sobota, 29 sierpnia 2020

Ostatnie dni i godziny przed śmiercią Tonyego Wilsona - współzałożyciela Factory Records


Całkiem niedawno, bo 10.08.2020 obchodziliśmy 13-tą rocznicę śmierci Tony Wilsona, człowieka zwanego Mr Manchester. Człowieka, bez którego nie byłoby Factory Records i bez uporu którego nie poznalibyśmy Joy Division, ale i też wielu innych zespołów. O samym Tonym pisaliśmy już wiele razy (warto zobaczyć TUTAJ) i zapewne nie raz napiszemy. Przed nami bowiem jeszcze masa lektur, nie tylko o Joy Division, ale i wytwórni. 

Dzisiaj natomiast chcieliśmy pokrótce opisać fakty z ostatnich godzin Tonyego, które z okazji jego rocznicy śmierci ujawnił Joshi Herrmann na łamach Manchester Mill (TUTAJ). Nastoletnia córka Wilsona - Izzy, która była do ostatnich chwil z ojcem, wspomina, że już chwilę po śmierci w mieście zaczęły krążyć pogłoski o tym że Tony Wilson nie żyje. Jako dziwny określa roznoszący się w mieście szum tych wiadomości... Późnym wieczorem o jego śmierci już wiedział cały kraj. 

Przy łóżku Tonego do końca czuwała, jak to określa jego córka - stara załoga Manchesteru. Był tam jeden z trzech założycieli Factory Records  - Alan Erasmus a także Bruce Mitchell i Vini Reilly, czyli perkusista i gitarzysta/wokalista Durutti Column.

Wszyscy wiedzieli, że pora się pożegnać już na zawsze. Tony, mimo że był człowiekiem bardzo sentymentalnym, to starał się nie okazywać emocji. Jedną z ostatnich osób, które odwiedziły Wilsona przed śmiercią, był jeden z jego największych przyjaciół Ross Mackenzie. To był ostatni ranek, kilka godzin później Tony już nie żył. Wspomina, iż jego przyjaciel był w bardzo dobrym nastroju i żartobliwie cytował rosyjskiego pisarza i filozofa Aleksandra Sołżenicyna podczas opróżniania butelki na mocz. Niestety jego choroba nowotworowa była już w końcowym etapie. Wiedziałem, że się żegnam, mówi Mackenzie, wiedziałem, że to było ostatnie pożegnanie.

Następnie autor artykułu wspomina jak miasto zmieniło się przez te 13 lat. Ogłasza też, w jaki sposób Manchester wyrazi swoją wdzięczność założycielowi Factory Records w ten specjalny dzień. Mianowicie mieszkańcy uczynią to za pomocą... tweetów od ludzi którzy tyle zawdzięczają Wilsonowi

Autor artykułu - Joshi Herrmann studiował razem z Izzy, mało tego na tej samej uczelni co jej ojciec. Zaczęła tam studia rok po jego śmierci. Wiele dowiedział się o legendarnym dziennikarzu, jego studiach, pracy i o tym jak cały dom wypełniał kwiatami, które kochał. Izzy chciała studiować medycynę w Londynie, ale po śmierci ojca jednak wybrała Cambridge, bo ten namawiał ją do tego. Chciała poczuć klimaty które czuł jej ojciec w latach 60-tych.

Peter Saville, współzałożyciel Factory i projektant okładek płyt, między innymi Joy Division, wspomina, że są tylko dwie osoby, po których ma przy sobie na co dzień pamiątki. Jego matka i Tony Wilson. Był bardzo ważny w moim życiu - twierdzi. Być może nawet go kochałem... Po ostatniej wizycie u Wilsona w szpitalu Saville otrzymał SMS-a od byłej partnerki jego przyjaciela, Yvette Livesey, z pytaniem, czy ma do przekazania jakąś ostatnią wiadomość dla Tonyego. Saville prosił aby przekazać: Dziękuję. Otrzymał w odpowiedzi: Tony również mówi, że dziękuje...

W ostatniej fazie choroby Wilson odnowił przyjaźń z matką Izzy - Hilary, oraz swoją pierwszą żoną Lindsay Reade (warto zobaczyć TUTAJ). Odwiedziły go w szpitalu. Pogodził się też z innymi z którymi zerwał kontakty, a jego przyjaciele nawet urządzili zbiórkę na leczenie.
Wśród ostatnich przyjaciół odwiedzających Tonyego był też kompan z dzieciństwa Sean Boyland

Gdy Wilson umierał były przy nim jego dzieci, syn Oli trzymał go za jedną rękę a Izzy, za drugą...

Wilson pozostawił po sobie masę wspomnień, był pedantem, doskonale dokumentował historię Factory (warto zobaczyć TUTAJ). Znamy też dość dobrze wspomnienia Petera Savillea. Warto zatem trzymać kciuki, żeby trzeci z wielkiej trójki - Alan Erasmus, też w końcu złamał zasłonę milczenia. Wtedy my na pewno to opiszemy.     

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

piątek, 28 sierpnia 2020

Z mojej płytoteki: Minimal Compact - Returning Wheel, czyli historia zespołu w pigułce, cz.1


Z Minimal Compact nigdy nie miałem żadnego kłopotu, kupowałem zawsze na pniu wszystko co tworzyli, i to niezależnie od okresu ich twórczości. Zespół opisywany już przez nas kilkakrotnie (TUTAJ) można było często usłyszeć w PR3 naszego radia i w Rozgłośni Harcerskiej. Z tego co sobie przypominam, to pierwszy raz usłyszałem ich w okresie gdy wydali Raging Souls, później album zresztą został w Polsce wydany (ale jak strasznie) w ramach Klubu Płytowego Razem (mam tę płytę w kolekcji i jeszcze o niej napiszę). 

Zespół zyskał sobie w naszym kraju dużą popularność, choć niektóre ich płyty, jak choćby doskonały Lowlands Flight z 1987 roku są bardzo mało znane, być może z powodu dość mocnego odejścia na nich od typowego dla grupy stylu.

Do tej niesamowitej płyty też wrócimy, tymczasem dziś kompilacja, którą grupa postanowiła przypomnieć o sobie  w roku 2004, czyli Returning Wheel (classics, remixes & archives)

W pudełeczku znajdziemy 3 płyty CD, jak wskazuje tytuł albumu, klasyki, remiksy i archiwalia. Płytę z remiksami od razu odkładam, nawet nie słuchałem ani razu, to coś czego nie cierpię. Zatem omówimy tutaj dwie pozostałe, plus bardzo interesującą książeczkę - takie rarytasy są zawsze najcenniejsze dla fana.
Ciekawa szata graficzna płyt, bardzo estetycznie wydana książeczka, choć mówiąc szczerze jak na czas istnienia kapeli, historia skrócona dość mocno, bowiem zawarta na...czterech stronach... Za to wydrukowano ją w kilku językach, a  mocnym uzupełnieniem jest pełna dyskografia nie tylko samej grupy, ale i jej członków, oraz WSZYSTKIE teksty piosenek jakie nagrali w karierze. 

Zatem w dzisiejszym wpisie skupmy się nieco na historii grupy, która jak sam zespół nazwał, podana jest w formie skróconej. 
Wszystko zaczęło się w roku 1981, kiedy czwórka muzyków z Izraela postanowiła założyć zespół muzyczny w Amsterdamie. Wśród nich była kobieta, Malka Spiegel, która właśnie uczyła się grać na basie, gitarzysta Berry Sakharov i dwóch innych mających za sobą wspólne doświadczenie muzyczne z pierwszego izraelskiego zespołu punkowego opus założonego w 1978 roku -  Samy Birnbach i Rami Fortis

Ci dwaj muzycy po jakimś czasie nagrali demo, którym zainteresowali znajomego pracującego w wytwórni Crammed. Ten zaprosił duet na sesję nagraniową do małego studia w Belgii. Tak powstał pierwszy minialbum One, który ukazał się pod koniec 1981 roku. Zyskał on duże zainteresowanie prasy duńskiej, belgijskiej i francuskiej automatycznie wpychając grupę na mapę artystów undergroundu.
Fot. Philippe Carly  

Rok 1982 to rok wielu koncertów w klubach, wyrobienie własnego nieco egzaltowanego stylu, znakomite koncerty podczas których publika doznawała czegoś na kształt uniesień religijnych. W tym roku też do zespołu dołączył Max Franken perkusista grający z takimi zespołami jak Mecano, który inspirował się rosyjskim futuryzmem. W tym też roku zespół nagrał pierwszy pełny album pt. One by One. W 1983 grupa kontynuuje koncerty w całej Europie, album jest przyjęty entuzjastycznie, a miedzy muzykami Minimal Compact a Tuxedomoon rodzi się przyjaźń, do tego stopnia, że jeden z nich zostaje realizatorem ich dwóch piosenek. W roku 1984 Rami Fortis definitywnie porzuca Amsterdam dla Brukseli gdzie kupuje dom i dołącza do grupy. Reszta muzyków pomieszkuje u niego. Nagrywają album Deadly Weapons, na którym uwidacznia się wielokulturowość zespołu. Tak też Malka urodziła się w Polsce, Berry w Turcji, rodzice Fortisa wywodzą się z Iraku i Włoch a Max pochodzi z Danii. Wkrótce po nagraniu albumu na zespół spada cios. Berry zostaje aresztowany i uwięziony podczas podróży do Izraela. Wytwórnia znajduje mu następcę, a zespół odbywa 10 dniowe tournee po Japonii.

W 1985 Berry wraca do grupy, a ta znajduje nowego producenta - Colina Newmana. Z nim nagrywają swój najlepiej sprzedający się album Ragging Souls (opisaliśmy go TUTAJ). Na tej płycie znajduje się wiele hitów a z wielkich innowacji muzycznych wymienić należy Shout&Kisses który jest preludium do elektronicznej muzyki tanecznej, czy śpiewany w wymyślonym języku (arabsko - żydowskim) Sananat. Malka, żyjąca z Fortisem, zakochuje się podczas nagrywania w Colinie więc sesja kończy się w atmosferze emocjonalnego kryzysu. W 1986 roku uzyskują zaproszenie do USA ale przerywają trasę z powodu otrzymania odmowy wizy. Jeden z ich utworów zostaje umieszczony w filmie, Colin żeni się i zamieszkuje z Malką w Brukseli a zespół koncertuje po Europie, odwiedzając też Polskę... 

Dalsze losy Minimal Compact już wkrótce. Tymczasem posłuchajmy pierwszej z trzech płyt, czyli klasyków. Rzeczywiście takimi są. Mamy tutaj bowiem wielką listę hitów: od egzaltowanego  Babylonian Tower, do nieco awangardowego Creation Is Perfect (I Am A Camera) czy Next One Is Real (1984 Remix), poprzez doskonały hit New Clear Twist (oczywiście chodzi o Nuclear...). Nie zabraknie też wyciskaczy łez jak I Imagine, Autumn Leaves, Piece of Green, czy doskonałego When I Go. 

Kto dzisiaj tak potrafi zagrać?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
 

Minimal Compact - Returning Wheel, Classics, Crammed 2004, realizacja: Minimal Compact, tracklista: Dedicated, Statik Dancin’, Babylonian Tower, Creation Is Perfect (I Am A Camera), Next One Is Real (1984 Remix), Not Knowing, New Clear Twist, The Howling Hole, Burnt-Out Hotel, I Imagine, Autumn Leaves, Returning Wheel, Disguise, When I Go, Piece Of Green.

czwartek, 27 sierpnia 2020

Obrazy Carla Grossberga: Pośród tych domów nie ma ludzi

Zimą pokazaliśmy naszym czytelnikom obrazy Leonharda Sandrocka (1867-1945) (TUTAJ), berlińskiego malarza, który przenosił na swoje płótna widoki niemieckich zakładów przemysłowych, a w czasie wojny trafił front. Zmarł w okupowanym Berlinie w bardzo niejasnych okolicznościach... Natomiast dzisiaj chcemy zaznajomić bywalców naszego bloga z postacią Carla Grossberga (1894-1940), który - mimo, że o pokolenie młodszy - podejmował w swojej twórczości podobną tematykę, a także zginął w sposób nie do końca wyjaśniony.
 
Najpierw studiował architekturę w Aachen i Darmstadt. W tym czasie jego ojciec, ku niezadowoleniu Carla, zmienił nazwisko rodowe z Grandmontagne na Grossberg. Gdy wybuchła I wojna światowa został jak inni powołany do wojska i wysłany na front, gdzie odniósł ranę. Po 1918 roku wznowił studia. Najpierw kształcił się u Waltera Klemma w Hochschule für Bildende Künste w Weimarze, a następnie, od 1921 roku u Lyonela Feiningera w Bauhausie. Po ukończeniu studiów przeniósł się do Sommerhausen koło Würzburga, gdzie w 1923 roku poślubił Mathilde Schwarz. Wtedy na dobre zajął się malarstwem i już trzy lata później zwrócił na siebie uwagę swoją pierwszą indywidualną wystawą w Stuttgarcie, następną w Galerie Nierendorf w Berlinie i kilku w Kolonii i Düsseldorfie. Jego najbardziej udana indywidualna wystawa miała miejsce w 1929 roku w ramach bienale  Neue Sachlichkeit (New Objectivity) w Stedelijk Museum w Amsterdamie. Dwa lata później Pruska Akademia Sztuk przyznała mu nagrodę Rompreis.

Co wtedy malował? Budynki. Tak najkrócej można określić temat jego prac. Choć nie takie zwyczajne, bo wśród gmachów, które pewnie nie raz mijał w ciągu dnia, na jego obrazach kręcą się egzotyczne zwierzęta: małpy, ptaki, a nawet w jednym przypadku pojawia się nietoperz. Same budynki malowane są także odmiennie od powszechnie przyjętego: są odwzorowane z tak mikroskopijnym wyczuciem szczegółów że bardziej przypominają klocki czy zabawki niż realne gmachy. I pośród tych domów nie ma ludzi... za to poszczególne architektoniczne bryły zyskują nienaturalną statykę i sterylność. Ta maniera, w jakiej wtedy malował, była charakterystyczna dla nurtu określanego jako Neue Sachlichkeit, którego kres położył upadek Republiki Weimarskiej w 1933 roku w wyniku dojścia Hitlera do władzy w Niemczech.

Od 1933 roku Grossman także zmienił zupełnie tematykę swoich obrazów i rozpoczął pracę nad ambitnym cyklem, który nazwał Planem przemysłowym. Chciał zilustrować najważniejsze gałęzie przemysłu w Niemczech. Niestety tego zamierzenia nie ukończył.  Namalował jeszcze ogromny fresk, którego projekt zaprezentował na wystawie Niemiecka praca ludowo-niemiecka, a w 1935 roku pokazał po raz kolejny swoje płótna w Muzeum Folkwang, lecz w sierpniu 1939 r. został ponownie powołany do wojska i wysłany w randze oficera na front polski, a dwa miesiące później na urlop do Francji. I tu dalej nie bardzo wiadomo, co się z nim działo. Za oficjalny powód śmierci podawany jest wypadek samochodowy w dniu 19 października 1940 roku w Compiègne pod Paryżem, lecz niektórzy historycy uważają, że zmarł od rany postrzałowej, którą sam sobie zadał... Jeśli tak było, to z jakich powodów?. Malarz miał wówczas żonę i dwie córeczki, w tym Evę (ur. 1924, która stała się potem cenionym projektantem (m.in. w fabryce porcelany w Fürstenberg), więc chyba nie w tym należy upatrywać motywy jego decyzji. Możliwe za to, iż to wojna tak mocno odcisnęła się na duszy artysty. Jego znajomi po latach przywołali jego słowa:  Rok wojny zmienił mnie (...) Gdybym znowu usiadł przed sztalugą, moje obrazy nie będą już hymnem na cześć czasu i życia, ale będą raczej mroczne. Zawsze się tego obawiałem. Ostatecznie nie mógł malować... Jego ostatnia akwarelka pozostała nieskończona (nie bardzo wiadomo, co na niej jest, bo nie jest ona udostępniona publicznie). Według wspomnień córki, odmówił wprowadzenia się do domu, jaki administracja niemiecka odebrała rodzinie polskiego prawnika, i za to miał zostać zwierzchnikiem oddziału władz okupacyjnych w Polsce. Trudno z tym polemizować, lecz przed 1 września Niemcy nie dokonali jeszcze żadnych wysiedleń w Polsce, a po tej dacie rodziny niemieckich oficerów bezwarunkowo zajmowali domy, z których wyrzucano polskie rodziny. Może faktycznie, to, co widział w Polsce sprawiło, że zdecydował się nie wracać na front i wybrał najbardziej radykalny sposób, aby tego uniknąć. Źródła o tym milczą (LINK). W każdym razie najbardziej interesujące z naszego punktu widzenia są jego tzw. obrazy senne (Traumbildern), które tworzył od 1925 roku przez całe swoje życie. Grossberg łączy w nich przestrzenie obrosłe swoją niemożliwą architekturą, przypominającą metafizyczne obrazy Giorgio de Chirico (pisaliśmy o nich TUTAJ), czy rozmaite maszyny - ze zwierzętami (małpami, ptakami), roślinami, starożytnymi maszynami i posągami świętych. Kompozycje te są absolutnie alogicznie, tak jak powinny być dzieła z gatunku surrealizmu. Patrząc na nie jednak zadajemy sobie pytanie, co właściwie było bardziej dla niego wzniosłe, technologia czy natura?










Znacznie więcej obrazów można znaleźć TUTAJ. Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

środa, 26 sierpnia 2020

Mnemotopos, Manchester i Mancunian: dziedzictwo wyroku śmierci


Często wracamy (może nawet z uporem maniaka) do postulatu trwałego, widocznego upamiętnienia w krajobrazie miejskim Manchesteru zespołu Joy Division i jego zmarłego tragicznie lidera, Iana Curtisa.  Jego postać i muzyka, którą tworzył stała się symbolem nie tylko jednego pokolenia lat 80. lecz i późniejszych. 

W zasadzie, wszystko co zadziało się wtedy urosło do rangi toposu, czy jak to określane jest teraz modnym słówkiem: mnemotoposu. Termin ten pojawił się w ostatnim dwudziestoleciu i pod względem tautologicznym oznacza masło maślane bo topos jest już sam, w pewnym sensie, miejscem pamięci, mnemotopos to zatem właściwie pamięciowe miejsce pamięci. Jednak określenie to jest logicznie prawidłowe, bo przecież wspominając najczęściej odwołujemy się do konkretnego miejsca (oczywiście, nie zawsze, czasem nasze emocje z przeszłości przywołuje coś niematerialnego: smak potraw, określony zapach, jakieś słowo). Każdy kraj i naród ma swój własny zestaw toposów, a potem zawężając do jednostki: każde pokolenie, społeczność, rodzina itd.  Niektóre z nich mogą być dość proste, bo w ich skład wchodzą pojedyncze wydarzenia, procesy, sytuacje, nazwiska bohaterów, tytuły dzieł należących do wspólnego dziedzictwa. Inne zaś są bardzo złożone, bogate w treści, jak na przykład polski mnemotopos wolności, który łączy w sobie wyobrażenie złotej wolności zarówno w jej wersji pozytywnej, jak i negatywnej (anarchistycznej). Ale wróćmy do tematu:
 
Ruch post-punkowy, który zrodził się terenie Manchesteru w przeciągu końca lat 70. i  rozwinął około 1980 roku, wrył się na trwałe w pamięć nie tylko Mancunian (czyli mieszkańców Manchesteru). Dawno temu wydostał się poza granice i dotarł wszędzie tam, gdzie tylko sięga cywilizacja europejska, ostatecznie przeradzając się w mnemotopos. I nie jest to teza na wyrost, bo czy przez ostatnie dwie dekady nie dostrzegamy prawdziwego boomu na pamiątki związane z muzyką punk z lat 70. i post-punk lat 80.? Wystarczy zajrzeć na aukcje internetowe głównych platform cyfrowych.


Dagmar Brunow ze Studiów filmowych na Uniwersytecie Linnaeus w Växjö w Szwecji zauważyła jeszcze jedną prawidłowość (TUTAJ): otóż ostatnie 20 lat to nagły wysyp wspomnień i filmów o środowisku muzycznym Manchesteru. Sam zestaw nazwisk, które opublikowały swoje wspomnienia jest potężny, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż tematem ich książek są wydarzenia rozgrywające się raptem w przeciągu kilku lat: Mick Middles, Dave Haslam, Deborah Curtis, Peter Hook, Kevin Cummnis, John Savage, Lindsay Reade, Stephen Morris, Philippe Carly, Colin Sharp, Bernard Sumner… 
 
Mieszkańcy Manchesteru już dawno dostrzegli potencjał drzemiący w swoich toposach i urządzili na terenie swojej najstarszej dzielnicy Castlefield pierwszy Miejski Park Dziedzictwa w Wielkiej Brytanii. Lecz dziś obawiają się reaktywacji lieux de mémoires śladem miejsc powiązanych z subkulturami lat 80. Dave Haslam kiedyś nazwał je „…dziedzictwem wyroku śmierci. Byłoby tak, jak jakby okazało się, że nie ma lepszej przyszłości niż odtworzenie turystycznej wersji dawnych czasów; Manchester jako higieniczny, przemysłowy park rozrywki” (Dave Haslam, Manchester England: The Story of the Pop Cult City, London 2000, s. 250). Jednak obawy te są przesadzone. Dla pokolenia lat 80., a także obecnych 20-latków Manchester staje się miastem, które trzeba zobaczyć, kultowym miastem popu, gdzie rozegrała się Era Madchester, co może przynieść potężny napływ turystów. Zresztą tak się już stało. Na przykład koncert The Stone Roses w Heaton Park przyciągnął prawie 300 tys. widzów z całej Europy i zza oceanu (LINK). 
 
Nie bójmy się więc wspomnień…

Tych u nas nie brakuje, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 25 sierpnia 2020

Historia ewolucji agrafki: od ruchu punk na salony mody

Agrafka od ponad czterdziestu lat kojarzy się z punk rockiem, choć została wymyślona sto lat wcześniej, przez amerykańskiego mechanika Waltera Hunta, który chciał nią spłacić 15 dolarów długu i wynaleźć bezpieczną szpilkę.  

I tak wypełniała swoją rolę, spinając pieluchy niemowlętom i w razie awarii – ubrania. Aż dostrzegli ją muzycy z Sex Pistols, którzy poratowali przy jej pomocy swoje rozdarte ubrania. W tym momencie agrafka zaczęła wielką karierę, najpierw jako po prostu oznaka buntu, szczególnie w wydaniu  Vivienne Westwood i Malcoma McLarena, prezentujących w swoim butiku bawełniane koszulki popisane markerami i spodnie z dziurami spiętymi agrafkami (o modzie punk pisaliśmy m. in. TUTAJ).
 
Potem agrafka jak cały ruch punk uległa komercjalizacji, weszła na pokazy mody haut couture a następnie na rynek masowy. Po kilku latach agrafka stała się symbolem bliżej nieokreślonego etosu punka a raczej ozdobnym gadgetem, występującym już poza kontekstem punkowym. Dość przypomnieć na przykład słynną sukienkę Versace, którą Elizabeth Hurley nosiła w 1994 roku: obcisłą czarną suknię rozciętą wzdłuż tułowia i połączoną dużymi, złotymi agrafkami. Było to tak obłudna aluzja do kontrkultury, że Joe Corré - syn Vivienne Westwood i Malcolma McClarena – na znak protestu publicznie podpalił swoje wyceniane na 5 mln funtów archiwum pamiątek punkowych. Wszystko w symbolicznej krytyce nowej, narzucanej przez mainstream mody i kultury konsumenckiej. Punk, według Corré, miał swój etos i nie wyrażał się jedynie w estetyce, bo ważniejsze jest co się robi niż o to, co się nosi.

Jednak ta akcja nie na wiele się zdała i agrafka pozostała modnym elementem, ubarwiającym konotacją do punka, kolejne pokazy mody.


W 2016 roku agrafka jednak znów nabrała kolejnego znaczenia. Została zawłaszczona przez środowiska anty-Brexitowe. Stała się symbolem solidarności z prześladowanymi mniejszościami. Wszystko za sprawą Twittera, na którym Brytyjka występująca pod nickiem @cheeahs wezwała  Brytyjczyków do ozdabiania swoich ubrań agrafką na znak tolerancji rasowej i promocji pojednania z imigrantami (LINK).


I tak jak w latach 70. projektanci zainspirowali się punkami, tak i ponownie domy mody zaczęły promować agrafki. W sezonie modowym wiosna/lato 2016 agrafki zaprezentował Maison Margiela, można było więc je dostrzec spięte w naszyjniki. Wielkie kolczyki w tym kształcie prezentowały modelki Balenciagi i Sonii Rykiel.

Tak więc kampanie na rzecz walki z rasizmem, przemocą i - po dojściu Donalda Trumpa do władzy – opozycji wobec niego – przerodził się w jeszcze jeden skomercjalizowany trend modowy.


My jednak zdecydowanie wolimy korzenie, i możemy jedynie westchnąć za cudownymi latami 80-tymi, których odbitym światłem świeci obecny wypłowiały świat...


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mianstreamie.

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Isolations News 103: Kolejny ranking piosenek Joy Division, Cabaret Voltaire, A Certain Ratio i Deftones nagrywają, wznowienie Doors, Freuders koncertują, Ozzy się tatuuje a Koterski jest z PZPR


Pojawił się kolejny ranking piosenek Joy Division (TUTAJ). Wygrywa Transmission (singiel opisaliśmy TUTAJ), listę kończy Gutz. Zatem jest dobrze bo LWTUA jest na szczęście drugie.

Skoro zaczęliśmy od Joy Division, to koncertowali z nimi Cabaret Voltaire. którzy właśnie ogłosili wydanie pierwszego nowego albumu po ponad 20 latach. Jego tytuł: Shadow Of Fear, a premiera nastąpi 20 listopada 2020 roku, lecz przedsprzedaż już została uruchomiona (TUTAJ).  Album promuje oficjalnie piosenka pt. Vasto.


My najbardziej cenimy Cabaret Voltaire za ich znakomity The Covenant, The Sword, and the Arm of the Lord, opisany przez nas TUTAJ

Słowo do młodszych czytelników - oni nie grają techno, kiedy nagrywali o techno jeszcze nikt nie słyszał... Więcej o zespole TUTAJ.
 
A Certain Ratio także wydaje nowy album, pierwszy od 12 lat, który ukaże się 25 września 2020 roku. Poniżej klip do singla Always In Love.


Preorder albumu TUTAJ. Nieźle. Jednak Tony Wilson miał rację że ACR to takie ich brytyjskie Velvet Underground

O ACR więcej pisaliśmy TUTAJ.


W klimatach, bo przecież w Factory kochali Jima - album The Doors z 1970 roku, Morrison Hotel, zostanie ponownie wydany z okazji 50-lecia istnienia grupy. Zestaw zatytułowany Morrison Hotel: 50th Anniversary Deluxe Edition będzie zawierać winylową kopię oryginalnego albumu, nowo zremasterowaną wersję oryginalnego LP na CD oraz drugą płytę CD wypełnioną kolekcją nagrań studyjnych. Więcej TUTAJ. Z góry informujemy - nie kupimy bo to słaba płyta. O jednej z tych najlepszych pisaliśmy TUTAJ. O innych bardzo dobrych jeszcze napiszemy.

 
Z okazji premiery drugiej (znakomitej zresztą, o czym pisaliśmy TUTAJ) płyty, The Freuders zaprasza na swój występ w dniu 5 września na godzinę 19.00 do Teatru Ochota w Warszawie. Do każdego biletu zostanie dołączona płyta (LINK). My już swoją mamy i to w dodatku z dedykacją i autografami! Dziękujemy a kto może - niech się wybierze - będzie miał co wspominać jak chłopaki zawładną światową sceną. Wkrótce u nas wywiad z zespołem!

W podobnych choć zapewne cięższych klimatach: Deftones wydali zapowiadany od dłuższego czasu album Ohms, i udostępnili utwór tytułowy:


Teledysk bardzo ciekawy - powiało Beksińskim, posłuchamy, opiszemy. 
Flagowa kiedyś kapela 4AD, czyli REMA-REMA (pisaliśmy o nich TUTAJ) przypomina o swoim istnieniu koszulkami z logo zespołu (LINK). Prawie 70 PLN za coś takiego? Można poczuć się jak ta kobieta, co po pierwszym wiadomo czym, mawia do właśnie poznanego faceta: paliłam już dłuższe skręty...


Czwarty album Radiohead, Kid A z 2000 roku, ma stać się tematem książki, wydanej z okazji dwudziestolecia albumu. Płytę opisze Steven Hyden a wyda koncern Hachette 29 października (LINK). My i tak ubóstwiamy ich OK Computer, bo to takie klimaty:


a nie opisaliśmy tego albumu tylko i wyłącznie z wrodzonego lenistwa... Ale za jakiś czas zrobimy to.

 
Nie lenią się za to inni - ramach festiwalu Soundedit 15.09.2020 w Muzeum Miasta Gdyni Michał Miegoń (z którym rozmawialiśmy TUTAJ, pozdrawiamy przy okazji Kamila) wraz z Grzegorzem Brzozowiczem i Adamem Toczko opowiedzą o różnych producencko-historyczno-muzycznych zawiłościach pomiędzy Trójmiejską Sceną Alternatywną a Warszawską Sceną Niezależną lat 80 XX wieku (LINK).



Pozostańmy w klimatach muzyki alternatywnej - nakręcono remake znanego filmu - adaptacji książki Agathy Christie Śmierć na Nilu (Death on the Nile). Film pojawi się w kinach w październiku. W rolę detektywa Herkulesa Poirota wcieli się Kenneth Branagh. Muzycznym podkładem w trailerze jest piosenka Depeche Mode: Policy of Truth 

  
Każdy ma swoją cenę jak widać, a raczej słychać... 


Za to wiele widać na ciele Ozzy Osbourne, który wytatuował je niemal całe w dodatku na długo przed tym, zanim stało się to modne. Niemal całe, bowiem oświadczył, że nigdy nie zrobi sobie tatuażu na twarzy. Przy okazji wspomina całą historię ozdób na swojej skórze (LINK). My tam wolimy nasze - joydivisionowe:
 







Przypominamy, zwłaszcza młodszym czytelnikom (TUTAJ) czym należy kierować się, żeby nie zrobić z siebie Ozzyego. I oczywiście żeby mieć piękne dzieła sztuki na ciele. Takie, jak opisane przez nas ostatnio TUTAJ.
 
A  propos dzieł sztuki - uwaga dla wykonawców coverów - może lepiej niech się upewnią czy autor oryginału nie siedzi na widowni (LINK). 

Na marginesie, my Stinga kochaliśmy tylko w czasach Police, kiedy takowe dzieła tworzył. I nawet jeśli Anna Maria pocałuje go w sam środek zadu, nic tego nie zmieni.

Na koniec absolutny hit: Michał Koterski wystąpi w roli Edwarda Gierka (LINK).

- Co ci się stało Michaś?
- Przypieprzyłem się w skrzynkę…
- Jaa, zajebiście!


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 23 sierpnia 2020

Debiutanci: Free Games for May - mamy swój zespół godzien nagrywania w 4AD

Fot. Maria Jaszczurowska

Wyobraźmy sobie, że bierzemy bas Hookyego, dodajemy do tego gitary a la Garlands Cocteau Twins, czy wczesnego Opposition, i dość spokojne ale stanowcze męskie i damskie wokale, coś na kształt wczesnego Throwing Muses, Belly, czy bardziej współczesnego - Slowdive (TUTAJ) lub Second Still (TUTAJ). Wszystko jest bardzo przemyślane, kryje pod warstwą muzyki jakiś niebanalny lekko tajemniczy przekaz. 

Gdybyśmy dzisiaj mogli cofnąć  się w czasie do początku lat 80 - tych to istnieje niemal 100 % pewności, że 4AD wzięłoby to na pniu. Mielibyśmy polski band u Ivo? Bankowo, tym bardziej że nawet wizerunkowo do wytwórni 4AD z tamtych czasów pasują...

Zacznijmy zatem od bio

Zespół Free Games For May, bo o nim mowa,  powstał w 2015 roku w Gdańsku. W jego skład wchodzą Hanna Went (gitara elektryczna, wokal, gitara basowa), Michał Macidłowski (perkusja, klawisze) i Pascal Buła (gitara basowa, wokal, gitara elektryczna). 

Debiutanckie wydawnictwo, EP No Snow, ukazało się w czerwcu 2018 roku było promowane singlami pt. Drift i Mermaids.  Zatem posłuchajmy może drugiego z nich, takiego typowo thismortailcoilowego i slowdivowego:


Zespół prezentował utwory z tej płyty na żywo m.in. w Trójmieście (także podczas Soundrive Festivalu 2019 w klubie B90 w Gdańsku), Warszawie. Hanna Went wystąpiła tam także w czasie SpaceFest 2018 w ramach nowego składu Pure Phase Ensemble, materiał nagrany w czasie koncertu ukazał się na płycie wydanej przez Nasiono Records. Singiel Drift został załączony na składance wydawnictwa 3szóstki z polską muzyką niezależną, a cały album został uwzględniony przez portal Soundrive.pl na liście 100 najlepszych płyt 2018 roku. 

Od marca 2019 roku płyta dostępna jest na fizycznym nośniku CD. W brzmieniu Free Games For May słychać inspiracje stylami takimi jak dream pop, shoegaze, slowcore czy szeroko pojętym rockiem psychodelicznym

Zainteresowania członków zespołu pozwalają rozszerzyć pole działalności artystycznej. Hanna Went rozpoczęła w 2017 roku studia z zakresu malarstwa, Pascal od 2018 jest studentem z zakresu wiedzy o filmie i kulturze audiowizualnej. Ponadto, Michał Macidłowski interesuje się produkcją muzyki. Dzięki temu zespół odpowiedzialny jest za całą audiowizualną oprawę swoich wydawnictw.
 
Jedenastego czerwca 2020 roku ukazała się druga EPka - leave a bruise, którą teraz wnikliwie omówimy.


leave a bruise

Rzut oka na okładkę i wiemy, że mamy do czynienia z konkretnym, zaangażowanym przekazem. Znajdujemy na niej bowiem fragment starożytnej, marmurowej rzeźby znanej jako Diana z Wersalu znajdującej się w Musée du Louvre w Paryżu. Przedstawia boginię Dianę (gr. Artemidę) z jeleniem. Jest to rzymska kopia (I lub II wiek naszej ery) zaginionego greckiego oryginału z brązu, przypisywanego Leocharesowi (ok. 325 pne). Statua jest również znana jako Diana à la Biche, Diane Chasseresse (Diana Huntress), Artemis of the Chase i Artemis with the Hind. Posąg był prezentem w 1556 roku papieża Pawła IV dla króla Francji Henryka II Walezjusza (ojca tego Henryka Walezjusza, który krótko był wybrany na króla Polski). Uważa się, że dar papieski był aluzją do osoby kochanki króla, Diany de Poitiers

Artemida - bogini łowów i dzikiej przyrody - nazywana była Panią dzikich bestii i według Homera była piękna, czysta, dziewicza i wojownicza. Jej ulubionym zajęciem było myślistwo (szczególnie polowanie na jelenia), stąd najczęściej jest przedstawiana w biegu, uzbrojona w łuk i strzały. Była boginią nocy i światła księżyca (księżyc jest symbolem dziewictwa). Także strzały, po które sięga na licznych rzeźbach, miały znaczenie symboliczne - obrazowały nagłą śmierć, bo Diana była sprawczynią gwałtownych zgonów, zwłaszcza kobiet w połogu.
 

Co jeszcze? Ta sama rzeźba pojawiła się na okładce wcześniejszej EP-ki zespołu, widać bardzo ją lubią (TUTAJ). Będzie niedługo okazja zapytać dlaczego, bowiem opublikujemy z nimi wywiad... 

Zatem spróbujmy rozszyfrować co ta trójka ambitnych muzyków chce nam przekazać na swoim albumiku, zawierającym zaledwie sześć piosenek. Skoro okładka dotyczy motywu polowania i myślistwa, więc może mamy do czynienia z concept albumem? Może to potwierdzać pierwsza, dokonała zresztą piosenka John Cazale Was a Dancer. Tym bardziej, że bohater, przynajmniej tytułu, mający pochodzenie włoskie, amerykański aktor, zagrał w filmie Łowca Jeleni, był to zresztą jego ostatni film, którego premiery nie doczekał, umierając bardzo młodo (42 lata) na raka...

Brother, open up your eyes 
Brother, won’t You drink with me? 
Your face is so lovely pale 

Just one shot for the sake of old times 

Brother, game is over, stop it 
Stand up, we are going home 
I will place my bet on You 
Just one shot fort the sake of old times 
Now that You’re and empty hole Zero, that has sold his soul 
We are not so proud of you 

Utwór - jeden z jaśniejszych punktów na płycie, wolno się rozkręca (coś a la Second Still kiedy zaczynają swój występ w PressureDrop TV - LINK), jest w nim ten właśnie bas Hookyego, rytmiczna perkusja i od wstępu bezkompromisowe brzmienie. Wokale są znakomite, wprowadzają nas w klimat tworzony przez ścianę klawiszy, znaną choćby z dokonań takich zespołów jak the Soft Moon (TUTAJ). Niemniej piosenkę strasznie podkręca ciekawy nieco leniwy styl śpiewu, zwłaszcza kiedy dziewczyna lekko spóźnia swoje partie... Około 3:35 zatrzymują się, to znany chwyt, niemniej bardzo, ale to bardzo skuteczny... jest świetnie! Szkoda, że zespół nie połączył utworów w jeden, aż prosi się o płynne przejście (w 4AD lubili to!) do Dorothy. To bardziej rytmiczna piosenka o uczuciach, nieco throwingmusowa, choć kończy się w stylu absolutnie innym, przypominającym zwłaszcza grą gitary, ten jaki na albumie Into Your World tworzyła włoska legenda indie rocka - The Edge of Water. Nie pisaliśmy o tej doskonałej płycie? Pora niedługo to nadrobić...  

Tymczasem zbliżamy się do trzeciej piosenki, którą jest Still Too Bright. Znowu dziewczyna, można się uzależnić od tego leniwego głosu... znakomity tekst który kontynuuje wątek damsko - męski, bardzo przypomina pod względem klimatu Teller zespołu Throwing Muses... Zresztą posłuchajmy:


Co nie zmienia faktu, że to znakomita piosenka. Bad Idea, też jest bardzo dobra, chyba jest najbardziej utrzymana w klimatach 4AD lat 80-tych. 

Fix your eyes 
Fix your eyes 
On the screen 
Fix your eyes 
Fix your eyes 
Endless stream 
Fix your heart on the pleasure 
Float mindlessly 
Fix your mind on the damage 
Live heartlessly 
Go to sleep 
Come up with another... 
another... 
another... 
Bad idea 
Wide eyed 
Bright eyed 
You are on your own

Wokal chwilami bardzo przypomina Lisę Gerrard z Dead Can Dance... Jest doskonale. Kto by pomyślał, że w Polsce ktoś tak jeszcze gra? 

Przed nami dwa ostatnie utwory: Watchdogs i Magpie. Pierwszy bardzo przypomina mi dokonania jednej polskiej kapeli (kto wie o jakiej mowa?), i ma znakomity tekst, drugi - kończący wydawnictwo, zaśpiewany niemalże szeptem, jest niezwykle klimatyczny i opisuje czym może stać się pożądanie... No i to zakończenie... wręcz idealne.

Podsumowując -   Free Games for May to kolejna polska kapela dająca nadzieję i  udowadniająca, że w rodzimej muzyce undrgroundowej dzieje się bardzo dobrze. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z nowym brzmieniem, i gdyby 4AD zapragnęło wrócić w tamte klimaty ale z mocno współczesnymi brzmieniami, nasi dzisiejsi goście byliby idealni. 

Trzymamy za Was kciuki - nie spieprzcie tego. 

Wkrótce z wywiadu dowiemy się o zespole więcej, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.   

Free Games for May, leave a briuse, tracklista: John Cazale Was a Dancer, Dorothy, Still Too Bright, Watchdogs, Bad Idea, Magpie.