wywiązała się regularna bitwa, było wiele osób rannych.

Po latach festiwal reaktywowano w 2005 roku. I innej sytuacji, w innym świecie, w którym każdy poprzez Internet ma dostęp do milionów klipów muzycznych i nie potrzebuje tłuc się godzinami w pociągu a potem spać na palu aby posłuchać muzyki… Teraz Jarocin jest wydarzeniem rodzinnym, na które ściągają dawni fani kapel punkowych z rodzinami, aby z sentymentem posłuchać takich zespołów jak Armia czy Dezerter. Pointą do rozważań, czym jest wolność, są słowa piosenki Dezertera kończące film:

Mamy wolność słowa

I wolność bycia sobą

Mamy prawo wyboru

I prawo do bycia idiotą




Cały film można obejrzeć TUTAJ i TUTAJ.  Wzięli w nim udział m.in.:  Grzegorz „Patyczak” Kmita z Brudne Dzieci Sida (rzucił ciekawą złota myśl: czy idziemy ze stadem które ma przetrwać czy szukamy własnej drogi), Marek Piekarczyk i Andrzej Nowak z TSA, Grzegorz „Grabaż” Piekarski, Paweł „Guma” Gumola z zespołu Moskwa, Henryk Tomczyk z Grupa Stress, Muniek Staszczyk z T. Love, Dariusz ”Maleo” Malejonek z grup Kultura, Izrael, Moskwa, Armia;   Krzysztof Grabowski z Pidżama  Porno, Paweł "Kelner” Rozwadowski z grup Deuter, Izrael, Robert Brylewski z Brygady Kryzys, Armii, Olaf Deriglasoff, Anja Orthodox, Kazik Staszewski z Kultu. A oprócz nich także liczna grupa organizatorów.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 12 listopada 2020

Jeśli masz do wyboru prawdę, lub dobrą historię - wybierz dobrą historię: Streszczenie książki Collina Sharpa o Martinie Hannettcie - EPILOG 1

 

Jakiś czas temu zaczęliśmy na naszym blogu streszczać książkę Colina Sharpa o jednym z największych realizatorów nagrań w historii, i jednocześnie twórcy Manchester Sound, Martinie Hannettcie. Pierwsza część opisu dostępna jest TUTAJ, druga TUTAJ, trzecia TUTAJ, czwarta TUTAJ, piąta TUTAJ, szósta TUTAJ, siódma TUTAJ, ósma TUTAJ, dziewiąta TUTAJ, dziesiąta TUTAJ, jedenasta TUTAJ, dwunasta TUTAJ, trzynasta TUTAJ, czternasta TUTAJ, piętnasta TUTAJ, szesnasta TUTAJ, siedemnasta TUTAJ a osiemnasta TUTAJ.

W kolejnych rozdziałach Colin Sharp przedstawił urywki z wczesnej młodości Hannetta, opis jego doświadczeń z narkotykami, byliśmy świadkami narodzin pierwszych niezależnych wytwórni płytowych Manchesteru, oraz co najważniejsze, mogliśmy odczuć klimat towarzyszący powstawaniu nagrań takich gwiazd jak John Cooper ClarkeDurutti Column czy Joy Division.  Poznaliśmy także historię nagrania singla Electricity, będącego wynikiem współpracy między Martinem a muzykami z zespołu OMD. Dowiedzieliśmy się też, że po negatywnych recenzjach Unknown Pleasures, Factory Records miało zamiar zrezygnować ze współpracy z Hannettem. Poznaliśmy genezę słynnych powiedzonek Hannetta i wspomnienie jak powstawał wielki hit Joy Division, czyli Transmission. Później Colin Sharp dokonał wnikliwej analizy dwóch niezwykle ważnych płyt które zrealizował Hannett, mianowicie albumu John Cooper Clarke'a Snap, Crackle & Bop, oraz płyty Magazine pt. The Correct Use of Soap. Autor stawia pod znakiem zapytania legendy narosłe wokół śmierci wokalisty Joy Division - Iana Curtisa. Następnie Sharp opisywał w jaki sposób Martin Hannett przeżywał samobójstwo wokalisty Joy Division, które dosłownie zgruchotało jego psychikę.  Następnie poznaliśmy kulisy epizodycznej współpracy między Hannettem a Robem Blamirem i Pauline Murray z punkowego zespołu Penetration, którzy wspólnie zrealizowali kultowe i przełomowe, choć rzadko słuchane, wydawnictwo nazwane Pauline Murray and the Invisible Girls (wydane we wrześniu 1980 roku). Omówione zostało poszukiwanie przez pozostałych muzyków Joy Division następcy Iana Curtisa i atmosfera podczas nagrywania debiutu New Order. Dowiedzieliśmy się też o relacjach między żoną Colina SharpaMartinne a Hannettem. Oboje bardzo się do siebie zbliżyli po ślubie Sharpa i Martinne, choć autor tak naprawdę nie jest w stanie do końca opisać co zaszło między nimi. Opisane zostały też nasilające się problemy Hannetta z narkotykami i utrata jego wiarygodności w oczach ważnych wytwórni.

Dzisiaj opisujemy EPILOG 1, i choć to ostatni rozdział książki to jeszcze jej nie zamykamy, bowiem pojawi się tutaj też EPILOG 2, który będzie naszym uzupełnieniem.

W EPILOGU 1 Sharp wspomina, że ostatni raz widział Martina w 1982 roku. Miało to miejsce nie w Manchesterze, tylko w Londynie. Kierowany złym przeczuciem chciał spotkać się z nim ponownie, więc poszedł, budzony jakimś niepokojem, w nocy do biura Martina. W środku panował ogromny nieład, walały się notatki, kasety magnetofonowe i długie listy uwielbienia od fanów z Belgii, na podłodze pozbijane lustra. Sharp uświadomił sobie z jak ważną osobistością świata muzyki miał do czynienia. Martin był przecież jednym z twórców punka, post punka i nie tylko Manchester ale i Madchester sound

Ale świat biegł do przodu jakby bez niego, czy poza nim. Tony Wilson poślubił dawną miss i miał z nią dwójkę dzieci, stając się jednocześnie komentatorem świata muzyki. W czasie pisania tej książki ma usuniętą jedną nerkę i zmaga się rakiem. Alan Erasmus pozostaje w cieniu, widziano go czasem w sklepach w Manchesterze. Rob jest menadżerem New Order a Durutti Collumn nagrywają nieregularnie. 

Autor starał się po urodzeniu syna kilkakrotnie zejść z Martine, ale to się nie udało. Syn Adam wychowywał się pomiędzy nimi, a w końcu Martine, uzależniona od alkoholu i narkotyków, zmarła 23.01.2004 w wieku 43 lat. W takim samym wieku jak Martin. Została pochowana w północnym Manchesterze.

Na koniec książki Sharp stawia pytanie - co zatem zabiło Martina Hannetta

Przytaczając opinię Tony Wilsona: jeśli masz do wyboru prawdę, lub dobrą historię - wybierz dobrą historię, Sharp wspomina, że w rodzinie Hannetta krąży legenda, że zabił go zawał serca. Jednak naprawdę, zabiło go odizolowanie od studia nagraniowego. Izolacja od jego pasji, jaką było wzięcie zespołu i wspólne stworzenie w studio czegoś niepowtarzalnego. Dodając do tego alkohol, narkotyki, zbyt dużo holesterolu, znajdujemy odpowiedź na pytanie, co zabiło wielkiego realizatora, bez którego wiele dzieł muzycznych, a także efektów specjalnych nigdy nie ujrzałoby światła dziennego.


Colin Sharp (1953 - 2009). 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

środa, 11 listopada 2020

Brooklyn Vegan i ich lista płyt klasyki gotyku 1980 - 1985, czyli gimbaza przy komputerach

Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz - tak mnie kiedyś uczono i te słowa przypomniały mi się podczas analizy listy płyt klasyki gotyku, opublikowanej ostatnio przez portal Brooklyn Vegan (LINK), który poświęcony jest generalnie muzyce, i ma długie tradycje bo działa już 16 lat. 

Mimo dość karkołomnego wstępu, w którym nie wiedzieć czemu, na 1985 roku kończy się okres zaliczany przez nich do klasycznego gotyku, na liście pojawiają się albumy spoza tego okresu, mało tego wygrywa płyta Sisters of Mercy pt. Floodland, z roku... 1987... (pisaliśmy o niej TUTAJ).


Z czym można się zgodzić (nie kłócąc się o miejsca) to: obecność Red Lorry Yellow Lorry i ich znakomitego albumu Talk About the Weather (opisanego przez nam TUTAJ), The Chameleons i ich Script of the Bridge, This Mortal Coil i znakomitego It'll End in Tears (TUTAJ), Cocteau Twins i Treasure (TUTAJ), the Cure i Faith (TUTAJ), Joy Division i Closer (TUTAJ), i wspomnianego Sisters of Mercy i ich Floodland


Co wzbudza największe kontrowersje i wskazuje, że za listą stoi jakaś gimbaza (jak pisałem nie polemizując z miejscami, choć te też są dziwne - jak można Siouxsie umieścić nad Closer..)? 

Zacznijmy od szczytu - JiJu nie jest najlepszym albumem STB, litości.. Jeśli jest Faith to dlaczego nie ma Pornography - miedzy fanami the Cure trwa spór (na zasadzie co było pierwsze jajko, czy kura)  która z tych płyt jest lepsza - co już samo w sobie dowodzi, że są zbliżone poziomem. Umieszczenie Cave'a i Tender Pray (1988) uważam za znaczną pomyłkę, na pewno Good Son jest lepszym albumem i skoro odbiegamy od założonego zakresu czasowego, to możemy to zrobić o dalsze dwa lata. Za to za totalną kompromitację uważam umieszczenie na liście Mask zespołu Bauhaus a pominięcie In the Flat Field z 1980 roku... Podobnie ze Spleen and Ideal Dead Can Dance. Noż jakim trzeba być ignorantem, żeby nie uwzględnić (i to gdzieś na szczycie) albumu Within the Realm of A Dying Sun (z roku 1987)? 


Umieszczenie na liście Virgin Prunes i the Cramps to już totalna pomyłka, zwłaszcza że czekają  w poczekalni takie legendy gotyku jak Fields of the Nephilim i ich doskonały the Nephilim z 1988 roku, czy Clan of Xymox, nie wspominając o X-mal Deutschalnd i wielu wielu innych... 



Internet ma podstawową wadę - każdy może opublikować tutaj na co ma ochotę. Niemniej jeśli zabieramy się za poważne sprawy, powinniśmy w pierwszej kolejności zmierzyć siły na zamiary, a nie zamiar według sił. Można wtedy spaść z afisza i narazić się na śmieszność jak gimbaza z Brooklyn Vegan
 
Ale cóż.. dziadki znające się na gotyku pewnie teraz leżą pod respiratorami... 

Nam jak na razie jeszcze się udaje przetrwać, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.          

wtorek, 10 listopada 2020

Abstrakcyjne pejzaże Judith Bergerson: Najbardziej ekscytuje mnie interakcja między formami

Przez całe życie fascynowały mnie kształty, faktury, kontrasty i relacje. Niezależnie od tego, czy patrzę na krajobraz, miasto czy miskę owoców, najbardziej ekscytuje mnie interakcja między formami. Mam kilka sposobów na rozpoczęcie nowego dzieła: jednym z nich jest stosunkowo realistyczne przedstawienie tematu. Następnie zostawiam materiał źródłowy i pozwalam, aby sam obraz mnie ze sobą niósł. Malując, nie próbuję naśladować określonej rzeczywistości. Drugi sposób polega na pokrywanie całkowicie przypadkowo całej powierzchni obrazu kolorem i teksturą. Wtedy zaczynam z tego wyciągać (lub nakładać) kształty, a potem po prostu pozwalam obrazowi powiedzieć mi, co dalej mam zrobić. W przypadku każdej metody jest to proces krok po kroku. Ten proces (podróż, jeśli wolisz), uważam to za najbardziej ekscytującą część powstawania dzieła sztuki (LINK).


Tym wstępem autorstwa Judith Bergerson (ur. 1940 r.) rozpoczęliśmy opis jej interesującej twórczości. Obrazy przez nią wykonane krytycy określają najczęściej mianem abstrakcyjnych pejzaży podkreślając ich wielowarstwowość i złożoność technik. Artystka używa farb akrylowych, nakładanych na siebie, a także kredek, tuszu i ołówka. W rezultacie otrzymujemy pejzaż, czy martwą naturę przekształconą w formę dekoracyjną, uporządkowaną według geometrycznej siatki pól, dróg i konarów drzew, czy innych roślin lub ptaków, zaznaczonych ciemnym konturem. Obrazy Bergerson przypominają przez to tkaniny batikowe, patchworki, czy wielkie kompozycje witrażowe wykonane techniką Tiffany, tkwiące korzeniami w secesji, co powodują artystyczne fascynacje autorki. Wśród artystów, którzy stanowią dla niej źródło inspiracji malarka wymienia przecież Alfonsa Muchę i Gustava Klimta (LINK).







Bergerson przyznaje się także do wpływów różnych twórców, co wynika z jej wypowiedzi: Doskonale pamiętam, kiedy jako mała dziewczynka widziałem niesamowity obraz Lyonela Feiningera w instytucie [Minneapolis Institute of Arts]. Pamiętam, że uwielbiałem sposób, w jaki wysokie budynki i formy łączyły się u niego i współgrały z mocnymi, kanciastymi liniami i kolorowymi płaszczyznami. Jego inspiracja naprawdę ujawnia się w mojej pracy. (LINK).






Są to, co na pewno zauważyli nasi czytelnicy, naprawdę ładne prace. Takie, które można zawiesić w domu i patrzeć na nie ze spokojem każdego dnia. Nie wymuszają one na nas odpowiedzi na egzystencjalne pytania, nie narzucają nam emocji. Po prostu zdobią.






Artystka uzyskała tytuł BFA w St. Olaf College w Northfield w stanie Minnesota (tak samo, jak jej rodzice) a potem studiowała w California College of Arts and Crafts oraz CW Post College na Long Island University. Przez kilka lat uczyła w liceum w Roseville. Kiedy urodziła się jej córka Erika, rzuciła tę pracę, była matką i artystką zajmującą się domem. Później z mężem przeprowadzili się do Wyoming w Minnesocie i założyli tam galerię, którą prowadzili przez 35 lat, aż do przejścia na emeryturę. Judith mimo to malowała i brała udział w licznych warsztatach ze znanymi w kraju artystami, w tym ze Stevenem Quillerem, Louise Cadillac, Virginią Cobb, Alem Brouilette, Bobem Burridge, Skip Lawrence i Geraldem Brommerem. I wystawiała swoje prace, których długa lista znajduje się na jej stronie internetowej (LINK).

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 9 listopada 2020

Isolations News 114: Hook z listą piosenek Joy Division i New Order, Morris z ksiażką, Reeder z płytą, A Certain Ratio z nowym singlem, Throwing Muses w wywiadzie, Crowded House w trasie, St. Vincent gra NIN, Schizma wydaje a Gibsona kradną


Peter Hook opublikował listę swoich ulubionych piosenek New Order i Joy Division. W pierwszej dziesiątce 3 piosenki New Order. To oddaje proporcję między tymi kapelami. Jakieś pytania? (LINK).


W klimacie obu kapel - 12 listopada w księgarniach pojawi się drugi tom autobiografii Stephena Morrisa Fast Forward: Volume 2 (LINK). Z tej okazji Dave Haslam przeprowadził 5 listopada wywiad z perkusistą za pośrednictwem platformy Rough Trade (LINK).



W klimatach Factory - Mark Reeder (o którym pisaliśmy TUTAJ) i litewski muzyk Alanas Chošnau wspólnie w tym roku nagrali album Children Of Nature składający się w sumie z 14 utworów (LINK). Redeer ostatnio na FB przypominał o wideoklipie promującym płytę (TUTAJ). 


Dalej w klimacie Factory, bo przecież są dzieckiem Tony Wilsona - jest już dostępny singiel ACR Loco, który wrzucamy powyżej. Powstał we współpracy z Jacknife Lee i Marią Uzor. Można go kupić TUTAJ.

Jeśli już powiedzieliśmy o najważniejszej brytyjskiej wytwórni niezależnej, to pora na drugą najważniejszą - 4AD i jej wielką gwiazdę Throwing Muses. A jeśli oni to Kristin  Hersh. Jej życiowa droga muzyczna omówiona została właśnie w wywiadzie jakiego udzieliła TUTAJ.


I skoro już gitarowe granie, to Crowded House 15 października wydał pierwszy od ponad dekady, nowy singiel Why Everything You Want i zapowiedział prace nad powstaniem albumu studyjnego. Oficjalny wideoklip został wyreżyserowanym przez Ninę Ljeti a wystąpił w nim kanadyjski piosenkarz i muzyk Mac DeMarco, który zagrał skacowanego imprezowicza. 

Od przyszłego roku zespół planuje tourne pt.: The Island po Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Hiszpanii. Bilety można już na nie kupić już TUTAJ. A Crowded niedługo zagoszczą na naszych łamach.


Nadal gitarowo, bo nikt tak nie gra jak ona. St. Vincent (pisaliśmy o niej TUTAJ) zaprosiła Davea Grohla do wykonania covera Piggy, z repertuaru Nine Inch Nails. Piosenka, która pochodzi z drugiej płyty NIN, The Downward Spiral, jest częścią nowego albumu, który wyszedł z inicjatywy koncernu Amazon, dla realizacji którego platforma streamingowa połączyła siły z Rock & Roll Hall of Fame Class (LINK).


Jeśli NIN to gramy ostrzej. A może być jeszcze ostrzej? Jasne.. Schizma, jeden z pierwszych w Polsce zespołów hardcorowych, wydał na winylu i CD swój debiut, który pierwotnie pojawił się na kasecie, dokładnie 30 lat po pierwszym koncercie. Płyty będą dostępne od 1 grudnia, szczegóły TUTAJ. 


Skoro underground to czy może być on obecny w mainstreamie? Ano cuda się zdarzają
. Na Boże Narodzenie wyjdzie specjalny numer magazynu Viva Rock (24-32) zawierający omówienia takich zespołów jak: Sex Pistols, PIL, The Professionals - COOK 'N' JONES and the others, Sid Vicious, AC/DC, The Hellacopters, The Damned, Adam Ant, Rose Tattoo, Stiff Little Fingers, Killing Joke. Przedsprzedaż ruszyła i wysyłka planowana jest od 27 listopada (LINK).


Kończymy nietypowym info. 30 października na parkingu Flying J Travel Center w Whiteland, w stanie Indiana skradziono z ciężarówki paletę nowych gitar Gibsona wartości 95 000 USD. Przedstawiciel firmy Gibson zwrócił się z apelem aby każdy kto zdecydował się na kupno instrumentu najpierw sprawdził numer seryjny. Informujemy, że chodzi o 13 gitar oznaczonych numerami które podano TUTAJ. To jakiś multiinstrumentalista musiał być...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

niedziela, 8 listopada 2020

Z mojej płytoteki: the Cure - live in Paris - nieco zapomniany album z nagraniami z najlepszej trasy koncertowej zespołu

 


Od dawna wiadomo, że my na naszym blogu jesteśmy wyznawcami dwóch genialnych płyt the Cure czyli Faith (opisanej TUTAJ) i Pornography (TUTAJ), a kilka innych jak choćby Disintegration (TUTAJ) lubimy. Lubimy też kilka jeszcze nie opisanych, i zapewne pojawią się one tutaj. Im bardziej bowiem the Cure będzie nas uraczać nowymi muzycznymi koszmarkami, tym bardziej my, na zasadzie zasad dynamiki Newtona, będziemy to odreagowywać wracając do ich starszych realizacji. 

Taką jest prezentowana dziś płyta Live in Paris z 1993 roku. Album nagrany został podczas koncertów promujących album Wish, w centrum Zenith w Paryżu, w październiku 1992 roku.


Aby oddać klimat tamtej trasy sięgnijmy do biografii autorstwa Richarda Carmana, którą posiłkowaliśmy się już kilkakrotnie w temacie kapeli Smitha (TUTAJ). Tak też Carman wspomina:

Po kilku spokojnych latach, przyszedł czas powrotu na trasę. Zespół promował album Wish. Tysiące osób, które oglądały występy the Cure wspominają tę trasę jako najlepszą ze wszystkich. Było to największe wydarzenie w karierze zespołu od bardzo długiego czasu, a jednocześnie ostatnie w tym składzie - dali ponad sto koncertów m.in. w Australii i Nowej Zelandii, gdzie nie grali od ponad ośmiu lat.



Carman opisuje szereg przykrych schorzeń, jakie dopadły członków zespołu w tamtym czasie. W trasie miało miejsce też kilka zabawnych wydarzeń, choćby spotkanie Smitha z zespołem tribute w Australii, podczas którego doszło do sprzeczki - brzmienie której kapeli bardziej przypomina brzmienie the Cure. Członkowie tribute band byli pewni, że ich... 

Wrażenie natomiast budzi rozmach całego przedsięwzięcia - w zasadzie bez wytchnienia latali po całym świecie. W końcu też zawitali do Paryża, gdzie spędzili 3 noce dając koncerty i rejestrując opisywane dziś wydawnictwo, opisane następująco:

Drugi album koncertowy Paris nagrany został oczywiście w stolicy Francji w październiku poprzedniego roku i wydany w limitowanym nakładzie. 

To być może wyjaśnia dlaczego wydawnictwo nie jest tak bardzo popularne, a szkoda. Zawiera bowiem świetny repertuar, zagrany miejscami być może w nieco lżejszej wersji niż znamy z albumów, niemniej z wielkim polotem. Do historii przejdzie znakomite, wykonane przy akompaniamencie publiki Play For Today. Cały album spina dość umiejętnie okres wielkiego the Cure z okresem, który ja nazywam pieśniarsko - symfoniczno - elektronicznym.


Można jeszcze dodać, że w czeluściach YouTube istnieje nagranie wideo paryskich występów zespołu z których materiał znajduje się na omawianym dziś albumie. Niestety jakość obrazu pozostawia wiele do życzenia. Ale dla wielkich fanów zespołu nie ma żadnych przeszkód:


Zatem powróćmy jak za dawnych lat i przypomnijmy sobie czas świetności zespołu, który na zawsze zapisał się złotymi zgłoskami w historii chłodnej fali, a 50% dochodów z opisywanego dziś albumu, przeznaczył na Czerwony Krzyż... 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Cytowane fragmenty pochodzą z książki Richarda Carmana pt. Robert Smith i the Cure, wydanej przez wydawnictwo Anaconda w roku 2013. 

   

The Cure - live in Paris, Fiction 1993, producent: Robbie Williams, tracklista: The Figurehead, One Hundred Years,  At Night,  Play For Today, Apart, In Your House, Lovesong, Catch, A Letter To Elise, Dressing Up, Charlotte Sometimes, Close To Me.