wtorek, 26 października 2021

Introwertyczny świat Léona Spilliaerta

Nocne pejzaże, ocierające się o abstrakcję, tajemnicze autoportrety, przesiąknięte melancholią, martwe natury pełne ukrytych znaczeń....  Oto co możemy znaleźć na pastelach Léona Spilliaerta (1881-1946) belgijskiego malarza, raczej słabo znanego poza granicami jego kraju. Używał pasteli, aby zanurzyć swoje kompozycje w sennej mgiełce, co jeszcze bardziej nadawało im niedookreślony, mistyczny charakter.






Léon, syn perfumiarza i dostawcy króla Belgów Leopolda II urodził się i mieszkał w Ostendzie, we Flandrii. Był w zasadzie samoukiem, bo porzucił naukę malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych w Brugii i poszedł własną drogą, wyznaczoną przez symbolistycznych poetów, Verhaerena i Maeterlincka. Oprócz ich twórczości cenił jeszcze Edgara Alana Poe i z malarzy Fernanda Khnopffa, Edvarda Muncha, Edwarda Hoppera i Jamesa Ensora. Lecz jego główną fascynacją był Fryderyk Nietzsche. Tak samo jak on cierpiał na bezsenność, jednak spowodowaną nie tyle problemami psyche, co cielesnymi, przewlekłymi wrzodami żołądka. Całe więc noce, niejako naśladując Nietzschego, spacerował po Ostendzie. W rezultacie poznał w szczegółach wszystkie budynki i malował je z wręcz obsesyjną częstotliwością. Oglądał je z rozmaitej perspektywy, co znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości - ukazywał je z wysokości dachu, a kiedy indziej z poziomu krawężnika, oświetlając punktowo lub pogrążając w mroku. Nastrój jaki emanuje z jego miejskich pejzaży przypomina depresyjne impresje znane z obrazów Giorgio de Chirico. W liście z 1920 roku artysta tak pisał o swoim mieście: Żyję w prawdziwej fantasmagorii […] wokół mnie sny i miraże (LINK).







Introwertyczny z natury analizował sam siebie z nienaturalną wręcz dociekliwością. Wynikiem tego jest seria autoportretów, w których spogląda na widza jakby ukradkiem przez ramię, albo wpatruje się martwo siedząc na wprost lub zanurzony w ciemności, z której wydobywa się jedynie jego sylwetka. Z kolei jego martwe natury są jakby wyjęte z nocnego koszmaru. Puste szklane fiolki nabierają monumentalnych proporcji, a wiszące ubrania w tle autoportretu potwornieją, jakby chciały wyrwać się z klaustrofobicznego wnętrza...





Artysta nie spędził jednak w Ostendzie każdej sekundy swego życia. Gdy ukończył 21 lat wyjechał do Brukseli, gdzie pracował jako ilustrator dla Edmonda Demana, wydawcy specjalizującego się w pisarzach symbolistycznych. W 1904 roku udał się do Paryża, gdzie odkrył Picassa,  Muncha i Toulouse-Lautreca. Odtąd powracał do francuskiej stolicy każdej zimy a od roku 1909 kilkakrotnie wystawiał swoje prace w Salon des Indépendants. I spodobał się wybrednej klienteli. Marszand Louis Manteau poświęcił mu nawet miejsce w swojej galerii na Boulevard de Waterloo w Brukseli. Niemniej Spilliaert był samotnikiem. Sam żył i sam zmarł w Brukseli. Jego obrazy znajdują się m.in. w zbiorach Musée d'Orsay w Paryżu, Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku i Muzeum Sztuk Pięknych w Gandawie. A dzisiaj także u nas...






Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz