Zawsze w okolicy Wszystkich Świętych wracam do tego albumu... To już rytuał. Mimo, że nie jest to chłodna fala (której poświęcamy na tym blogu większość naszego muzycznego zainteresowania) tylko rock progresywny, to nastrój wytworzony na albumie jest absolutnie pasującym do klimatu tego miejsca. Wprowadza ładunek nostalgii, jakiejś nieopisanej emocji, smutku.
Mało który zespół bloku wschodnioeuropejskiego wywarł tak znaczny wpływ na mój gust muzyczny, jak węgierski EAST. Zespół dziś uznawany za klasyka rocka progresywnego, doceniony po latach (warto poczytać recenzje w sieci, to dziś kultowa grupa). Niestety zarówno winyl jak i CD które posiadam, są w języku rodzimym, więc nie ma możliwości zaprezentowania tekstów. Ale istnieje limitowane wydanie płyty winylowej w wersji anglojęzycznej, które miałem okazję wysłuchać i co nieco zanotować.
A wszystko na wydawnictwie, które wtedy w 1982 roku, wyprzedziło swoją epokę o dziesiątki lat. No i ta szata graficzna, wyraźnie nawiązująca do Revoler Beatlesów, choć muzyka to zupełnie coś innego. CD jest dodatkowo wzbogacony tekstami i nadrukiem na krążku.
Z tym związana jest zabawna historia, bowiem poprosiłem kiedyś kolegę, jadącego na dłużej na Węgry, żeby rozejrzał się za CD-kami. Płyty owszem kupił, i to obie (oprócz Hűség zakupił też znakomity Jatekok, na który przyjdzie tutaj pora), ale po ich odsłuchaniu zdecydował, że mi ich nie sprzeda... W końcu uległ, sporządził sobie kopie, i tym sposobem mam co chciałem...
Album otwiera instrumentalny, nieco rozpasany Hűség, po nim znakomity i nastrojowy Keresd önmagad, delikatny wokal Miklosa Zareczky to jedno, ale ta gitara i monumentalne solówki Janosa Varga to drugie... Pojawiają się też monumentalne klawisze Istvana Kiraly, perkusja i bas też nie pozostają dłużne... Następuje płynne przejście do instrumentalnego Mágikus erő, w którym dialog: gitara - klawisze jest nie do podrobienia... Absolutne mistrzostwo - wirtuozeria to mało powiedziane... Pod koniec mamy monumentalne wzniesienie się na jakiś niewidoczny wierzchołek... I finał, ale w jakim stylu... Wyciszenie i przychodzi pora na najlepszą piosenkę na albumie, nostalgiczny: Én voltam... Wokal powala, bardzo spokojna na początku gitara, ale to trwa tylko chwilę... Znakomita perkusja a później klawisze oraz dość monumentalne chórki, czynią z tej piosenki istne arcydzieło... Przechodzi ono płynnie w A Végtelen tér öröme, ze znakomitymi klawiszami i gitarą. Stronę pierwszą kończy (połączony z poprzedzającym go utworem) Újjászületés. Piękny wokal i znakomite zakończenie...
Strona B zaczyna się od nabierającego tempa Ablakok. Warto tutaj zwrócić na samolot, poza tym na płycie efektów specjalnych jest więcej... I znowu zlewają się one w jedną całość - mamy płynne przejście w Vesztesek, który jest kolejną nostalgiczną, smutną jesienną nutą... No i ta solówka... Widać że coś nadchodzi, bowiem nastrój staje się na prawdę poważny. Felhőkön sétálva, też spokojny i też powoli nabiera rytmu by doprowadzić nas do finału - genialnej wręcz ballady Várni kell. To co tutaj zrobili panowie z EAST to esencja ich genialnego albumu, płyty która nie ma ani jednego słabego utworu. Solówka tej piosenki z genialną grą gitar, klawiszy i przede wszystkim perkusji Geza Palvolgyi to coś wręcz niespotykanego... Album kończy nostalgiczny Merengés, a słuchacz czuje wyraźny niedosyt... Niestety to co nadejdzie z kolejną płytą będzie tylko cieniem... Zmiana wokalisty i stylu doprowadzi do dość średniego Resek a Folon... Okładka też się zmieni, jak i muzyka, na bardziej kolorową... może kiedyś o tym napiszemy.
Tymczasem polecamy zagrane z wirtuozerią partie gitarowe, swoiste dialogi pomiędzy gitarami i klawiszami, i bardzo nastrojowe partie wokalne. Mamy nadzieję, że nie zrazi nikogo język węgierski, a jak tylko zdobędziemy wersję anglojęzyczną przedstawimy ją w osobnym wpisie.
Zapraszamy na jesienne granie z EAST.
Zapraszamy na jesienne granie z EAST.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz