Tak się złożyło, że trzecia niedziela z rzędu poświęcona jest na naszym blogu dokonaniom Cocteau Twins. Dziś wydawnictwo z 2000 roku, kompilacja wydana zapewne w celach podtrzymania legendy sztandarowego zespołu z 4AD. Jednak w przypadku tego wydawnictwa, Vaughan Oliver przeszedł samego siebie. Szata graficzna jest imponująca, a była ku temu możliwość, bowiem 4AD wykazało się wyjątkowym rozmachem. Wytwórnia przyzwyczaiła nas do skromności, wydawnictwa z lat osiemdziesiątych zawierały zwykle dość skromne okładki, względnie Oliver dodawał grafikę na kopertach. Tutaj mamy coś zgoła odwrotnego. Piękne to mało powiedziane, grafiki jak zwykle dopracowane, epatują tajemniczością, jakimś spokojem i jak zawsze odrobiną nostalgii.
Wewnątrz znajduje się komentarz Alana Warnera z Dublina. Autor zaznacza, że muzykę zespołu można traktować jako swoistego rodzaju zoo - krainę różnorodności która zadziwia a w której, tak jak w prawdziwym zoo, nie obowiązuje żaden dress - code. Autor uważa, że prezentowana kompilacja (swoją drogą ktoś w 4AD przeoczył i nie zmieniono słowa CD na słowo winyle) pokazuje jak daleką drogę przeszli muzycy z zespołu, którzy karierę zaczynali w małym miasteczku Grangemouth, pełnym rafinerii i fabryk chemicznych. Wspomina zdjęcie z wczesnego okresu, kiedy tam mieszkali, na którym widać uśmiechniętą Frazer, między jakże młodymi dwoma muzykami, patrzącymi z zaciekawieniem, tak jakby chcieli powiedzieć, że wkrótce świat muzyczny stanie przed nimi otworem (być może myślał o zdjęciu poniżej).
Porównuje Cocteau Twins do takich kapel jak PIL, Can, Beefeart czy Last Exit, które zamknięte były w bańce swojej unikatowości. Uważa, że ich debiut, jak i kolejne dwa albumy (w tym Treasure) doskonale wypełniły pustkę epoki post Joy Division. Cocteau Twins byli unikalni, ale też i bardzo pracowici, zaskakując cały czas nowymi EP-kami. Mimo tego, że zmieniali styl, zawsze brzmieli unikatowo, i zawsze inaczej niż inne zespoły.
Autor uważa, że centralnym punktem muzyki zespołu jest wokal Elizabeth Frazer, naśladujący instrument, co czyni muzykę zespołu podobną do powierzchni wody falującej w płytkiej zatoce. Uważa, że ten rodzaj śpiewu pozwala na to, iż każdy z nas słyszy taki tekst, jaki sam chce, co czyni muzykę zespołu jeszcze bardziej uniwersalną.
Muzykę Cocteau można porównać do dokonań Can, z wokalem Damo Suzuki. Zwłaszcza istnieje podobieństwo do albumu Future Days. Damo miał swój styl śpiewu, mieszał języki i wymyślał własne słowa. Igor Strawinski kiedyś powiedział, że jest jedynie naczyniem, przez które płynie jego muzyka. Podobnie można powiedzieć o Cocteau Twins. Mimo że od 1996 zespół nie gra już razem, Warner wyraża nadzieję, że to nie koniec. Nie ma artystów, są ich dzieła, i możliwe że zespół jeszcze wróci, żeby zakończyć pracę nad swoim niedokończonym albumem, a on znowu poczuje się jakby jego zoo ożyło...
Album obejmuje 18 utworów i pokazuje przekrojowo rozwój zespołu. Mamy tu muzykę poczynając od Garlands, a kończąc na Heaven or Las Vegas (uznany niedawno za najlepszy szkocki album muzyczny) i singlu Iceblind Luck z 1990 roku. To bardzo dobra przeglądówka dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z muzyką zespołu. Każdy znajdzie bowiem tutaj coś miłego dla siebie, poczynając od typowiej zimnej fali, przez dreampop, kończąc na czymś, co eksperci nazwali ethereal wave. A za czym dziś tak tęsknimy...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Cocteau Twins, Stars and Topsoil, 4AD 1990. tracklista: Blind Dumb Deaf, Sugar Hiccup, My Love Paramour, Pearly-Dewdrops' Drops, Lorelei, Pandora, Aikea-Guinea, Pink Orange Red, Pale Clouded White, Lazy Calm, The Thinner The Air, Orange Appled, Cico Buff, Carolyn's Fingers, Fifty-Fifty Clown, Iceblink Luck, Heaven or Las Vegas, Watchlar.
Dawno temu idąc tropem muzyków z Sisters of Mercy natknąłem się na debiut All About Eve. W tamtych czasach muzykę nagrywaliśmy na kasety i mam jeszcze w kolekcji Sony, na której za opłatą i z łamaniem wszelkich praw autorskich, pod koniec lat 80-tych nagrane zostało dziś omawiane dzieło. Teraz po latach tamta kasetowa kolekcja jest odtwarzana na winylach i właśnie przyleciała z UK płyta All About Eve na której udzielają się intensywnie muzycy z the Mission, a sam Wayne Hussey jest wspólproducentem, a nawet w jednym utworze śpiewa w chórkach. Ale nie jest to żaden gotyk, czy zimna fala, są to piękne nostalgiczne ballady o rockowym zacięciu, w sam raz na kończące się właśnie lato. Znakomite wokale Julianne Regan i nostalgia, jakaś tęsknota za czasami hippisów oraz szlif muzyków z the Mission dają dzieło absolutnie doskonałe. Swoją drogą, mamy przecież rok 1988 - w tamtych czasach powstawały najważniejsze albumy, a teraz...
Julianne Regan, z Coventry, w wieku 19 lat przeprowadziła się do Londynu, aby zostać dziennikarką muzyczną. W 1982 roku, po sześciu miesiącach studiów, rozpoczęła pracę jako niezależny współpracownik magazynu muzycznego ZigZag. Jej pierwszym artykułem był wywiad z Gene Loves Jezebel, zespołem, który Julianne regularnie odwiedzała podczas prób. Po wywiadzie zapytano ją, czy nie chce grać na basie, ponieważ potrzebowali muzyka do składu. W lutym 1982 roku dołączyła do zespołu, grając na basie i wykonując chórki na ich debiutanckim maksisinglu Shaving My Neck, wydanym w czerwcu.
Po 10 miesiącach, na początku 1983 roku, Julianne opuściła zespół. W tym czasie zamknięto magazyn ZigZag, a ona zaczęła pracować w księgarni w Hampstead. W wolnym czasie nagrywała taśmy demo, z których jedną wysłała do Ivo z wytwórni 4AD. Ivo przekazał ją Manueli Zwingman, która właśnie opuściła X-Mal Deutschland i przeniosła się do Londynu z rodzinnych Niemiec. Manuela chciała założyć nowy zespół i po skontaktowaniu się z Julianne w lutym 1984 roku powstał The Swarm.
Po ogłoszeniu w Melody Maker, o tym że poszukują klawiszowca, basisty i gitarzysty prowadzącego, z Huddersfield przyjechał Tim Bricheno, aby dołączyć do nich jako gitarzysta. Właśnie opuścił swój zespół, Aemotii Crii, po roku grania gothrocka. The Swarm przez długi czas ćwiczył z Jamesem Richardem Jacksonem na basie, który pozostał w zespole do 1985 roku w przeciwieństwie do chwilowych członków kapeli: Chrisa z fanzinu Vague i Gusa Fergusona. Później Julianne opisała ich muzykę jako kakofoniczne subgotyckie g##no.
Zespół nagrał kasetę demo z 5 utworami (D For Desire, This Is't Heaven, A Trembling Hand, Fate Flies i No Sleep Until Dawn), którą wysłano do różnych wytwórni płytowych. Dzięki kontaktom Manueli i Julianne z X-Mal i Jezebel, Red Rhino zaproponował im krótkoterminową umowę dla podwytwórni Eden. Po nagraniu pierwszego singla w maju 85 w Southern Studios, Manuela opuściła zespół, aby urodzić dziecko, podczas gdy basista James dołączył do Test Department. W ciągu 15 miesięcy istnienia The Swarm nigdy nie zagrali na żywo.
Po zmianie składu trzeba było znaleźć nową nazwę, a po rozważeniu Electric Funeral i Red Red Wound wybrano All About Eve, po tytule klasyka filmowego z Bette Davis z 1950 roku.
W międzyczasie, w związku z wydaniem singla w lipcu, Julianne i Tim potrzebowali nowego basisty i perkusisty. Rolę ostatniego przejął automat, pierwszego Andy Cousin, stary przyjaciel Tima z czasów Aemotii Crii. Kiedy ten zespół się rozpadł, Andy również przyjechał do Londynu, by dołączyć do synth-popowego duetu Pink And Black.
Pierwszy singiel D For Desire został wydany w lipcu 1985 roku w formacie 12-calowym. Okładka została zaprojektowana przez Vaughana Olivera (znanego z 4AD) z 23 Envelope; zrobił to za darmo, ale był tak wybredny co do jakości druku, że ostatecznie okładka kosztowała więcej niż sama sesja nagraniowa (2000 funtów). Strona B singla Don't Follow Me (March Hare) była przeróbką wcześniejszego utworu Swarm, Fate Flies, z nowym tekstem. Recenzje w prasie muzycznej porównywały zespół do Cocteau Twins (choć naszym zdaniem to raczej Siouxsie and the Banshees).
Próby odbywały się w mieszkaniu Julianne, a pierwszy koncert 5.09.1985. W 1986 roku zespól nagrywa drugiego singla. I rzeczywiście od wtedy zmienił stylistykę na bardziej folkową, taką jaką zaprezentował na omawianym dziś debiucie.
Ponieważ Jake znał Husseya zaczęła się współpraca między zespołami. Julianne zaśpiewała w chórkach w utworze Severina, a Mission wypożyczyli swojego basistę, sam Hussey natomiast udziela się ponadto w chórkach... All About Eve za to byli supportem the Mission...
Album został współprodukowany przez Paula Samwella-Smitha (członka The Yardbirds), nagrany latem 1987 roku w Ridge Farm i The Manor, a wydany w lutym 1988. Był to największy sukces komercyjny zespołu... Więcej o historii grupy można przeczytać TUTAJ.
Muzycznie, jak napisaliśmy powyżej to muzyka trudna do zakwalifikowania. Melodyjne, rytmiczne piosenki (Flowers in Our Hair, Wild Hearted Woman)przeplatają się z nostalgicznymi balladami (Shelter from the Rain, What Kind of Fool, Never Promise (Anyone Forever), Martha's Harbour). Teksty są pełne lata, słońca (Flowers in Our Hair), tańca (Gypsy Dance) jest w nich niesamowity klimat.
To trudny wybór, ale chyba najpiękniejszą piosenką na albumie jest Martha's Harbour.
Siedzę w porcie Morze mnie wzywa Chowam się w wodzie Ale muszę oddychać
Jesteś falą oceanu, moja miłości Uderzeniem w dziób łodzi Jestem galernikiem, kochanie Gdybym tylko znalazła drogę By żeglować tobą... Może po prostu się ukryję...
Zostałam osadzona na mieliźnie Szkoda marynarza Czułam się bezpiecznie i zdrowo Ale on szukał przygody
Jesteś falą oceanu, kochanie...
Chyba tylko jedna dziewczyna mogła porównać się do All About Eve. Tylko Aleah Starbridge (TUTAJ) umiała tak pięknie śpiewać.
Ale jej nie ma już nami. Tak jak nie ma już z nami All About Eve. Za to są z nami, i zostaną już na zawsze, ich albumy. Genialne albumy.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
All About Eve, producenci: Paul Samwell-Smith Richard Gottehrer, Wayne Hussey i Simon Hinkler, tracklista: Flowers in Our Hair, Gypsy Dance, In the Clouds, Martha's Harbour, Every Angel, Shelter from the Rain, She Moves Through the Fair, Wild Hearted Woman, Never Promise (Anyone Forever), What Kind of Fool, In the Meadow
W poprzednim wpisie tej serii opisaliśmy -naj okładki płyt kierując się w pierwszej kolejności, szatą graficzną w sensie jej wyglądu (TUTAJ). Dzisiaj chcieliśmy pokazać kilka okładek, które są przełomowe, bowiem łamią panujący w branży stereotyp. Dziś zatem będzie głównie o okładkach 3D. Głupie? Wcale nie. Przyjmujmy bowiem, że można złamać konwencję 2D i przejść do 3D. Co przez to rozumiem?
Coś, co zaczęli the Beatles, wydając 22.11.1968 roku White Album. Wyjście poza 2D to pojawiający się na okładce wypukły napis. Sama okładka projektu Hamiltona to przełom. Wewnątrz zawiera collage pokazujący (poza kilkoma małymi fotkami) każdego członka zespołu osobno, jak i portrety członków the Beatles. Miało to symbolizować rozpad, bo jak wiadomo pierwszy wkurzył się Ringo. Paul zagrał za niego w Back to the USSR, później Ringo miał kłopoty z Glass Onion. Ale my o okładkach mamy pisać.
McCartney odrzucił dwa inne projekty, później zaakceptował pomysł Hamiltona, mało tego przyniósł mu w 2 pudełkach po herbacie zdjęcia grupy. Collage był wzorowany a wycinkach z gazet o ekscesach narkotykowych the Rolling Stones. Zatem po Magical Mystery Tour i Pepperze, które wręcz eksplodowały kolorami, mamy coś takiego. Biały Album...
Wypukły druk powielało później wiele zespołów, jak choćby the Stranglers na Feline (opisanym TUTAJ), czy Swans na Great Annihilator (opisanym TUTAJ). Powyżej zdjęcia kilku płyt z Young Gods Records, a przy okazji pokazanie poza wypukłościami, że szata graficzna może być inna niż zwykle, uboga, kartonowa... (o albumie Windsor for the Derby pisaliśmy TUTAJ).
Mało tego, ona może być taka jak chcemy. Peter Saville na wersji CD płyty New Order Low Life zamieścił wkładkę z... kalki technicznej. W środku, analogicznie do okładki winyla, mamy zdjęcia członków zespołu. Jednak tutaj, dzięki owej kalce, możemy sobie na okładce umieszczać raz Petera Hooka, innym razem Stephena Morrisa i tak dalej...
Peter Saville pojawi się tutaj jeszcze kilka razy. Przełamaniem kanonu, co prawda nie 2D, była okładka Closer Joy Division. Powyżej pierwsze tłoczenie. Śmierć nigdy wcześniej nie była tematem okładki płyty. Podobno Ian Curtis ją zaakceptował, w co wątpimy (o czym pisaliśmy TUTAJ analizując ewolucję okładki singla LWTUA).
3D w 2D - jedna z ciekawszych okładek nieodżałowanego Vaughana Olivera (pisaliśmy o nim TUTAJ) z 4AD. Genialne to mało powiedziane. Zlewa się z muzyką, dziwną, w większości instrumentalną, eksperymentalną i improwizowaną.
Tak jak muzyka mistrza Klausa Schulze... Ta okładka, ubogacana lakierem UV co czyni ją 3D to absolutne mistrzostwo. Chciałbym tego słuchać na łożu śmierci - to muzyka prowadząca w inny wymiar...
Zaczęliśmy od absolutnej bieli i wypukłego druku, żeby skończyć na absolutnej czerni i druku wklęsłym... Można? Gdyby nie odpowiednie ustawienie płyty pod światło, nic byśmy nie zobaczyli. Plecid - Czarna okładka i muzyka z the Cure w tle. Ciemna, mroczna i znakomita (więcej TUTAJ).
My wrócimy jeszcze z dalszym ciągiem, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Po doskonałym The Legendary Wolfgang Press and Other Tall Stories (z roku 1985, album opisaliśmy TUTAJ) Wolfgang Press nagrywa Standing Up Straight (ukazał się 1.05.1986), być może nieco bardziej funkowy, za to zapewne znakomity i klimatem chyba nawet bardziej dołujący niż poprzednik. Mało tego, zespół wreszcie dorabia się przeboju, bowiem kończący album utwór I'm the Crime (z Elizabeth Frazer z Cocteau Twins na wokalach) plasuje się dość wysoko na liście przebojów Rozgłośni Harcerskiej, która bez wątpienia obok PR3 przyczynia się do lansowania małej niezależnej wytwórni 4AD.
Album zyskuje bardzo wysokie noty, zarówno portali jak i czytelników (proszę zobaczyć TUTAJ), którzy zwracają uwagę na elementy industrialne, orkiestrowe i zimnofalowe. Inni z kolei dopatrują się nieco Cave'owego brzmienia wokalu (TUTAJ).
Szczególną uwagę zwraca szata graficzna, oczywiście w wykonaniu nieodżałowanego Vaughana Olivera (pisaliśmy o nim TUTAJ), szczególnie interesujący jest na tym albumie sposób w jaki artysta zaprezentował teksty.
Jak bowiem wiadomo, od 1967 roku, kiedy to Beatlesi jako pierwsi wpadli na pomysł umieszczenia tekstów na okładce płyty (był to album Sgt. Pepper) stało się to standardem. Ale Oliver poszedł dalej. Pokazuje na albumie Wolfgang Press, że tekstami też można się nieźle bawić.
Raz są one bowiem drukowane idealnie równą kursywą, innym razem przypominają sterty latających liści... Pojawiają się też gryzmoły nieco przypominające kanji. Nie mam pojęcia, czy to specjalna wersja okładki na rynek japoński, bowiem egzemplarz płyty jakim dysponuję przeznaczony jest właśnie do promocji grupy na tamtym rynku, mało tego, jest to egzemplarz za który nie wolno było pobierać pieniędzy, ze specjalną wkładką na japoński rynek z tłumaczeniami tekstów i informacjami o płycie.
Zaczyna się mocno - Dig A Hole w którym pojawia się typowe dla zespołu zwolnienie rytmu z nostalgicznymi wstawkami na pianinie. Nie zmienia to jednak faktu, że piosenka sprawia wrażenie jakby WP wbijali nam w czoło gwoździa. Na szczęście po niej jest klimat jaki najbardziej lubimy. Bowiem My Life jest bardzo nastrojowy i nawiązuje klimatem do poprzedniego albumu.
Ty nigdy nie zrozumiesz Kiedy ja zaczynam wyglądać jak ja Nigdy nie da się nas opisać A ty, ty znowu się odwracasz Mówiłem, że możemy być tacy sami Ale zostawiłem tam swoją duszę Dlaczego? Hej, co jest? Moje życie właśnie tu przeleciało Mów, mów i daj się złamać Co, jaki jest powód? Moje, ja jest odpowiedzią Więc co to jest, co powiedziałem? Więc co straciłem? Powietrze to brud, ziemia jest jeszcze gorsza Nigdy tego nie zrozumiesz
Kiedy ja zaczynam wyglądać jak ja Zawsze będziemy spleceni To prawda Hej, co jest? Moje życie właśnie tu przeleciało Myślę, że zostałem zapomniany Powinniśmy teraz podnieść to drzewo Wsadź je do mojej głowy, weź je do mojej duszy Zabierz do miejsca moich narodzin, gdzie nie może zostać zniszczone Weź je do mojej głowy, weź je do mojej duszy Zabierz je do miejsca moich narodzin, zabierz je do mojej głowy Ty i ja, ty i ja, ty i ja
Hammer The Halo znowu zaczyna się dość dziwnie, na szczęście przechodzi w nastrojowe, pełne powietrza klimaty... Piosenka, mówiąc krótko, jest apelem do innych o święty spokój... Bless My Brother jest nieco hałaśliwy, za to ma interesujący tekst.
Pobłogosław mojego brata ukrywającego się w śmietniku Wyszedłem do drzew, które właśnie przemówiły do bryzy Powiedziałem, że poszedłeś, poszedłeś do śmietnika Wszędzie mówiłem: morderstwo Powiedziałem, jak można uzyskać dyscyplinę mówienia Bo to nic nie znaczy, to nic nie znaczy Myślisz, że jesteś taki świadomy, tak niezwykły Ale to nie, to nic, to nic nie znaczy I jest jedyną rzeczą, w którą kiedykolwiek wierzysz
Pobłogosław mojego brata ukrywającego się w śmietniku Bo wszystko, co robię, nie wierzę w opowiadane sny Powiedziałem, że musisz być dobry, powiedziałem, że musisz być dobry Muszę patrzeć, jak zatrzymujesz nad nim stopę Śmiertelna trucizna, którą ukrywam we właściwych decyzjach Oburzające uwagi, które powiedziałem, popadają w nieszczęście Ponieważ nie mają, nie mają, nic nie znaczą Oni nie, oni nie, oni nic nie znaczą
Fire-Fly jest ciekawy, z tym że tekst to co najmniej eksperyment słowny... Ghost najbardziej nawiązuje do poprzedniego albumu. Jest jakby odrzutem z The Legendary. Rotten Fodder to piosenka o przyczynach zepsucia i upadku człowieka, jak znęcająca się nad dzieckiem matka, czy zły wpływ innych. Forty Days, Thirty Nights i I Am The Crime niewątpliwie wyróżniają się na tym albumie. Oba są nastrojowe, przy czym pierwszy stanowi preludium do wielkiego finału.
Zejdź mi z drogi i opuść mój dom Cukier i sól Uwierz w siebie, czekam 40 dni i 30 nocy jestem zdumiony Zejdź mi z drogi, zniszcz ten dźwięk Zejdź mi z drogi, zakochałem się w sobie Przyjmij mój kształt i znajdź mój sens Jestem zdumiony, jestem zdumiony W moim oczekiwaniu będę się uśmiechać Przyjmij mój kształt, jestem zakochany w sobie, w sobie
Moje czekające ramiona z pewnością muszą tu pozostać Jestem zakochany w sobie jestem mężczyzną Wierzę w siebie Którędy bezpiecznie musi tu stać Jestem zakochany w sobie Zejdź mi z drogi i opuść mój dom Jestem człowiekiem, którego słyszałem jestem mężczyzną jestem mężczyzną Spędziliśmy 40 dni 30 nocy 40 dni 30 nocy Coś jest nie tak: słyszę siebie
Zapewne chodzi tutaj o jakiś byt narcystyczny. Za to legendarny już dziśI Am The Crime, niewątpliwie obok Cut the Tree, najlepszy utwór Wolfgang Press, wydaje się dotyczyć jakiegoś stanu oświecenia.
Biegnę przez rzekę mówiąc Życie to kłamstwo Życie to kłamstwo Ludzie robią takie zamieszanie A co do mnie, znalazłem w sobie zbrodnię
Życie to kłamstwo Życie to kłamstwo Jestem Przestępstwem Nie ma nikogo innego, nikogo innego
Jestem Przestępstwem Moje życie jest zamknięte w czasie, Moje życie jest niespokojne Życie to kłamstwo, życie to kłamstwo Jestem zbrodnią
To ciekawy album, dobra kontynuacja The Legendary, choć gdybym miał decydować, to jednak poprzedni album wydaje się być lepszy. Chyba dlatego, że jest bardziej klimatyczny i różnorodny. Co nie zmienia faktu, że Standing Up Straight to wielkie dzieło... Mimo tego, że ukazał się 37 lat temu...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
The Wolfgang Press, Standing Up Straight, producenci: Wolfgang Press i John Fryer, 4AD 1986, tracklista: Dig A Hole, My Life, Hammer The Halo, Bless My Brother, Fire-Fly, Ghost, Rotten Fodder, Forty Days, Thirty Nights, I Am The Crime.
Właściwie prawie zwykle zgadzałem się z Tomkiem Beksińskim, ale kiedy powiedział, że muzyka Pietera Nootena i Michaela Brooka z płyty Sleeps with the Fishes jest grana w Niebie pozwoliłem sobie mieć odmienne zdanie. Tam zapewne grana jest dziś omawiana płyta, mało tego Harold Budd, którego od niedawna nie ma już z nami, ma możliwość odgrywania jej teraz osobiście...
W naszym wpisie poświęconym jego życiu (TUTAJ) opisaliśmy całą historię powstania dziś omawianego albumu, choć jej główny aktor przedstawił kilka wersji... Jak to odpowiadał klasyk naszego kina Jan Himilsbach na pytanie, dlaczego ciągle zmienia wersje swoich wspomnień: bo jakby mówił wciąż to samo to byłoby nudno...
W każdym bądź razie w tle mamy Londyn, mały pub, znakomitych muzyków, bo poza Buddem i Cocteau Twins w nagraniu bierze też udział Richard Thomas z Dif Juz (warto zobaczyć TUTAJ). I co najważniejsze - doskonałą okładkę samego Vaughana Olivera, który też całkiem niedawno nas opuścił (warto zobaczyć TUTAJ)...
Jak to zwykł robić koperta z winylem też jest opatrzona charakterystyczną dla Olivera grafiką:
A Muzycznie?
Zaczyna się od Sea, Swallow Me - jestto wspaniała harmonia między gitarami i wokalem - jeden z nielicznych utworów na albumie z wokalem Frazer. Jakby chcieli celem wprowadzenia przywitać nas w swoim jedynym i niepowtarzalnym stylu. A po nim zaczyna się królestwo wielkiego mistrza Budda... Memory Gongs oczywiście improwizowany, ale jak... Poruszamy się w jakiejś zupełnie nieznanej wcześniej przestrzeni, jaką potrafili wytwarzać tylko i wyłącznie artyści 4AD tamtych lat. Polecam słuchawki, inaczej nie odkryje się całej gamy dźwięków... Why Do You Love Me? jest nieco w klimacie Dif Juz przynajmniej jeśli chodzi o ślizgającą się gitarę znaną z Extractions (albumu opisanego przez nas TUTAJ).
Eyes are Mosaics - genialny, najlepszy i niepowtarzalny. Ten wokal, ten nastrój, tamte lata... Słuchając Frazer ma się odczucie przemijającego czasu. Nigdy żadna kapela nie będzie już w stanie tworzyć takiego klimatu... Dla mnie najlepsza piosenka z płyty i jedna z lepszych piosenek Cocteau Twins. She Will Destroy You jest również z wokalami i jest równie nastrojowy jak poprzednia piosenka. Po niej zespół zostawia nas z trzema piosenkami: The Ghost Has No Home, Bloody and Blunt, Ooze Out and Away, Onehow w których Harold Budd prowadzi nas przez swój kosmos... Finalnym utworem żegnają się z nami z nastrojowym wokalizami Frazer pozostawiając ogromny niedosyt.
Dzisiaj już wiemy, że o ile istnieją (choć nikłe) szanse iż Cocteau Twins coś jeszcze nagrają,toszans, że zrobią to razem z wielkim Haroldem Buddem już nie ma.
Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Moon and the Melodies, 4AD, 1986, producenci: Harold Budd, Elizabeth Fraser, Robin Guthrie, Simon Raymonde, trackista: Sea, Swallow Me, Memory Gongs, Why Do You Love Me?, Eyes are Mosaics, She Will Destroy You, The Ghost Has No Home, Bloody and Blunt, Ooze Out and Away, Onehow.
Jakiś czas temu opisywaliśmy na naszym blogu znakomity debiut Cocteau Twins, album Garlands z 1982 roku (TUTAJ), oraz sesję dla Johna Peela z czysto zimnofalowym repertuarem z tamtego okresu (TUTAJ).
Dzisiaj pora na muzykę, która w znakomity sposób pokazuje ewolucję twórczości Cocteau. Jest to album Head over Heels w wersji z winylu z epoki, oraz w wersji CD - tutaj wydany w połączeniu z maksisinglem Sunburst and Snowblind, który ukazał się chwilę po opublikowaniu albumu Head over Heels.
Wydawnictwa opatrzone są znakomitymi okładkami zmarłego rok temu Vaughana Olivera, kreatora stylu artystycznego 4AD w tamtym okresie (pisaliśmy o nim TUTAJ), artysty który opuścił nas 29.12.2019... Ponieważ warstwa tekstowa piosenek z prezentowanego dziś albumu jest delikatnie mówiąc uboga i dość trudna do interpretacji, postanowiliśmy w tym wpisie skupić się na czymś innym, bowiem po porównaniu szaty graficznej CD i winylu naszła nas pewna refleksja.
Otóż w odwiecznej dyskusji co jest lepsze - CD czy winyl, audiofile skupieni są na stronie dźwiękowej. Fani zapisu cyfrowego podkreślają czystość dźwięku, fani płyty winylowej, charakterystyczne delikatne trzaski i głębię uzyskiwaną z odtwarzania zapisu analogowego. Mało kto natomiast zwraca uwagę na okładki, a różnica w przypadku prezentowanych dziś wydawnictw jest diametralna. Warto spojrzeć jak znakomicie prezentuje się okładka winylu z epoki - jest to jedna z lepszych okładek Olivera. Porównując ją z okładką Garlands widać i u niego ewolucję stylu, nie ma jak na okładce Garlands postaci, jest coś zdające się przypominać stopiony ołów, w który (po drugiej stronie okładki) wtopiony jest kwiat...
Na wersji CD niestety tego efektu się nie zobaczy... Okładka bowiem jest bez porównania uboższa...
CD z powodu rozmiaru zdecydowanie nie jest w stanie przenosić efektu 3D jaki uzyskał Oliver. I jeszcze jedno - brak w wersji CD wkładki, w której umieszczona jest płyta winylowa. Na niej znajdujemy nie tylko ciąg dalszy znakomitej kompozycji wizualnej, ale i fantazyjnie wpleciono tytuły.
Wersja CD niestety jest tylko ubogim krewnym, i wygląda tak:
Dodatkowy efekt w przypadku omawianej płyty uzyskano na wklejce krążka, czego nie ma na CD.
Tyle, jeśli chodzi o porównanie CD i winylu. Nie dyskredytujemy wersji cyfrowej, jest niezastąpiona w aucie, albo podczas prac domowych kiedy nie chce nam się obracać winylu, niemniej samo obcowanie z wydawnictwem stawia słuchacza na zupełnie różnych poziomach abstrakcji, jeśli rozważać obie wersje.
Muzycznie już od pierwszego utworu: When Mama Was Moth uderza zmiana stylu, w stosunku do debiutu zespołu. Gitary nie są już tak zimne, pojawia się fortepian, brzmienia są bardziej akustyczne. W warstwie tekstowej trudno jednoznacznie zinterpretować o czym jest ten utwór - być może chodzi tutaj o oślepiający wybuch (nuklearny?). Po nim spokojny i znowu bardzo akustyczny Five Ten Fiftyfold, zdecydowanie jeden z lepszych utworów na płycie, pojawia się saksofon, który za jakiś czas będzie nieodłącznym elementem brzmienia Cocteau. Analiza tekstu tej, jak i kolejnej piosenki Sugar Hiccup prowadzi do wniosku, że muzycy kierowali się w tej warstwie w stronę awangardy. Może to dobrze, że finalnie Frazer zaczęła śpiewać udając instrument?
In Our Angelhood jest piosenką z tekstem o zagłaskiwaniu kogoś na śmierć a Glass Candle, Grenades posiada całkiem interesujące riffy. In the Gold Dust Rush zdaje się być samokrytyką (?) wokalizy Frazer a The Tinderbox (Of a Heart) to chyba najsłabszy utwór całego albumu. Multifoiled to piosenka o jakiejś zmianie w osobowości autorki - pozbywa się męczącego ją uczucia, by stać się bardziej wartościowa. My Love Paramour iMusette and Drums to dwa ostatnie utwory zamykające ten znakomity album.
W recenzjach z epoki podkreślano, że na Head over Heels można doszukiwać się pierwszych prób zmian stylu śpiewu Frazer. Być może tak jest, niemniej ewidentna zmiana stylistyki w warstwie muzycznej jest słyszalna gołym uchem. Na obie zmiany, zarówno sposobu śpiewu jak i w pełni dojrzałe, akustyczne brzmienie, przyjdzie pora na kolejnej płycie zespołu, arcydziele Treasure, które opisaliśmy TUTAJ.
Na omówienie innych płyt Cocteau zapraszamy wkrótce, i jeśli chcecie je poznać czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Cocteau Twins, Head over Heels, 4AD 1983, producenci: Cocteau Twins, John Fryer, tracklista: When Mama Was Moth, Five Ten Fiftyfold, Sugar Hiccup, In Our Angelhood, Glass Candle, Grenades, In the Gold Dust Rush, The Tinderbox (Of a Heart), Multifoiled, My Love Paramour, Musette and Drums, Sunburst and Snowblind, 4AD 1983, producenci: Cocteau Twins, John Fryer, tracklista: Sugar Hiccup, From the Flagstones, Hitherto, Because of Whirl-Jack.