Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gotyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gotyk. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 stycznia 2025

Z mojej płytoteki: Cinema Strange i The Astonishing Eyes of Evening - surrealistyczne i zdumiewające oczy wieczoru


Oko, spogląda przez dziurkę, niczym w fotoplastykonie. Wewnątrz biało - czarno - srebrna książeczka, wszystko utrzymane w stylistyce starego kina. Całość, nawet bez słuchania muzyki, wprowadza nastrój grozy i jednocześnie zaciekawienia. 

Tak prezentuje się drugi album (z 2002 roku) Cinema Strange, o którego stylistyce batcave pisaliśmy TUTAJ. Płytę nagrywano od stycznia do sierpnia 2001 roku, z wyjątkiem utworu Speak, Marauder! który pochodzi z października roku 2000. 

Zajrzyjmy zatem do tego dziwnego fotoplastykoniu... 

Pierwszy tytuł: Reveil En Sursaut D'Un Rêve, czyli z języka francuskiego: Nagłe przebudzenie ze snu wprowadza nas w klimat... Idealnie pasuje on do okładki, gra stara zdarta płyta, coś a la nasze rodzime Stare Kino z niezapomnianym Janickim... Nagle płyta się urywa, jakby pchnięta przypadkiem iglica wędruje do drugiego utworu: 'Ere The Flowers Unfold, czyli Zanim Nadejdzie Świt, gdzie Cinema Strange raczą nas staroangielskim Ere, czyli Before. No i tutaj się zaczyna na poważnie...

Być może tekst tego utworu ma podteksty e###yczne, ale naszym zdaniem jest to przenośnia literacka nawiązująca do okładki. Chodzi tutaj raczej o rozpaczliwy krzyk narratora, który jest manifestacja tęsknoty lub potrzeby kontaktu z innymi, a potrzeba ta staje się fizycznie niekontrolowana. Narrator pod koniec piosenki wprowadza motyw nocy, którą określa jako rozkwitający, bezwonny kwiat, co symbolizuje koniec tego intensywnego stanu. Autor wycofuje się,  i zrywa z niemożliwością spełnienia swoich oczekiwań. Pełnia wyzwolenia...


Napięcie rośnie, klimat się rozwija... Dead Eyes Open, Or, How The Woman In The Attic Fled, Never To Return, co można przetłumaczyć jako Martwe oczy się otwierają, czyli jak kobieta ze strychu uciekła to typowe klimaty zespołu, artyzm z jakim budują napięcie w tej piosence to mistrzostwo świata... 

Część Pierwsza

Moje oczy są suche i zimne we wnętrzu portretu… Jestem woskową, stwardniałą od czasu postacią ale widzę szeroko. Grzyb i mróz dotknęły mojego awersu, a ja...

– Czy on się zastanawiał gdy wędrował w młodych latach? Czy zapomniał, że umarłem? Jest starszym, brzydkim, a jednocześnie pięknym dzieckiem… jest mgłą na siatkówce. Daleko, daleko, pochylony i skręcony, jęczę i piszę!

Część Druga

Nie latam, nie chodzę, dziurkowany jak zasłony, wiszę w wilgoci wiosny! Słyszałem swoje własne skrzypienie przez tyle lat; wiem, że coś nadchodzi… Nie demon, nie szybko, stopniowo pękające szkło… moje kolana się pode mną załamią! Nosiłem swój własny ciężar przez tyle lat; wiem, że ziemia się rozpuszcza. Nie pod, nie za, nie wolno i ospale… Jestem daleko, poddaszowy, bez mrozu i niepoplątany!

Część Trzecia

Czy on się nie zastanawiał? Zaskoczę go! Czy zapomniał? Przypomnę mu! Proszę, trzymaj moją rękę, piękny brzydki człowieku! Przyszedłem, uwolniony, ale my znów znajdziemy mróz! Zawroty głowy i zakręty, nie musisz nigdy chodzić; będę cię nosić, trzymać, wcześnie i oślepiony! Mój syn nie jest ciężarem, jestem starożytny z siłą smutku!

Autor nawiązuje tutaj (z perspektywy portretu) do starości, tej, która czeka każdego z nas. Wtedy człowiek skłonny jest do refleksji, zaczyna zastanawiać się czy ktoś go pamięta, czy potrafi dostosować się do zmian świata, jakby czas oddzielił go od życia w młodości, za którym tęskni... Chyba takie uczucie przeżywa (w odpowiednim wieku) każdy z nas... W tym samym czasie mamy świadomość zmieniającego się ciała i ducha. Stajemy się dziurawi jak zasłona, jesteśmy świadomi rozpadu, który nas dotyka jako efekt upływu czasu (takiego stanu sam ostatnio doświadczam). Ziemia, zaczyna się rozpuszczać,  - co może symbolizować kruchość ludzkiego istnienia, niepewność i zbliżający się koniec, który przyjdzie do każdego z nas... W trzeciej części utworu narrator prosi o pomoc i uświadomienie mu przez kogoś (może bliskiego?), że mimo wieku wciąż jest on zdolny do miłości i troski. Zakończenie podkreśla, że nawet jeśli zbliżają się trudne czasy, to takie właśnie uczucie staje się źródłem siły na dalsze życie.
 

Resumując - każdy potrzebuje bliskości, żeby znieść zmiany niesione przez czas.

Po tym poetyckim utworze pora na kolejne wielkie dzieło, czyli Catacomb Kittens, Kociaki z Katakomb... Niesamowity klimat, i bardzo surrealistyczny, dość trudny do interpretacji tekst. Być może chodzi w nim o ucieczkę przed stworami ciemności...

Speak, Marauder! nieco spowalnia rytm. Tekst tej piosenki jest pełen mrocznych, niepokojących obrazów i symboliki, która przywołuje obrazy cierpienia, śmierci, a także beznadziejnej wędrówki przez mroczny, nieprzyjazny świat. Motywy kruka, krzyków, okaleczeń i mózgu ze słomą zdają się sugerować stan wewnętrznej destrukcji, bólu i strachu, narrator staje się częścią lasu, mroku i zimna. Piosenka opisuje stany traumy, śmierci i ponownego narodzenia - postać narratora zmienia się w coś nieznanego i niepokojącego, a zarazem staje się częścią większego, ciemnego świata, a autor nie ma szans ucieczki przed mrokiem, który go pochłania. Mathilde In The Dirt to w naszej ocenie najsłabszy utwór na płycie, przejdźmy zatem do Legs And Tarpaulin. I tu ponownie dość trudny do interpretacji tekst, być może chodzi w nim o opis upadku, chaosu i postradania zamysłów... Z wkładki albumu dowiadujemy się, że tekst bazuje na opowieści E.A. Poe - King Pest, co wiele wyjaśnia.  

Finger Broken Branches jest instrumentalny, podtrzymuje klimat. 

Do końca pozostały: Tomb Lilies i The Red And Silver Fantastique And The Libretto Of The Insipid Minstrel. Pierwszy jest mocno eksperymentalny, drugi to niesamowity walczyk... Narrator opisuje utratę materialnych przedmiotów, ale też towarzyszącą temu samotność i wewnętrzny ból. Połączenie kolorów (czerwony i srebrny) z późniejszym opisem brzydoty i plam może symbolizować utratę poczucia siebie i finalnie upadek.

Ponury to i dziwny fotoplasikon...

A dla nas seans ciągle trwa. Do ostatniej minuty.

Co się dzieje dziś z zespołem pisaliśmy TUTAJ




Cinema Strange, The Astonoshing Eyes of Evening, producenci: Ashkelon Sain i Cinema Strange, EFA, 2002. Tracklista: Reveil En Sursaut D'Un Rêve, 'Ere The Flowers Unfold, Dead Eyes Open, Or, How The Woman In The Attic Fled, Never To Return, Catacomb Kittens, Speak, Marauder!, Mathilde In The Dirt, Legs And Tarpaulin, Finger Broken Branches (Instrumental), Tomb Lilies, The Red And Silver Fantastique And The Libretto Of The Insipid Minstrel.

piątek, 29 listopada 2024

Ten album warto znać: Drab Majesty i EP-ka An Object In Motion - arcydzieło mrocznych brzmień


Z Drab Majesty jest taka historia, że o ile ich poprzedni album długogrający pt. Demonstration (rok 2017, opisany TUTAJ) był nieco wtórny (choć i tak znakomity), to następny - Modern Mirror pokazał zupełnie nowe brzmienia i jednogłośnie został przez nas uznany albumem roku 2019 (TUTAJ). No i od tamtego czasu cisza jeśli chodzi o pełne albumy, za to w 2023 pojawiła się omawiana dziś EP-ka (a po niej jeden singiel). Dopiero ostatnio przypomniałem sobie o nich, więc sięgnąłem po An Object In Motion i... I znowu jestem w szoku, bo panowie ponownie zmienili styl. Stał się on bardziej akustyczny, na pierwsze miejsce wysunęła się gitara klasyczna, a sama EP-ka szybko wpada w ucho i zaskakuje głębią brzmienia i zwyczajnie piękną, nostalgiczną muzyką (szkoda że nie wydali pełnego albumu w tym klimacie, oby to nastąpiło, choć pewnie nas znowu zaskoczą czymś nowym).

Minialbum został zrealizowany rok temu, we wrześniu. Na swojej stronie zespół tak go reklamuje (w skrócie - pełna wersja jest TUTAJ): Najnowsza, 32-minutowa EP-ka Drab Majesty otwiera nowy rozdział w historii zespołu. Napisana podczas artystycznego odosobnienia w 2021 roku w odległym, nadmorskim miasteczku Yachats w stanie Oregon. Deb Demure skupił się na neo-psychodelicznej wibracji wyjątkowej, 12-strunowej, gitary akustyczno-elektrycznej marki Ovation. Po porannych spacerach w deszczu, resztę dnia Deb spędzał na nagrywaniu ambientowych eksperymentów gitarowych, pozwalając dźwiękowi się prowadzić. Sesje te zostały później dopracowane dzięki współpracy z Rachel Goswell (Slowdive), Justinem Meldal-Johnsenem (Beck, M83, Air) oraz Benem Greenbergiem (Uniform, Circular Ruin Studio). An Object In Motion w pełni oddaje sens swojego tytułu, oddając moment metamorfozy artysty – odrodzonego, wyzwolonego, z sylwetką na tle otwartego horyzontu.

„Cape Perpetua” otwiera tę zróżnicowaną paletę brzmień melodie i nastroje łączą się i rozpraszają, balansując na granicy rustykalnego amerykańskiego prymitywizmu, ponurego neo-folku i pastoralnej melancholii. „The Skin And The Glove” wykorzystuje jangle w inny sposób – luźny, wzniosły, kalejdoskopowy pop w duchu Stone Roses, Primal Scream i The Glove pod szarym, pochmurnym niebem. Rachel Goswell wzbogaca swoim ikonicznym głosem balladę w stylu The Cure – „Vanity”, nadając poetyckiej głębi złowieszczemu refrenowi.
 

Zamykający EP-kę utwór „Yield To Force” to być może najbardziej niezwykła propozycja w zestawie. 15-minutowa instrumentalna odyseja z cyklicznymi smyczkami, złowrogą gitarą i kipiącym syntezatorem kołysze się i wiruje jak długi zoom na odległe burzowe chmury. To muzyka zarówno intuicyjna, jak i prorocza. 

An Object In Motion stanowi pokaz potencjalnych możliwości ewoluującego świata Drab Majesty.

Foto: LINK

Pozostaje jeszcze analiza warstwy tekstowej. Ta obecna jest w otwierającym album, monumentalnym, Vanity (z udziałem Rachel Goswell).     

Nie będą cię uważać za interesującą
Objaw przemysłu próżności
Miejskie dziecko z pięknym uśmiechem
Apetyt na blask reflektorów
Kiedy czas nie jest ku temu

Jeśli zawór puści, ziemia zadrży
A nieszczęście znajdzie sposób, by ustawić cię na miejsce
Teraz to tylko przedsmak

Czas wziąć swój numer
Niespokojne umysły są pod wpływem
Tak wielkiego wpływu
Wydawało się, że to okazja
By zyskać na urodzie
Którą zawsze skrywałaś

To nigdy nie jest wstyd być zawstydzonym
Jeśli zawór puści, ziemia zadrży
A nieszczęście znajdzie sposób, by zapolować
Jeśli zawór puści, ziemia zadrży
A historia znajdzie sposób, by powiedzieć

Jeśli zawór puści, ziemia zadrży
A nieszczęście znajdzie sposób, by ustawić cię na miejsce
Teraz to tylko przedsmak
Teraz to tylko przedsmak

Kiedy próżność podbija twój intelekt
Twarze, podbródki, piersi i kończyny
Kiedy próżność podbija twój intelekt
Twój umysł znika

Po nim instrumentalny Cape Perpetua i Yield To Force, a tekst pojawia się jeszcze w ostatnim utworze: The Skin and The Glove.


Widzę dni
Migające klatki czasu
Przepływające przez umysł
Za późno, by odnaleźć wczoraj

Więc kładziemy się, kładziemy
I śpimy tak spokojnie

Przestrzenny podział między skórą a rękawicą
Jest taki sam jak podróż od dołu do góry
 

Nie wiem, czy naprawdę widzę twoją twarz
Zwiędłe linie wieku
Odbijają moje w ten sam sposób
Patrząc przez klatkę wczoraj

Wczoraj, w dół, w dół
I będziemy spać tak spokojnie

Przestrzenny podział między skórą a rękawicą
Jest taki sam jak podróż od dołu do góry

Dodajmy jeszcze, że projektem okładki zajął się sam Deb Demure, a zespół sprzedawał fantazyjne winyle w limitowanej edycji w kolorach jak okładka (niestety wszystko już wyprzedane). Za to ciągle można kupić dzieło na winylu przejrzystym. 

Drab Majesty z zespołu pospolitego i nieco wtórnego, wyrósł na jedną z najważniejszych gwiazd mrocznych brzmień. Czekamy na album i oby znowu nas zaskoczyli. Jak teraz. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Drab Majesty, An Object In Motion, produkcja: Ben Greenberg, DAIS 2023, tracklista: Vanity, Cape Perpetua, Yield To Force, The Skin and The Glove


piątek, 12 kwietnia 2024

Ten album warto znać: Sincerely Paul i ich jedyne wydawnictwo Grieve - opis traumatycznych przeżyć dla fanów gotyku


Gościem dzisiejszego wpisu jest amerykański zespół z Południowej Kalifornii - Sincerely Paul, klasyfikowany przez krytyków jako wykonujący styl zwany gotykiem wczesnochrześcijańskim. W skład zespołu (który nagrał opisywany dziś album) wchodzili (LINK):  wokalista Jim Preston Strawn, Brian Singer (bas), Ray Flowers (gitara) i Mike Baker (perkusja). Wszystkie piosenki komponowali wspólnie, a jako dodatkowy wokalista na płycie wystąpił Michelle Dawn (LINK). 

Karierę zaczęli w 1989 roku wydając demo na kasecie, po którym ukazał się (dwa lata później, w 1991) jedyny i omawiany dziś album zatytułowany Grieve. Może teraz nieco o wytwórni, która album wydała - mianowicie Blonde Vinyl Records (LINK).

Wytwórnia rozpoczęła działalność w undergroundzie pod kierownictwem Michaela Knotta w 1984 roku. W 1990 roku Michael zdecydował się przekształcić Blonde Vinyl w pełnowartościową wytwórnię muzyczną. Knott zdecydował się skupić na wydawaniu młodych, kreatywnych i energicznych zespołów z nurtu tzw. chrześcijańskiego rocka. Blonde Vinyl wydała albumy zespołów uprawiających style muzyczne, które nie były zbyt popularne wśród publiczności popowej, od punka po grunge, od gotyku po industrial i synthpop. W sumie ma w dorobku 32 albumy i 3 kompilacje wydane na kasetach i kompaktach. Powstało także co najmniej 15 niskobudżetowych teledysków różnych zespołów (niestety nie ma śród nich dzisiejszych bohaterów). 

Kiedy w 1993 roku dystrybutor Blonde Vinyl (Spectra) zbankrutował, Michael podjął próbę wskrzeszenia Blonde Vinyl pod nazwą Siren Records. Niestety była to bardzo krótkotrwała i nieudana próba. Blonde Vinyl utorowała drogę odnoszącym sukcesy wytwórniom Tooth i Nail, które w 1993 roku przejęły wiele niewydanych wcześniej zespołów ze stajni Blonde Vinyl.

Muzyka z dzisiejszego albumu jest dość ponurą mieszanką alternatywnego rocka i gotyku spopularyzowanego przez The Violet Burning i L.S.U., z synth-popem późnych lat 80-tych, które reprezentowali w tamtym czasie The Cure i Depeche Mode. Taki styl muzyczny był wówczas dość innowacyjny, a album Grieve spotkał się z uznaniem krytyków raczkującej wówczas sceny alternatywnej i gotyckiej. Niestety album i zespół zostały przeoczone przez większość głównych wytwórni i wszystko odeszło w zapomnienie, choć nie do końca, o czym niżej.

Niestety teksty z omawianej dziś płyty są niedostępne w sieci. Tytuł (Smutek) i okładka jednak wprowadzają nas w klimat. Musi być o smutku i Bogu. I tak też jest, bowiem na stronie (TUTAJ) możemy z zamieszczonej recenzji dowiedzieć się, o czym jest ta płyta.

Grieve jest w zasadzie konceptalbumem, skupiającym się na bólu spowodowanym traumami z przeszłości. Choć mówienie o traumie i molestowaniu może wydawać się przestarzałe na początku lat 90., pomysł poświęcenia temu tematowi całego albumu był rewolucyjny. Miało to miejsce w czasach, gdy słowa takie jak „dekonstrukcja” nie były powszechne. Zespół zachęcał słuchaczy, aby przynosili swój smutek Bogu, zamiast ukrywać się z nim w fałszywym poczuciu komfortu.

I jeszcze (LINK): Muzyka zespołu jest zbudowana na eterycznym tle: czasem jest mroczna, zawsze głęboka, prowokującą do myślenia i emocji.

"Wspólnym tematem tego albumu jest uzdrawianie, zaprzeczanie i konfrontowanie się z kłamstwami na swój temat; to muzyczna i liryczna podróż, która przenosi słuchacza do miejsca niewygodnej radości” – mówi Preston (który jest także licencjonowanym psychoterapeutą klinicznym). Dziś, po latach  krytycy okrzyknęli Grieve „genialnym wydawnictwem z brutalnymi tekstami i muzyką, które jest nie tylko ponadczasowe, ale także bardziej aktualne niż wtedy, gdy ukazało się po raz pierwszy”

Dwóch muzyków ciągle jest aktywnych i tworzą pod nazwą Dime Store Zombies. Pewnie kiedyś o nich napiszemy. 

Warto na koniec nadmienić, że w 2009 roku wydana została wersja Grieve: „The 2 Disc Definitive Edition”. Album został zremasterowany i udoskonalony cyfrowo. Zawiera 11 dodatkowych i niewydanych wcześniej utworów.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Sincerely Paul, Grieve, realizacja: Sincerely Paul, Blonde Vinyl Records 1991, tracklista: Open, Nineteen Years, Bare My Soul, Drug, House Of Fire, Shame Last Sunday, Those That Kil, Grieve, Wait, Helpless, Turnaway, Close.


piątek, 8 marca 2024

Nasza relacja: Darker Waves Festival, Los Angeles 18.11.2023. cz.1

Kolega Nieprzypadek po swojej relacji z koncertu wokalisty Ultravox (TUTAJ) zaprasza dziś na pierwszą część relacji z festiwalu Darker Waves Festival w Los Angeles. I to jest wspaniała relacja, za którą w imieniu załogi i czytelników dziękujemy!

Prolog

Jeśli w środku polskiej nocy przeraźliwie dzwoni telefon zza Oceanu, może to oznaczać tylko jedno: Mr. Colourbox wyhaczył jakiś koncert. A jeśli dzwonek nie milknie i nie odpuszcza - musi to być coś wyjątkowego.

- Czego!? - pytam półprzytomny, a jego podekscytowany głos wyrywa mnie z jakiejś bajkowej przygody, bo przecież we śnie zwykle przeżywam różne jazdy. Podobno między wymiarami.

Tymczasem ze słuchawki dobiega niekontrolowany bełkot,     z którego trzeba wychwycić jakiś sens, przesiewając przez sito zrozumienia wszystkie przecinki. A sens brzmi dość radośnie:

- Wstawaj do cholery i trzymaj się! Wiedziałem, wiedziałem, że jeszcze coś się wydarzy!

- Ale co? - na razie budzę się dość wolno.

- Słuchaj, sprawa jest… koncert! Nieee, właściwie nie żaden koncert. Cały festiwal!

- Piosenki amerykańskiej w Zielonej Górze?

- Skoncentruj się: do Los Angeles zjeżdżają Romantycy Muzyki Rockowej, Human League, Soft Cell, Tears for Fears…

- Przecież oni wszyscy już chyba nie żyją?

- Słuchaj dalej: OMD, Echo & The Bunnymen, New Order, Clan of Xymox i cała masa innych!

- Jedziemy, nieważne kiedy, nieważne jak - ocknąłem się na dobre - załatwiaj bilety!

Przygotowania

Zdobyć wejściówki na taki event to niezłe wyzwanie. Polowanie zacznie się o godzinie De-iks, rzucą się chętni z całej planety i wypadałoby wskoczyć na czoło peletonu i jakoś oszukać Centralny Wyrównywacz szans, zwiększając swoje. Aaaaby tak się stało - warto znać osoby, które gromadzą punkty, kupony i inne lojalnościowe bzdety, ale dzięki nim mają zniżki, specjalne dostępy i inne cuda-wianki. Poprzez taką osobę i furtkę z napisem preorder udaje się! W normalnej sprzedaży bilety rozchodzą się w minutę-osiem, a potem jest już  pozamiatane. Jest co prawda lista oczekujących... Tak, tak, piszpan na Berdyczów. My nie musimy.

Skoro znana jest data imprezy: 18.11.2023 mamy pół roku by się przygotować. Ułożyć sobie wszystko w robocie i najważniejsze: wymyślić mocne alibi, by otrzymać urzędowe zezwolenie wyjazdu z domu. Wiadomo: z naczelnym urzędem kontroli rozrywki nie ma żartów. Wszak nasza formuła jest znana i sprawdzona: żadnych zbędnych bagaży no i przecież na jeden dzień nie pojedziemy. Nie karkuluje się, gdy dookoła Dziki Zachód. Ihaaa!

- Powiedziałeś już? - Pytam po kilku dniach - Bo u mnie luzik, przypomnę jakiś tydzień przed wyjazdem: "przecież mówiłem, że jadę".

- Nie. Czekam na odpowiednią sposobność - tłumaczy Mr. Colourbox - mam już gotowy tekst.

Najważniejsze, że bilety lotnicze zakupione, samochód wynajęty, pierwszy nocleg zarezerwowany, a potem - jak zwykle: plan bez planu, gdzie oczy poniosą, byle dalej, do przodu, przed siebie.

Później

Pięć miesięcy i dwa tygodnie później:

- Powiedziałeś już?

- Jutro jej powiem, będzie dobry moment.

Jutro będzie futro. Jutra nie było. Świat się skończył. Spadliśmy z nieba do piekła. Z tym, że na niebo ktoś zesłał potop, straszny potop, a piekło w jednej chwili zamarzło. Co w takiej sytuacji? Jechać samemu? Nie jechać? Szukać zastępstwa? Wszystko poszło się ye ye ye. Nie ma nic. No nic. Niezły kalejdoskop.

- Ratujmy co się da. Ja jadę.

Słowa - jak śpiewał klasyk - are very unnecessary, they can only do harm. Przejdźmy więc do czynów. Od jakiegoś czasu błąkam się po tym Dzikim Zachodzie, pokonując setki mil, lecz westernowe przygody, których Festiwal w Los Angeles miał być ukoronowaniem - to opowieść na inną opowieść, która być może kiedyś zostanie spisana - ale najpierw muszą zostać odtajnione akta miasta Las Vegas.

W drodze

W każdym razie zbliża się dzień festiwalu (to już jutro), a dziś jest dziś. Mr. Colourbox ostatecznie wywalczył z władzą domową wydanie paszportu na 3 dni i ma dziś wieczorem dolecieć. Ominęło go wiele wydarzeń, niektóre wymknęły się spod kontroli, bo oto na tzw. autostopa pojawił się Ten… Trzeci. Ten Trzeci nie interesuje się muzyką, choć jest jednym z mocniejszych rock'n rollowców, jakiego spotkałem. Dziś więc musimy jeszcze przebić się na drugi koniec Los Angeles i dojechać do placówki dyplomatycznej, bo Ten Trzeci zgubił gdzieś paszport, prawdopodobnie wtedy, gdy trąbił na hejnał. Zazwyczaj Ten Trzeci leży rozwalony na tylnej wersalce auta, ale akurat wtedy musiał wyleźć, bo była stacja paliwowa, a jemu się nafta skończyła. No i stało się, po prostu stało się. Sam nie wiem co było prostsze: wytrzymać z Tym Trzecim, czy znaleźć w nocy w Las Vegas, gdzie byliśmy jeszcze wczoraj, fotografa, który wykona zdjęcia biometryczne do nowego paszportu. Przygody!

Jednakże - chyba dzięki przedkoncertowej adrenalinie - ten etap podróży udaje się szczęśliwie zakończyć i oto, po odebraniu Mr. Colourboxa z lotniska LAX, jedziemy we trójkę w stronę plaży Huntington, by przenocować w okolicy. Kto jedzie? ja, Ten Trzeci, Mr. Colourbox oraz 12 kilo winyli/u, które dla mnie przytargał. Bless you.

Szybki login w likierni (gdyż w normalnych sklepach po 9 pm w L.A. panuje prohibicja na mocne), więc w bagażniku wesoło pobrzękuje szkło, a my szybko na bazę, gdzie trzeba się posilić. Nie jesteśmy wybredni - obowiązuje zasada: im gorzej tym lepiej. Czyli wybieramy najgorsze (a więc najlepsze) motele, spelunki i zakazane nory oraz podejrzane zaułki. I fajnie jest, bo wszystko jest. Jest wszystko.

Bombowa niespodzianka

Za pierwszym lepszym rogiem znajduje się jakaś pizzeria, jeszcze czynna, więc wbijamy. Mają tu wina (bynajmniej nie mea culpa) białe, czerwone, mają również takie napoje z meksykańskiej agawy, a nawet Chopina z polskiego ziemniaka oraz coś z włoskiego chmielu. Atmosfera panuje wesoła, ludzie się bawią. I gdy bawią się już całkiem dobrze obsługa zaczyna wietrzyć lokal. Zostają zajęte tylko dwa stoliki: ten nasz i ten dłuuugi obok. Zebrała się tam spora, gwarna ekipa. Niestety obsługa daje do zrozumienia, że bar już closed, więc czas się przenieść do pokoju. Goście z sąsiedniego stolika podnoszą się jako pierwsi. Jakieś krzyżowe spojrzenia, na nasze koszulki: Ultravox i Talking Heads. Nie często spotykane w dzisiejszych czasach.

- O, przyjechaliście na festiwal? - pytają tamci.

- Tak.

- Będziecie grać?

- Zasadniczo to nie, my tu sobie dzisiaj gramy, a jutro jako widownia.

- O, fantastic! Where are you from? - zasadniczo to co chwilę słyszymy gdzieś takie pytanie, więc jesteśmy na to przygotowani.

- From Poland.

- Niemożliwe, och patrzcie, oni przyjechali z Polski - tamci gadają między sobą - Naprawdę? Z Polski? Jak do tego doszło?

- Nie wiem - chciałoby się odpowiedzieć, bo taka prawda - tłumaczymy więc pokrótce teorię nieprzypadku/a.

- A wiecie kim my jesteśmy? - pyta lider tamtej grupki.

- Nie.

- Jesteśmy B’52’s!

- Bi fifti tu? Tu? Z nami? Niemożliwe! - A jednak. Jakby nie było: legenda amerykańskiej muzyki popularnej. I najśmieszniejsze jest, że to nie my ich wyhaczyliśmy, nie my staliśmy gdzieś pod płotem czekając na autografy lub choćby spojrzenie. To oni zaczepili nas. Ludzi z dalekiej Polski. I robi się jeszcze bardziej przyjemnie, bo są takie sytuacje, na świecie, gdy nie obowiązują sztywne konwenanse i inne etykiety. Jest swojsko, bezpośrednio i autentycznie, strzelają migawki selfiaków.

- Widzimy się jutro pod sceną! (Wtedy jeszcze wierzymy, że to teoretycznie możliwe).

Ten Dzień, który nastał

Jutro, a w zasadzie już dziś trzeba zorganizować logistykę. Jak zwykle budzę się tu przed 4 rano (co w domu jest nierealne). Idę na plażę, ogarniam bardachę w pokoju, budzę towarzystwo, bo:

- Trzeba kupić materac w Walmarcie - na najbliższą noc zmieniają nam pokój na mniejszy.

- Trzeba kupić napoje chłodzące na drogę powrotną z koncertu.

- Trzeba znaleźć kryjówkę dla owych napojów, bo przecież na koncert z nimi nie wpuszczą.

- Trzeba przeflancować Tego Trzeciego do nowego pokoju, bo zmęczony on ci jest.

- Trzeba się najeść na zapas.

- Trzeba jakoś dotrzeć na koncert, a to ok. 10 km stąd - zaczynają wpuszczać od 10 rano!

- Trzeba to wszystko jakoś przeżyć. Nie tylko "godnie". Ale w ogóle. Jakoś.

Z Mr. Colourboxem jesteśmy mistrzami Wielkiej Improwizacji. Bez gadania każdy wie co ma robić i jak ogarniać tematy. Robimy niezbędne zakupy, dmuchamy materac (bo wieczorem wentyl mógłby się rozpuścić w ustach), organizujemy przeprowadzkę Temu Trzeciemu.

I (teraz już) wiemy jak wybrać idealną lokalizację w celu ukrycia flaszki w krzaczorach. Bo raz nam się nie udało. Na studniówce, gdy schowaliśmy rzeczoną w męskim kiblu w stalowym górnopłuku. A w krytycznym, spragnionym momencie jej tam zabrakło. Ktoś wtedy okazał się sprytniejszy i zajumał. Teraz nauczyliśmy się na błędach i wcześniej zbadaliśmy teren. Festiwal odbędzie się na pięknej, szerokiej, porośniętej palmami plaży. Zasięg ogrodzonego terenu robi wrażenie. Mamy tam spędzić cały dzień, a może i dłużej. Jaki więc zabrać ekwipunek, jeśli prawie nic nie można wnosić na teren imprezy? A przecież może padać, wiać lub grzać w czerep słonecznym żarem, a wieczorem z pewnością się ochłodzi. Różnice temperatur w ciągu dnia mogą wynosić ok. 20 st C.

Wchodzimy

Na wyjazd zabrałem strój uniwersalny, który przytuliłem chyba nie?przypadkiem. Stary, gruby, czarny, skórzany płaszcz, który przeleżał ponad 50 lat w piwnicach wiekowej warszawskiej kamienicy, przykryty warstwą kurzu i zatęchłych gratów. Udało się go odpicować i pasuje, niczym szyty na miarę: zarówno na mnie, jak i do okoliczności muzycznych. Podobno kiedyś należał do oficera lotnictwa lub marynarki, teraz więc znowu może polatać lub popłynąć - westernowo-zimnofalowym szlakiem. Epicko.

Przechodzimy przez potrójne kontrole bezpieczeństwa, Mr. Colourbox musi oddać mały plecaczek do depozytu. Nawet to nie przejdzie.

- Ale gdzie oddać?

- Proszę tu położyć [tu, to znaczy na glebie*, na kupce innych takich plecaków, przy bramce wejściowej].

- A jakieś pokwitowanie?

- Nie ma, ale spokojnie, on tu będzie leżał.

Kilkanaście godzin później (opuszczając teren festiwalu):

- O, zobacz! Leży!

- Niesamowite, można sobie wziąć swój plecak, ale równie dobrze można się pomylić i zabrać każdy inny. Nikt nie pilnuje, nikt nic nie sprawdza.

*Jeśli chodzi o glebę, to w strefie wejściowej, na całej szerokości, pokryta jest fioletowo-różową wykładziną, co stanowi pewien dysonans poznawczy, biorąc pod uwagę teoretycznie "mroczny" charakter festiwalu. Również logo imprezy jawi się w słonecznych odcieniach, a w naszym mniemaniu powinno raczej emanować barwami z piekła rodem: smolistą czernią, ognistą czerwienią lub trupią szarością, no ale może Kalifornia ma piekło wymalowane w innych barwach? Może piekło jest tu - na ziemii? Pod słonecznym niebem, wśród palm, nad turkusowym morzem? Może. W każdym razie można sobie na tej wykładzinie strzelić pamiątkową fotę “tu byłem” i przejść dalej, gdzie kłębi się już spory tłumek.To kolejka do pamiątek, czyli merczu, więc jeden z nas zajmuje w niej miejsce, a drugi idzie się zorientować - na co można liczyć, by zbytnio na tym festiwalu nie wyschnąć.

- Co załatwiłeś?

- Woda jest za darmo.

- To świetnie, a nie-woda?

- Takie coś wziąłem - Mr. Colourbox pokazuje tekturowe pudełko z soczkiem owocowym, na pierwszy rzut oka: coś jakby napój dla dzieci - Pij połowę, potem uzupełnimy pojemnik wodą i będzie jak znalazł, żeby się nie odwodnić, zaraz zapanuje upał.

- Ależ to jest obrzydliwe! - sączę ów napój o smaku czerwonych owoców, wyprodukowany bez dodatku owoców.

- Zobacz jaki woltaż! aż 11! To było najefektywniejsze.

- Aaaa, no to pyszne! Bardzo dobry ten napój w sumie. Po ile?

- Po 12 (USD)

- Trzeba to jakoś przełknąć.

Później odnajdziemy na terenie festiwalu liczne stoiska gastronomiczne z kuchnią z różnych stron świata, a także bary z dość szerokim asortymentem elementów magicznych, w cenach, które z czasem… im dłużej tu koncertowaliśmy… przestały już szokować, bo jakoś się wzięły i znieczuliły. Te ceny. A para-owocowe soczki w kartonikach okazały się całkiem wydajne, więc bardzo je polubiliśmy. Oczywiście zachowując dyscyplinę taktyczną i rozkładając siły w czasie. Wszak jesteśmy profesjonalistami.

Skala

Historycznie - jeśli chodzi o tak duże i czasochłonne festiwale - to udawało nam się skutecznie je omijać, koncentrując się na "zwykłych koncertach". Nawet tych stadionowych nie bardzo lubimy, a długogrające? W 2023 r. trafiła nam się dość intensywna impreza "Jarocin" w warszawskiej Stodole, czyli ponad 10 godzin w ciągłej akcji, do czwartej w nocy i rzeczywiście było ciężko, ale jakoś przeżyliśmy. Tutaj to jednak zupełnie inna skala przedsięwzięcia i postaramy się to opisać. Na pewno przeszło to nasze oczekiwania, bo okazało się, że rozstawiono aż trzy wielkie sceny. Podobno organizatorzy planowali sprzedać ponad 60 tysięcy biletòw, sądząc jednak po tłumach, które przetaczały się przed naszymi oczami - mogło być nawet więcej fanów muzyki. Czy byliśmy na to gotowi? NIE. Ale staraliśmy się dostosować i wycisnąć maxa.

Gastronomia

O napojach już gadaliśmy i jeszcze pogadamy, a jeśli chodzi o podkład pod te napoje, to było w czym wybierać. Co prawda jakiekolwiek danie, np. kawałek pizzy lub pudełko orientalne kosztowało co najmniej kilkanaście Dolarów, ale wszystko świeże, szykowane na miejscu. Przykładowo pizzę wypiekano w piecu opalanym drewnem, chińszczyznę podawano z wielkiego woka, dania  meksykańskie, koreańskie, amerykańskie i różne inne również przygotowywano ad hoc. Nic swojskiego nie znaleźliśmy, żadnej grochówki lub kiełbasy z grilla, ale ogólnie było smacznie, szybko i sprawnie - nie można powiedzieć złego słowa.

Pamiątki

Wróćmy jednak do merchu, bo oto odstaliśmy godzinę w kolejce do namiotu z gadżetami i już możemy zacząć wybierać. Liczyliśmy na płyty - niestety nie było żadnych. Na pierwszy rzut oka oferta raczej skrojona pod amerykańskie gusta: o kolorowych symbolach festiwalu już wspominaliśmy - promowano słodko-radosne grafiki z zachodzącym słońcem, palmami wesołymi emotkami, co raczej średnio kojarzy się z nazwą festiwalu, a muzycznie? Zobaczymy. Przynajmniej nazwy grup zostały wymienione na koszulkach, więc będzie to jakaś pamiątka do kolekcji dziesiątek innych koszulek, a w najgorszym wypadku skończy jako koszulka nocna lub do prac domowych. Ażurowe czapeczki też nie urywają głowy. I tak sobie oglądamy, co by tu można nabyć, bez wielkiego obciachu i w rozsądnej cenie, gdy naszą uwagę przykuwają tajemnicze, dotykowe tablety, na których rejestrowana jest sprzedaż. Tablety mają funkcję obrotową, można je skierować w stronę kupującego, więc grzecznie uśmiechamy się do sprzedawcy i ciach!

- Zobacz! tu jest coś więcej niż na wystawie!

- Faktycznie! Elektroniczne czary mary? Z boku ekranu można rozwinąć menu, a w nim alfabetyczną listę zespołów biorących udział w wydarzeniu.

- Przewijaj! O kurde: New Order, OMD, Soft Cell, Tears For Fears i tak dalej… klikając na dany zespół ukazuje się lista dedykowanych gadżetów: koszulek, plakatów, czapek, znaczków i innych artefaktów, nie prezentowanych na wystawie. Upewniamy się niepewnie, czy aby wszystko widoczne na tablecie znajduje się tu i teraz w sprzedaży?

- Tak, oczywiście - trzeba kliknąć na model, rozmiar, pokazuje się cena.

- Bożzzz, toż to o to chodziło! To łan moment pliz, musimy się rozeznać.

- Klikaj! Jesteśmy w domu.

A gdy już porządnie kliknęliśmy, sprzedawca zanurkował na zapleczu i zaczął kompletować zamówienie. Poczuliśmy się jak kiedyś, gdy najlepszy towar chowano pod ladą, wyłącznie dla wtajemniczonych. Epoka wszak się zgadza: będziemy słuchać muzy z lat 80-tych!

Pierwsze dźwięki

I oto - gdzieś w oddali - rozbrzmiewają pierwsze dźwięki muzyki. Na pierwszy rzut ucha jakiejś latynoskiej. Pora jest mocno przedpołudniowa, słońce zaczyna przypiekać, za chwilę powinno dobić do 26 stopni Celsjusza w cieniu. Tylko że tu nie ma cienia, a więc odczuwać będziemy znacznie mocniej, zwłaszcza po tych soczkach. Czyli będzie ekonomicznie: mniejszy koszt, zwiększony efekt. Siadamy sobie na piasku pod palmą, jej wąski, wysoki na 30 metrów pień cienia nie daje, ale można się przynajmniej wygodnie oprzeć i wyssać zawartość kartonika. Booster zaczyna działać, ale na razie spokojnie. Przed nami cały dzień i jeszcze pewnie pół nocy.

Jak to zwykle bywa granie zaczyna się od mniej znaczących no-nejmów, by zakończyć na gwiazdach podczas rzeczonej nocy.

Sączą się więc jakieś wynalazki, w tym wypadku ze sceny, a my sobie siedzimy, jest dobrze, obserwujemy przetaczające się przed oczami, coraz bardziej kolorowe tłumy, które się wyspawszy, dotarłszy tu wreszcie z odległych zakątków Kalifornii.   

- Co tam gra? - pytam.

- Nigdy nie słyszałem - Odpowiada Mr. Colourbox - ale chyba musimy się ruszyć, bo dźwięki nowofalowej sekcji rytmicznej zawsze wywoływały u mnie ciary i właśnie zaczynam coś podobnego odczuwać na grzbiecie.

Czas więc zbierać i otrzepać z piasku skórzany płaszcz, który teraz służy za wygodne siedzisko, bo on się jeszcze przyda.

Logistyka

Wszelkie informacje na temat festiwalu organizatorzy dawkowali w sieci bardzo oszczędnie i trudno się było zorientować, jak to będzie wyglądać na miejscu. Wspomniano tylko, że wykonawcy mogą występować na różnych scenach, nawet w tym samych czasie, ale dokładny rozkład otrzymaliśmy dopiero teraz. Zresztą wcześniej takie bzdety nie zaprzątały nam głowy, gdyż najważniejsze było, by się tam (czyli tu) dostać, a potem się zobaczy. Ale właśnie nastał czas tego "potem" i żeby zanadto nie oblać się potem, należało w miarę precyzyjnie opracować timing i logistykę.

- Sfotografujmy plakat, tam jest rozpiska: kto, gdzie i kiedy.

- Dobra, mamy do obskoczenia 3 sceny, wygląda, że występy podzielono na pół godzinne moduły. Większość wykonawców dostaje po jednym module, a tzw. headlinerzy - czyli  gwiazdy - po półtora lub dwa moduły.

- Ciekawe jak sobie z tym poradzą, choćby ze zmianą instrumentów i dekoracji na scenie, skoro występy odbywają się na styk i nie ma przerw pomiędzy modułami.

- Ciekawe, to jak my sobie poradzimy, zobacz - tu musimy chyba zacząć fruwać od sceny do sceny, no bo jak obejrzeć coś co gra jednocześnie tu i tam?

Dwie największe sceny, nazwane DARKER (oznaczona kolorem fioletowym) i WAVES (w kolorze niebieskim) zlokalizowane są wzdłuż linii wody, naprzeciwko siebie, ale ich fronty ustawiono pod lekkim kątem, tak, aby fale dźwiękowe z potężnych kolumn głośnikowych nie wchodziły sobie w paradę. Trzecia scena TIKI (oznakowana na żółto) jest nieco mniejsza, tworzy z pozostałymi dwoma trójkąt, a dźwięki będą płynąć z niej wzdłuż Pacific Coast Highway, czyli ulicy, którą przyjechaliśmy i która ciągnie się wzdłuż całego wybrzeża. Wcześniej się zastanawialiśmy, jak organizatorzy rozwiążą temat kąpieli w oceanie, no bo to przecież logiczne i oczywiste, że rozgrzani muzyką i naspidowani różnymi magicznymi pierwiastkami widzowie ruszyliby radośnie, wprost w dość zdradliwe prądy, albo mówiąc dosłownie: "zbawienne" fale Pacyfiku. No dobra, o falach oceanu jeszcze będzie. Na końcu. Niestety w rzeczywistości dość brutalnie, acz skutecznie odgrodzono cały teren festiwalu: zarówno od strony wody, jak i ulicy. Mysz się nie prześlizgnie. A fale dźwiękowe? Zobaczymy. Na końcu.

Ludzie

Taki festiwal ściąga fanów z całego świata, więc lądujemy w prawdziwym tyglu kulturowo-narodowościowym, a jednocześnie na rewii przedziwnej mody.

Tu nie ma granic obciachu lub kiczu, bo nie ma żadnych granic, których nie dałoby się przekroczyć. Podobno wyobraźnia nie zna granic. Mamy więc przed sobą fantazyjne kreacje, prowokacyjne części garderoby, wyczesane fryzury i nakrycia głowy oraz oryginalne makijaże.

Może to zabrzmi trywialnie, ale teoretycznie to właśnie muzyka łączy owo wielobarwne ptactwo. A co je dzieli? Również muzyka, a detalicznie: muzyczne preferencje, bo za chwilę ludzie rozproszą się po całym terenie, pójdą pod różne sceny, słuchając swoich ulubieńców. Tymczasem indywidualne upodobania muzyczne najlepiej widać po… koszulkach.

Oglądamy je z zainteresowaniem, gdyż sami mamy ich sporo i nie wahamy się używać na co dzień. Pokaż mi swoją koszulkę, a powiem ci kim jesteś?

Można "założyć", że na taki festiwal każdy wybiera tę ulubioną lub szczególnie ważną koszulkę. Stąd widzimy T-Shirty wszystkich najpopularniejszych wykonawców muzyki rozrywkowej, niekoniecznie reprezentowanych na tym festiwalu, od metalu, przez punk i inne gatunki rocka, aż po różne ambitne klimaty. Mamy wrażenie, że na koszulkach reprezentowani są wszyscy najważniejsi wykonawcy, począwszy od lat 70. No dobra: oprócz polskich i tu trzeba uderzyć się w piersi, że nie założyliśmy nic swojskiego. Na usprawiedliwienie: koszulka Siekiery była już noszona podczas tego wyjazdu, gdzieś w okolicach Wielkiego Kanionu. Raz udało się usłyszeć polski język, ale tylko w postaci krótkiego "yak sze masz na sdrovie", a próba nawiązania bliższej relacji skończyła się szybciej niż się zaczęła.

W każdym razie koszulki to świetny punkt zaczepienia, aby do kogoś zagadać. No bo jak przejść obojętnie, jeśli ktoś ma na sobie T-Shirt np. Cocteau Twins?

Występy

Gdy już pooglądaliśmy sobie ludzi, zlokalizowaliśmy sceny, punkty gastronomiczne, bary oraz kible oraz gdy dowiedzieliśmy się, że nasze bilety, co to podobno miały być VIP, upoważniają nas jedynie do darmowego zaczerpnięcia kranówki do kartoników po alkosoku, możemy udać się na występy czyli przecisnąć bliżej sceny. Akurat manewry wymijająco-rozpychające mamy dobrze opanowane i na próbę atakujemy scenę niebieską waves

- Kogo mamy na rozkładzie na początek?

Depresion Sonora

- Śpiewają po hiszpańsku

- Kompletnie nie kojarzę.

- Ale mają tu dobrą latynoską publikę

- No ale my siadamy.

- Jasne, trzeba oszczędzać kręgosłupy na później. Rozkładaj płaszcz.

Mareux

Po krótkiej chwili:

- Proponuję próbny spacerek pod scenę fioletową DARKER, Zmierzymy odległości i czas potrzebny na taki transfer.

- A co tam będzie grane?

- Mareaux. To lokalny muzyk, z Los Angeles, chyba o bliskowschodnich korzeniach. Przerobił po swojemu piosenkę The Cure "The Perfect Girl" i zrobił to tak sprytnie, że dzięki Internetom rozniosło się po świecie i stał się sławny.

- Dzięki jednej piosence?

- Poniekąd.

- I to nie swojej?

- Chrum.

- Podobno był nawet niedawno na koncertach w Polsce… Dzieciaki szaleją…

- No faktycznie zupełnie inna ta jego wersja. Raczej nie do poznania.

- W Poznaniu już grał.

- He, he, chodzi mi o to że trudno powiedzieć, czy lepiej, czy gorzej niż oryginał.  

- Jest już znacznie lepiej, bo słońce porządnie daje w łeb. Trzeba założyć czapki, bo nas za bardzo zmuli.

piątek, 19 stycznia 2024

Niezapomniane koncerty: The Mission Crusade, Live 1987 - gotyk na najwyższym poziomie

W 1986 roku Wayne Hussey i Craig Adams kłócą się o forsę z Andrew Eldritchem i odchodzą z the Sisters of Mercy (co dzieje się z zespołem opisaliśmy TUTAJ). Tak rodzi się the Mission, zespół który okazuje się nadzieją gotyku. Pamiętam jak zasłuchiwaliśmy się w ich debiucie God's Own Medicine (opisanym TUTAJ) i jak mocno rozczarowaliśmy się kolejnym albumem, a o następnych nie ma co pisać... 

Po rozpadzie zespołu Hussey grywał w drugorzędnych knajpach (nawet w Polsce), a nam pozostało wspomnienie. 

Tym jest właśnie opisywany dziś koncert dla Channel 5 pt. Crusade, w reżyserii Tonyego Van Der Elde. Co ciekawe większość piosenek zagranych na koncercie brzmi znacznie lepiej niż na albumie. Byli wtedy znakomici.

Do takich, świetnie zagranych należą:  Wasteland, And the Dance Goes On (ach ten riff, to chyba najlepszy riff w historii gotyku),  Let Sleeping Dogs Die, Sacrilege (w szybszej wersji niż na albumie), Stay With Me (Hussey bez gitary, popija jakieś wino z gwinta a publika śpiewa refren), Wake (jakże piękna ballada), Blood Brother (świetny i dynamiczny), 

Słabą stroną jest, jak zawsze w tamtym czasie live, Garden of Delight. Nie ma nic gorszego, niż zmienić znaną wszystkim wersję hitu w muzyczny koszmarek. Całość kończy znany i lubiany 1969 Sisters of Mercy, a jakże. I brzmi on tutaj znakomicie.

Bisów nie było, ale i tak zabawiali nas prawie przez godzinę, wykonując też mniej znane utwory jak Serpent's Kiss, Over the Hills and Far Away i The Crystal Ocean. 

Zespół grał wtedy w składzie:  Wayne Hussey (gitara, wokal), Craig Adams (bas, wokal), Mick Brown (perkusja), Simon Hinkler (gitary, klawisze). Poza Brownem wszyscy grają w zespole do dziś, a po reaktywacji w 2016 znowu zagrali w Polsce (relacja TUTAJ). I zagrali ponoć bardzo dobrze, bowiem ich album Another Fall From Grace to powrót do korzeni... Może warto po niego sięgnąć?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.    


The Mission Crusade, Live 1987. Setlista: Wasteland, And the Dance Goes On, Garden of Delight, Let Sleeping Dogs Die, Serpent's Kiss, Over the Hills and Far Away, The Crystal Ocean, Sacrilege, Stay With Me, Wake, Blood Brother, 1969.


niedziela, 31 grudnia 2023

Ten album warto znać: Xymox i Twist of Shadows - taneczny gotyk na Sylwestra

Kiedy po drugim albumie Clan Of Xymox zespół lekko odindustrializował brzmienie i wydał znakomity album Medusa (opisany TUTAJ) czekaliśmy co stanie później. Od grupy odszedł Pieter Nooten (warto zobaczyć TUTAJ i TUTAJ) jeden z jego filarów, a dawni członkowie zmienili nazwę na Xymox i zaoferowali nam omawiany dziś album. Powiem szczerze, że został on na początku przyjęty dość chłodno, bo to styl taneczny. Po czasie jednak odkryliśmy w nim pokłady romantycznych klimatów a muzycy pokazali nam, że można gotyk lekko skomercjalizować tak że nadaje się on do tańca, ale cały czas zachowuje klimat nostalgii typowy dla gatunku. 

Dlatego dziś, kiedy w wirze sylwestrowego uniesienia ktoś zechce lekko się zadumać, zachowując jednak taneczne klimaty, warto sięgnąć po Xymox.

Zaczyna się typowo tanecznie od Evelyn - piosenki o zmaganiach z przeciwnościami losu, na które najlepszym lekarstwem są uczucia. Obsession wprowadza nas już w poważniejsze klimaty, ale tylko do refrenu.

Siedzimy w twoim pokoju, jest ciemno i dziwnie
Z żółtymi palącymi się świecami
Na zewnątrz pada deszcz srebrzysty i jasny
Oślepiające światło rozbiło się na niebie

Jest tak jak powinno być, jest idealnie jak w deszcz
Jest tak jak powinno być, jest idealnie jak w deszcz
W nocy nie spaliśmy, a wizje były tak nierealne
W nocy nie spaliśmy, a widoczność była idealna

To mnie trzyma
To mnie trzyma

Uśmiechy i głosy nagle się zmieniły
Oczy i cienie na zbyt małej odległości
Czy jest ktoś, kogo znam? Czy jest ktoś w ogóle?
Czy jest ktoś, kogo znam? Czy jest ktoś, do kogo zadzwoniłem?

Jest tak jak powinno być, jest idealnie jak w deszcz
Jest tak jak powinno być, jest idealnie jak w deszcz
W nocy nie spaliśmy, a wizje były tak nierealne
W nocy nie spaliśmy, a widoczność była idealna
 

Więc kiedy słońce świeci ci w oczy
A wiatr potrząsa liśćmi lasu
W nocy nie śpij, a wizje będą tak nierealne
W nocy nie śpij, a widoczność będzie idealna

To mnie trzyma
To mnie trzyma

Craving z nieco ponurym wstępem przechodzi w coś, co nawiązuje do drugiego albumu zespołu i spokojnie mogłoby się na nim znaleźć, a już na albumie Medusa jak najbardziej. To opis walki ze wspomnieniami po nieudanym związku. Blind Hearts - wielki hit, i nie ma się co dziwić, Znowu dźwięki jakie znamy z Medusy. No i to spokojne spowolnienie w środku..

Jak długo to zajmie
Zanim zobaczysz
Że nie ma dla ciebie miejsca
Wewnątrz mnie

Głęboko w naszych sercach
Jesteśmy sami
Głęboko w naszych ślepych sercach
Skóra i kości

Na wiele sposobów
Straciłaś godność
Hej, dziewczyno, poddaj się
I twoją beznadziejną ekstazę
 

Głęboko w naszych sercach
Jesteśmy sami
Głęboko w naszych ślepych sercach
Skóra i kości

Pocałuj Niebo
Pocałujcie się nawzajem
Pocałuj Ziemię
I pocałuj morze
Wszystko zamiast mnie
Wszystko zamiast mnie
Pocałuj swoje cenne przeznaczenie

Głęboko w naszych sercach
Jesteśmy sami
Głęboko w naszych ślepych sercach
Skóra i kości

Kość niezgody
Kość niezgody
Kość konwencji
Tylko to wiemy 

Pora na zwolnienie rytmu, w końcu na imprezie musi być też coś wolniejszego - do przytulania. Nadaje się do tego idealnie The River - piosenka o poszukiwaniu miłości, która jest jak rzeka i w końcu wpływa do morza. Znowu pora n nieco bardziej skoczne rytmy - A Million Things to piosenka o bezsenności kiedy to zbyt późno położyłeś się spać, a wkoło ciebie tysiące emocji... Tonight - znowu klimacik... dla mnie numer jeden tej płyty. Zwyczajnie piękna piosenka... 

Za każdym razem kiedy patrzę na Ciebie
Zastanawiam się, co się dzieje
Za twoim szczęśliwym uśmiechem
To musi być coś naprawdę mocnego

Pełnia księżyca krąży wokół
Pełnia księżyca krąży wokół
W tę tajemniczą noc

Czas będzie 
płynął tej nocy
Czas umrze tej nocy
Dziś wieczorem
Dziś wieczorem

Za każdym razem, gdy na mnie patrzysz
Zastanawiam się, co się dzieje
Gdybym tylko umiał pływać
W tych tonących myślach
Dziś wieczorem

Zejdźmy po schodach
Wkrótce podążaj za wszystkimi
Zejdźmy po schodach
Wkrótce wszyscy podążają za wszystkimi
Bo czas płynie tylko z tobą
Czas umiera tylko z Tobą

Czas będzie płynął tej nocy
Czas umrze tej nocy
Dziś wieczorem
Dziś wieczorem
Dziś wieczorem

Czas umiera tylko z Tobą
Tylko z tobą
Tylko z tobą
Tylko z tobą

Pora na damski wokal Anke Wolbert, co jest już dla Xymox tradycją. Imagination to kolejny jasny punkt tej płyty i znowu słychać syntezator rodem z Medusa.

Doszłam do granic niezdecydowania
Ktoś mnie popycha
Wszystkie miasta, metro, rzeki
Nie ma już dla mnie dobrego kierunku

Wcześnie zgubiłam drogę do domu
Nie obchodzi mnie to, bo nie zostanę tam
Jedyne co słyszę to ten cichy szept
Czy będziesz tu jeszcze raz?

Wyobraźnia usuwa cienie
Każdego dnia byłam bez ciebie
Wyobraźnia chroni przed cieniami
Każdego dnia zostaję bez ciebie
Zbyt wiele razy - bez ciebie

Widziałam twoje oczy w kolorze fioletowym
Widziałam twoje oczy w kolorze niebieskim
Wszystkie kwiaty, łzy i twarze
Wszystkie te dni, które spędziłam z tobą

Raz po raz uciekałam
Obawiam się, że zgubiłam się w ciemności
Czy słyszysz ten cichy szept?
Czy będziesz tu jeszcze raz?
 

Wyobraźnia usuwa cienie
Każdego dnia byłam bez ciebie
Wyobraźnia chroni przed cieniami
Każdego dnia zostaję bez ciebie
Zbyt wiele razy - bez ciebie

Wybierz i zmień to, mówisz
Jak możesz pozwolić temu uciec
Zobacz burze przez rozbite okno
Zobacz piękno padającego deszczu, mówię
Każdego dnia byłam bez ciebie
Każdy cień podąża za mną
Czy nie widzisz, że zostawiłeś swoje ślady?
W zbyt wielu twarzach

Wyobraźnia usuwa cienie
Każdego dnia byłam bez ciebie
Wyobraźnia chroni przed cieniami
Każdego dnia zostaję bez ciebie
Zbyt wiele razy - bez ciebie

In a City to nieco słabszy moment albumu, chwilami są tutaj zapożyczenia z innych piosenek i to nie tylko muzyczne, ale też i tekstowe. Album kończy instrumentalna Clementina. Jest pełna napięcia i niepokoju i doskonale nawiązuje do poprzednich dokonań zespołu ... 

Twist of Shadows to największy komercyjny sukces grupy, ale czy jej najlepszy album? Zależy co kto lubi, jedno jest pewne - to ich najlepsza płyta z muzyką taneczną i idealna porcja muzyki na ostatnią noc 2023 roku. Bo nie jest to typowa muzyka taneczna i pozostawia cień niepokoju, tak jak czasy w których przyszło nam żyć...

Naszym czytelnikom i sympatykom życzymy szampańskiej zabawy i wszystkiego dobrego w nowym roku. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

  

Xymox - Twist of Shadows, producent: Greg Walsh, Polygram 1989, tracklista: Evelyn, Obsession, Craving, Blind Hearts, The River, A Million Things, Tonight, Imagination, In a City, Clementina.

     

środa, 27 września 2023

Lol Tolhurst z The Cure o gotyku i Ianie Curtisie z Joy Division w swojej książce


Lol Tolhurst założyciel the Cure (grał w nim do 1989 roku, i później krótko w 2011) napisał książkę o Gotyku. Z naszych informacji wynika, że jest to jego druga książka. Została wydana przez wydawnictwo Quercus i kosztuje około 17 GBP. Szczegółowy opis zawartości książki można znaleźć TUTAJ. Z opisu wynika, że możemy poznać od kuchni historię powstania najlepszych płyt zespołu z lat 80-tych, czyli 17 Seconds, Faith i Pornoghraphy

Muzyk opisuje, że to on jest autorem All Cats Are Gray, jednej z najlepszych piosenek na płycie Faith. Utwór powstał jako wynik śmierci jego matki, która umierała podczas nagrywania albumu. Wczuł się w jej sytuację, co jak podkreśla anegdotycznie, było niezwykle gotyckie.


Nas natomiast najbardziej zainteresowała wzmianka o Ianie Curtisie, wokaliście Joy Division. Przypomnijmy, że Joy Division supportowali the Cure podczas koncertu 4.03.1979 roku w Londynie. Istnieje nawet fotografia zza kulis z tego wydarzenia:
 
 
Artysta uważa, że miał po tym spotkaniu złe przeczucia. Widział Curtisa nieco inaczej, niż pokazuje to powyższe zdjęcie z garderoby klubu Marquee. W kącie wychudzona postać Iana Curtisa siedziała trochę zgarbiona… cicha i nieruchoma wśród całego tego bałaganu.

Jak widać wspomnienia Tolhursta stoją nieco w sprzeczności z tym co widać na fotografii. My natomiast dodajmy, że zdaniem Richarda Carmana, autora biografii Smitha, to the Cure pod wpływem Joy Division i samobójstwa Curtisa poszli w kierunku mrocznych brzmień wydając Faith i Pornography (opisaliśmy to TUTAJ). Wystarczy zresztą spojrzeć na setlistę z koncertu supportowanego przez Joy Division, Cure grają materiał z początków kariery:

10.15 Saturday Night, Accuracy, Grinding Halt, Another Day, Object, Subway Song, Foxy Lady,  Meathook, Three Imaginary Boys, Boys Don’t Cry, Plastic Passion, Fire In Cairo, It’s Not You.

Warto na koniec wspomnieć, że w filmie 24 Hour Party People Tolhurst i Smith pojawiają się na pogrzebie Iana Curtisa, mówiąc do Tony Wilsona, że Curtis był dla nich bardzo ważny. I to właśnie Ianowi Curtisowi w latach 80-tych dedykowali podczas koncertów swoje piosenki... 


Tak oto skromny chłopak z Macclesfield przyczynił się do powstania gotyku. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.