Jakiś czas temu zaczęliśmy na naszym blogu streszczać książkę Colina Sharpa o wielkim realizatorze nagrań i twórcy Manchester Sound, Martinie Hannettcie. Pierwsza część opisu dostępna jest TUTAJ, druga TUTAJ, trzecia TUTAJ, czwarta TUTAJ, piąta TUTAJ, szósta TUTAJ a siódma TUTAJ.
Dzisiejsza część rozpoczyna się od opisu przyjaźni miedzy Sharpem a Hannettem. Odkryli że ich wspólnym zainteresowaniem są narkotyki. Wiele osób wtedy zażywało heroinę, amfetaminę i kokainę. Lepszej klasy narkotyki były dla elity. Stali się członkami ekskluzywnego klubu. Mieli sekretne miejsce spotkań i umówione hasła, trudno było się do tej grupy dostać. Martin zażywał narkotyki zwykle w samotności albo w obecności wąskiej grupy przyjaciół, bowiem traktował to jako ekstremalny objaw eksperymentowania.
Następnie autor opisuje jedno ze spotkań z Hannettem w jego domu, dokładnie w salonie. Hannett zapytał go, czy chce posłuchać świeżo nagranej płyty Unknown Pleasures Joy Division. Sharp odleciał w kosmos kiedy usłyszał bas z piosenki Disorder, nie wspominając o liniach gitary, rytmicznej perkusji i słodkim głosie Iana. Piosenka działała na wszystkie zmysły - włącznie z siódmym. Martin obserwował reakcję Sharpa na jego dziecko. Sharp został zaadsorbowany agonią zawartą w Day of the Lords, jasnością bijącą z New Dawn Fades, neurotycznym She's lost Control, i katharsis zawartym w I Remeber Nothing. Płyta jego zdaniem jest w pewien sposób kombinacją Idiot Iggy Popa (pisaliśmy o tej płycie TUTAJ) i Low Bowiego. Martin odczytał presje jakim był poddawany Ian i demony które go prześladowały i obudował je dźwiękiem.
Następnie autor przypomina życiorys Iana Curtisa. Ten urodził się w Old Trafford, 15.07.1956 roku, a pięć lat po nim na świat przyszła jego siostra Carole. Lubił szkołę i uczęszczał też do szkoły niedzielnej, po czym do King's Grammar School w Macclesfield. Fascynował go historia, zwłaszcza historia Ameryki. Raz z jednym chłopakiem nadużyli tabletek i miał płukanie żołądka. Po szkole podjął pracę w służbie publicznej. Był fanem Manchester City. Kochał muzykę a pierwszy zespół Treackle Teapot utworzył w wieku 12 lat. Później interesował się muzyką Bowiego i Lou Reedem. Chodził na wiele koncertów tak jak Martin, choć raczej w latach 70-tych nie 60-tych.
Był to początkowo okres glam rocka. Jednej z nocy podczas randki z Debbie oglądali koncert Bowiego, było to w okresie Ziggy Stardust. Miał wtedy 16 lat, ona 15. Bardzo lubił film Cabaret, który obejrzał dziesiątki razy. Widział też koncert Lou Reeda.
W pracy miał starszego kolegę, który edukował go muzycznie, co było pierwowzorem relacji z Martinem. Starał się pracować jako sprzedawca płyt, ale to nie było to, więc wrócił do poprzedniego zawodu. W 1974 roku pobrał się z Debbie. Później wszyscy zaczęli spotykać się w klubie Pips. Po koncercie Sex Pistols - który był przełomem, w Manchesterze powstało kilka klubów muzycznych, w których zaczęli przebywać dziennikarze muzyczni, jak Paul Morley, Mick Middles czy Jon Savage.
Jednym z ważniejszych klubów był Band On The Wall, z początku jazzowy i bluesowy, później najważniejszy klub punk - rocka. Nie było w nim sceny, zespołu grały pod ścianą w minimalnej odległości od publiki, która czuła wibracje muzyki. Ian Curtis wtedy zwykle ubrany na szaro, z zamkniętymi oczami, zaczynał tworzyć swój charakterystyczny taniec, machał rękami niczym Jagger czy Artur Lee. Wszyscy muzycy zespołu byli bardzo młodzi, dobrze zgrani, a Ian czarował swoimi dojrzałymi tekstami. Takimi zobaczył ich po raz pierwszy Martin z Suzanne. Drugim ważnym klubem był Rafters, tam rodziły się prawdziwe gwiazdy. Tam Tony Wilson spotkał po raz pierwszy Roba Grettona i tam grali też Joy Division. To Rob przedstawił zespół Martinowi pod koniec 1978. Grupa była po wydaniu własnym sumptem An Ideal For Living (warto zobaczyć TUTAJ),jednak z powodu okładki z chłopcem z Hitlerjugend kojarzyli się z pronazistami. Dlatego nie spodobali się w Rabid Records (pisaliśmy o tej wytwórni TUTAJ), ponoć szefowie wytwórni podważali też ich umiejętności muzyczne. W tym klubie Tony został zaczepiony przez podpitego Iana, który miał pretensje dlaczego ten nie puszcza ich w swoim programie TV Granada Reports - uważanym za bardzo opiniotwórczy. W końcu zespół wystąpił 20.09.1978, grając jedną piosenkę - Shadowplay. Ian w różowej koszuli, zawsze znakomicie zdawał sobie sprawę gdzie jest kamera, co widać choćby na zdjęciach Antona Corbijna, pozostali członkowie zespołu jednak byli dość speszeni obecnością w TV.
Ian wtedy zaczynał tworzyć swój charakterystyczny taniec mechaniczny (o tym występie pisaliśmy TUTAJ). Gdy Wilson, Erasmus i Saville stworzyli Factory Records, postanowili że nagrają płytę Joy Divison. Hannett czuł, że to będzie okazja osiągnąć wyższy poziom w jego muzycznym eksperymentowaniu. Pierwsze nagrania miały miejsce 11.10.1978 roku w Cargo Studios w Rochdale (warto zobaczyć TUTAJ). Ian miał wtedy najlepszy okres w życiu, był bardzo aktywny i miał masę pomysłów. Martin dostrzegł jego potencjał, a Ian znalazł przewodnika. Wokal zawsze nagrywali na końcu, po nagraniu całości utworu - Martin miał wszystko doskonale zaplanowane.
To Martin odkrył coś co Bono później nazwał świętym głosem Iana Curtisa. Nagrywali wtedy dwie piosenki: Digital i Glass. Zwłaszcza pierwsza z nich pokazuje, jak Hannett znakomicie wyczuwał Curtisa, niczym dobry terapeuta dał mu na końcu piosenki się wykrzyczeć. Hannett uważał wtedy że Joy Division to zespół składający się z genialnego wokalisty i kilku fanów Manchester United. Relacje pozostałych członków zespołu z nim były trudne.
Później Factory podjęła decyzję o nagraniu całej płyty Joy Division. Wszystko zaczęło się w kwietniu 1979 roku w studio w Stockport, które posiadało wtedy bardzo dobre wyposażenie i miało nawet, uchodzący za rarytas w tamtych czasach, automat do kawy (dzień w kadrze uwiecznił wtedy Paul Slattery - o czym pisaliśmy TUTAJ). Martin wiele czasu spędzał w studio, i tak miało pozostać przez kilka najbliższych lat. Po drugiej stronie znajdował się pub Waterloo gdzie chodził i pił alkohol, który nie bardzo współgrał z heroiną jaką zażywał. Pili tam razem z Ianem, który podczas nagrywania albumu oczekiwał na narodziny dziecka. Wtedy między nimi narodziła się specyficzna relacja, Hannett dostrzegł geniusz Curtisa, a ten wiedział że Martin może zrealizować jego marzenia muzyczne. Ta głęboka więź spowodowała, że Martin tak przeżył śmierć Iana.
Na Unknown Pleasures Hannett zastosował efekty windy którą wozili sprzęt w studio i tłuczonego szkła. Jednak specyficzne brzmienie uzyskał poprzez efekt opóźniania dźwięku, ale stosował go nie tak żeby powstawało echo, ale żeby opóźniony dźwięk pojawił się jak najbliżej dźwięku perkusji, stając się niemal niesłyszalny.
Album stał się inspiracją ale wielu zespółow muzyki gotyckiej, jak Bauhaus czy Sisters of Mercy. Andrew Aldritch bardzo chciał żeby Hannett z nim współpracował, Sharp nawet widział u Martina single Sisters. I mimo że płyta zyskała wielu naśladowców i znacząco wpłynęła na nurt gotyku nikomu nie udało się osiągnąć tego poziomu. Ian i Martin byli bardzo zadowoleni z efektu, w przeciwieństwie do pozostałych członków zespołu. Ci jednak przełknęli efekt bo podobał on się Tony'emu, Robowi i prasie, a całości dopełniła znakomita okładka Petera Savillea (o historii jej powstanie pisaliśmy TUTAJ).
Książka Colina Sharpa jawi się coraz bardziej interesującym dokumentem z epoki. Wkrótce przedstawimy streszczenie kolejnej części. Jeśli chcecie je poznać - czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w minstreamie.
W pracy miał starszego kolegę, który edukował go muzycznie, co było pierwowzorem relacji z Martinem. Starał się pracować jako sprzedawca płyt, ale to nie było to, więc wrócił do poprzedniego zawodu. W 1974 roku pobrał się z Debbie. Później wszyscy zaczęli spotykać się w klubie Pips. Po koncercie Sex Pistols - który był przełomem, w Manchesterze powstało kilka klubów muzycznych, w których zaczęli przebywać dziennikarze muzyczni, jak Paul Morley, Mick Middles czy Jon Savage.
Jednym z ważniejszych klubów był Band On The Wall, z początku jazzowy i bluesowy, później najważniejszy klub punk - rocka. Nie było w nim sceny, zespołu grały pod ścianą w minimalnej odległości od publiki, która czuła wibracje muzyki. Ian Curtis wtedy zwykle ubrany na szaro, z zamkniętymi oczami, zaczynał tworzyć swój charakterystyczny taniec, machał rękami niczym Jagger czy Artur Lee. Wszyscy muzycy zespołu byli bardzo młodzi, dobrze zgrani, a Ian czarował swoimi dojrzałymi tekstami. Takimi zobaczył ich po raz pierwszy Martin z Suzanne. Drugim ważnym klubem był Rafters, tam rodziły się prawdziwe gwiazdy. Tam Tony Wilson spotkał po raz pierwszy Roba Grettona i tam grali też Joy Division. To Rob przedstawił zespół Martinowi pod koniec 1978. Grupa była po wydaniu własnym sumptem An Ideal For Living (warto zobaczyć TUTAJ),jednak z powodu okładki z chłopcem z Hitlerjugend kojarzyli się z pronazistami. Dlatego nie spodobali się w Rabid Records (pisaliśmy o tej wytwórni TUTAJ), ponoć szefowie wytwórni podważali też ich umiejętności muzyczne. W tym klubie Tony został zaczepiony przez podpitego Iana, który miał pretensje dlaczego ten nie puszcza ich w swoim programie TV Granada Reports - uważanym za bardzo opiniotwórczy. W końcu zespół wystąpił 20.09.1978, grając jedną piosenkę - Shadowplay. Ian w różowej koszuli, zawsze znakomicie zdawał sobie sprawę gdzie jest kamera, co widać choćby na zdjęciach Antona Corbijna, pozostali członkowie zespołu jednak byli dość speszeni obecnością w TV.
To Martin odkrył coś co Bono później nazwał świętym głosem Iana Curtisa. Nagrywali wtedy dwie piosenki: Digital i Glass. Zwłaszcza pierwsza z nich pokazuje, jak Hannett znakomicie wyczuwał Curtisa, niczym dobry terapeuta dał mu na końcu piosenki się wykrzyczeć. Hannett uważał wtedy że Joy Division to zespół składający się z genialnego wokalisty i kilku fanów Manchester United. Relacje pozostałych członków zespołu z nim były trudne.
Na Unknown Pleasures Hannett zastosował efekty windy którą wozili sprzęt w studio i tłuczonego szkła. Jednak specyficzne brzmienie uzyskał poprzez efekt opóźniania dźwięku, ale stosował go nie tak żeby powstawało echo, ale żeby opóźniony dźwięk pojawił się jak najbliżej dźwięku perkusji, stając się niemal niesłyszalny.
Album stał się inspiracją ale wielu zespółow muzyki gotyckiej, jak Bauhaus czy Sisters of Mercy. Andrew Aldritch bardzo chciał żeby Hannett z nim współpracował, Sharp nawet widział u Martina single Sisters. I mimo że płyta zyskała wielu naśladowców i znacząco wpłynęła na nurt gotyku nikomu nie udało się osiągnąć tego poziomu. Ian i Martin byli bardzo zadowoleni z efektu, w przeciwieństwie do pozostałych członków zespołu. Ci jednak przełknęli efekt bo podobał on się Tony'emu, Robowi i prasie, a całości dopełniła znakomita okładka Petera Savillea (o historii jej powstanie pisaliśmy TUTAJ).
Książka Colina Sharpa jawi się coraz bardziej interesującym dokumentem z epoki. Wkrótce przedstawimy streszczenie kolejnej części. Jeśli chcecie je poznać - czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w minstreamie.