czwartek, 1 lutego 2018

Martin Hannett - piąty członek zespołu

Martin Hannett, może to wyda się dziwne, że od niego zaczniemy. Każdy fan Joy Division pewnie pomyśli, że taki blog powinien zaczynać i kończyć się na Ianie Kevinie Curtisie. Na Iana przyjdzie jeszcze czas... Na Iana jest czas zawsze, w radio w samochodzie, w pracy, na odtwarzaczu mp3.

Hannett, dziwak zafiksowany na eksperymentach z dźwiękiem i narkotykami, nierozumiany przez członków Joy Division, poza Ianem, pokazał, że w muzyce istnieje inna droga wejścia na szczyt. Nie tylko ciężka praca nad stylem, nie tylko geniusz tekstów Curtisa, nie tylko wielogodzinne próby w opuszczonej hali fabrycznej Manchesteru. To wszystko za mało. Musiała nastąpić synergia. Musiał pojawić się ktoś taki jak Hannett. Uparty, z wizją. Muzycy Joy Division wielokrotnie w wywiadach mówili, że Martin rozumiał się tylko z Ianem. Powtarzają do dziś, że uważana za jeden z najważniejszych debiutów muzyki rockowej płyta Unknown Pleasures to pod względem realizacji dźwięku badziewie. Ale to pewnie tylko taka poza. Bez Hannetta nie byłoby Joy Division, ale i odwrotnie. To jedyne zdjęcie jakie udało mi się odszukać w sieci, na którym jest Martin i jakikolwiek członek zespołu:


A tutaj film pokazujący jak pracował:


Dziwnie pokazany został w 24 Hours Party People, jak zresztą całe Joy Division. Najdziwniejsze jednak jest to, że mimo iż tak wiele mu zawdzięczamy, tak niewiele o nim wiemy... Dla mnie pozostanie  zawsze piątym członkiem zespołu. Pozostanie też tym który stworzył geniusz Blue in Heaven na ich debiutanckim albumie All the God's Men


Muszę zacząć podsumowywać swoje życie. Dlatego muszę jeszcze polecieć do Manchesteru. Kiedyś Goldman, który kupił dom Curtisa otworzy w nim muzeum. Odpisał mi na twitterze że czeka na decyzję władz Maclesfield. Wtedy na pewno pójdę na grób Martina Hannetta i Tony Willsona. Bez nich nie byłoby Joy Division, wspaniałej muzyki cold wave, tysięcy powielających brzmienie Joy Division zespołów, i duchowej części mnie. O Martinie jeszcze napiszę w końcu na razie nie umieram, choć nie ukrywam, że bardzo bym chciał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz