wtorek, 28 grudnia 2021

Aura realistyczno-magicznego smutku oczekiwania na obrazach Aldo Pagliacciego

Życie Aldo Pagliacciego (1913 - 1991) było trudne... Jego podsumowaniem wydaje się być motto Pietro Paolo Zivelli wyryte na grobie Zawsze poszukujący przygody, niespełniony, w zasadzie skazany na niespokojne życie bez pokoju. On sam tak natomiast mówił o sobie: Maluję, bo tylko przed pustym płótnem odnajduję równowagę, której nigdy w życiu nie miałem: nienawiść i miłość, którą w sobie noszę. Krytycy często porównują go Giorgio De Chirico (pisaliśmy o nim TUTAJ), w jednej z recenzji możemy przeczytać, że Świat, architektura i postacie ludzkie otacza aura realistyczno-magicznego oczekiwania, które nie jest do końca metafizyczne, ale które wciąż coś zawdzięcza wyczuciu czasu Giorgio De Chirico (L'Unità z 15 stycznia 1988 r.). 

Niemniej, mimo tak górnolotnych fraz, malarstwo Pagliacciego jest trudne do zdefiniowania. Z pierwszego oglądu realizujące zasady klasyczne, ale po dokładniejszym przyjrzeniu odsłania swoje prowokacyjne treści graniczące z satyrą, co wynika zapewne z doświadczeń malarza. Urodzony w prowincji Foggia, dorastał w Pesaro, gdzie rozpoczął studia artystyczne w wieku 20 lat, po wystawach na Biennale w Wenecji i Quadriennale w Rzymie, rozpoczął swoją przygodę życia i zaczął podróżować: pierwszym przystankiem była Afryka, Etiopia, gdzie brał udział w kampanii kolonialnej, a we wrześniu 1939 trafił do brytyjskiej niewoli w Rodezji (dokładnie w Umvuma, obecnie Mvuma w Zimbabwe). Po wojnie także nie zwalnia tempa, przemierza Amerykę Łacińską, odwiedza Brazylię, Argentynę, Chile, Peru, Meksyk, Boliwię, Wenezuelę. Krótko mówiąc, pokonuje kilometry, a przy tym tworzy i wystawia. Jego obrazy pokazywane są do dzisiaj w galeriach i muzeach Ameryki Południowej i Środkowej.

Wrócił do kraju do kraju i w latach 80. osiadł na Ischii, a dokładnie w miasteczku Forio, które dla Włoch jest tym, czym dla Paryża był Montparnasse. Forio stało się zresztą domem dla wielu artystów. A punktem centralnym, wokół którego skupiało się ich życie była kawiarnia Maria, na Piazza Pontone

Ostatnie lata życia były dla malarza jednak wyjątkowo trudne... Nadużywał alkoholu aż kłopoty z krążeniem spowodowały zaostrzenie się choroby żył i trzeba było amputować mu nogę. Pagliacci żył sam, bez rodziny, w biedzie. Zdarzało się, że oddawał swoje obrazy za talerz makaronu czy możliwość wizyty u lekarza. A mimo to nie poddawał się. W maju 1990 r. wystartował nawet w wyborach samorządowych z ramienia partii komunistycznej. Głosowało na niego pięć osób... o czym się jednak nie dowiedział, bo zmarł dwa miesiące wcześniej na ciężką grypę. Został pierwotnie pochowany w zbiorowym grobie. Dopiero po jakimś czasie jedna z mieszkanek Forio, Adelaide Patalano, zobligowała samorząd i wspólnie z zarządem gminy ufundowała artyście nagrobek, gdzie spoczął (LINK).  

Jego obrazy są szczególnie cenione w Stanach Zjednoczonych, jest także coraz bardziej rozpoznawalny we Włoszech. A mimo tego nie ma nawet hasła w popularnej Wikipedii, nie doczekał się także indywidualnej wystawy, zbierającej wszystkie, a przynajmniej większość jego prac. 


Są one, jak już wspomnieliśmy, pod względem kompozycji klasyczne, a w warstwie znaczeniowej surrealistyczne. Wśród powtarzających motywów pojawiają się arlekiny, ptasznicy, koty, nagie kobiety oraz... płonące kościoły. Gdy po raz pierwszy pokazał je na wystawie w Rzymie w 1951 roku był to szok. Obrazy wzbudziły gwałtowne reakcje krytyków lecz dla Pagliacciego ich ekspozycja była sukcesem. Gazety o niczym innym nie pisały jak tylko o jego płótnach i w przeciągu dwóch dni kolekcjonerzy wykupili wszystkie 20 prac. Sam artysta odrzucił teorię jakoby działał z pobudek ideowych i jak wyjaśniał wszystko wzięło się z mojego pragnienia namalowania architektury widocznej przez przeźroczysty dym. Pomysł płomieni pojawił się później. Tam, gdzie jest dym, musi być ogień. Teraz policja ściga mnie, aby ustalić czy aby nie mam w kieszeni zapałek. Przecież nie mógłbym podpalić Bazyliki Świętego Piotra. Deklarował też, że ma łagodne poglądy anarchistyczne i bliskie ateistycznym, ale jest zdecydowanym antykomunistą (LINK).  Tak na marginesie interesujące, że opinia publiczna od razu powiązała chęć zniszczenia kościoła z ideologią komunistyczną...





Ogólnie jego obrazy są niepokojące. Tak samo jak epoka, w której tworzył. Jego święty Sebastian wyglądający na robotnika stoi przywiązany do słupa, u stóp którego poniewierają się śmieci, w tym nawet samochodowa opona, a arena z bykami to tak naprawdę zaplecze rzeźniczej jatki. Po raz kolejny uderza nas przytłumiony, ponury koloryt jego prac i budowa postaci niczym u Pierra Della Francesca, za to co charakterystyczne, często spowitych cienkimi tasiemkami w jaskrawych kolorach. 







Jaki był Aldo Pagliacci, nie dość doceniony malarz włoskiego renesansu w czasach niepokoju? Zostawił zapiski, w których napisał o sobie i swoich codziennych lękach. Są niczym poemat samotnego człowieka...

Mam 75 lat i kilkukrotnie korygowaną wątrobę (po alkoholu). Dziesięć kotów rozrzuconych po mieszkaniu patrzy na mnie, pewnie mnie szpieguje. Kocham je wszystkie. Cicciolino, Syjamczyk nazywany „Wojownikiem”, łapie mnie swoimi czystymi niebieskimi oczami. Idę do kuchni i robię kawę. Za oknem w moim ogrodzie wypełnionym drzewami pomarańczowymi i cytrynowymi, lśni wielki hibiskus o czerwonych kwiatach, uderzony źdźbłami słońca. Jest piękny jak czysty głos Boga, którego nikt nie słyszy i nie widzi w naturze.

Myślę, że tak naprawdę życie to niegodziwy kalendarz. Przechodzę z kuchni do sklepionego holu, dom to wiekowy, staromodny budynek ze skośnymi ścianami grubymi jak forteca. Wzdłuż ścian biegną dwa żelazne druty, a wisi około dwudziestu gotowych skrzypiec do retuszu. Muszę skończyć dwoje [artysta był także lutnikiem] (...)

O ósmej słucham horoskopu przez radio, ale zawsze zapominam, co zapowiada. W ogrodzie słońce pada teraz na drzewa pomarańczowe, na otaczające je przedmioty, które błyszczą jak politura skrzypiec, aż w słodkim powietrzu wibruje uszczypnięty przez muchę dźwięk „a”. Przeciągam się do ogrodu i daję kotu jedzenie. Robię kolejną kawę. Pigułka krążeniowa. Wkładam pędzle do zmiękczenia w aceton, czyszczę paletę. Mam się dobrze, siedzę wygodnie, okno wychodzi na ogród kwiatowy. Gilda, piękna ruda pręgowana kotka, chrapie mi na kolanie (napisałem na kolanach). Mam nadzieję, że ktoś przyjdzie do mnie, potrzebuję ludzi: do zrobienia zakupów, do banku, na pocztę, do chodzenia po schodach: i zawsze „dziękuję”. Prowadzę bardzo ciężkie życie. Maluję i czuję jak zanikam, czuję swoje „ja”. W południe przychodzi znajomy, żeby zrobić mi obiad i czasami zabiera mnie samochodem, żebym mógł zaczerpnąć świeżego powietrza.

Powiedziałem, że świeci słońce, ale z bólu czuję, że po południu będzie padać. Bóle nasilają się, przestaję wtedy działać, a Bóg, słuchając mnie, kładzie mi ręce na uszach. Wchodzę do dużego salonu z perskim dywanem na podłodze. Pięć szafek pełnych książek, piękne krzesła, rozkładana sofa, obrazy na ścianach, XVII-wieczna konsola pełna ozdób, prosty kasztanowy stół pokryty pięknym chińskim dywanem. Z okna, za pomarańczami i hibiskusami, jałowymi w rozkwicie, widzę Punta Imperatore z latarnią morską z widokiem na morze, które urywa się, milcząc na opustoszałych brzegach Citara. Naprawdę mam nadzieję, że ktoś przyjdzie do mnie, udręka nadchodzi podstępnie.

Staram się przezwyciężyć wstręt do życia, które prowadzę, do tego uporczywego, uporczywego bólu dnia i nocy, który mnie jeszcze nie zdołał pokonać. Potem prawie nagle coś się porusza, telefon, kot ocierający się o mój but, kwitnąca roślina, myśli prowadzą na inne brzegi, chęć malowania; ale jest to niemal gniewny impuls reakcji. Nie mam emerytury, nie jestem dzieckiem Włoch, może nie zasługuję na to, jak ci, którzy z drugiej strony mają może trzy, w tym jedną do stracenia.

Jest około dziewiątej. Telewizor włączony. Potem przychodzi sen, ale nie będę spał. Duchy wspomnień, urazy, denerwujące oczekiwania na coś, czego nawet nie znasz, będą paradować przez twoją pamięć... (...) Minął cień świeżej i uśmiechniętej młodości, patrzącej na mnie ironicznie; i zniknął, nie oglądając się za siebie. Na szare ściany domu pada deszcz; ale nie odbarwia napisu w sprayu: Maria, kocham cię (LINK).

Pamiętajmy o Aldo Pagliaccim...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz