Syndrom niedzieli dopada już od rana, w zasadzie nawet nocami. Bezsenność, myśl o tym że znowu w poniedziałek trzeba wstać. Praca, która kiedyś dawała radość i spontan od dawna jest tylko męką. Im więcej osiągamy tym bardziej nam zależy. Im jesteśmy lepsi tym bardziej staramy się to utrzymać. Trwa wyścig szczurów. Jesteśmy coraz mniej dostosowani do pędu technicznego, nie umiemy żyć w epoce kolejnej rewolucji technologicznej. Zalewa nas szmira i nie umiemy zrozumieć polityki postarzania produktów.
Jutro znowu te same twarze, młodzi coraz bardziej skupieni na sobie, bezczelni i roszczeniowi. Starzy coraz mniej ambitni, obrastający sadłem i pławiący się w nicnierobieniu. I wśród nich my - jak to powiedział klasyk, schizofrenicy XXI wieku.
Czy jest jakaś metoda żeby stąd uciec? Żeby przerwać ten absurdalny kołowrotek?
Też tak macie?
Mam nadzieje że już albo jeszcze nie.
OdpowiedzUsuńTo stary tekst... Od dawna własnej prozy u nas nie ma. Poszukiwaliśmy stylu...
Usuń