środa, 21 lipca 2021

Światowy rynek fonograficzny, czyli czy pokona nas streaming?

Czy jest możliwe dzisiaj, aby zespół zaistniał sam z siebie, stał się znany tylko dzięki talentom i popularności fanów? Chyba już ta epoka nie wróci. Teraz trzeba mieć wsparcie wielkich wytwórni, które od końca l. 80 XX wieku rosły w siłę, przejmując mniejsze, niezależne firmy. W wyniku czego tort rynku muzycznego został podzielony między tzw. Majors, czyli koncerny. Od 1999 roku pięć z nich, czyli Universal, Sony, BMG, EMI, Warner kontrolowało blisko 80 procent światowego rynku fonograficznego.  W 2004 roku Sony połączyło się z BMG i wielka piątka zmieniła się w wielką czwórkę, a gdy pod koniec 2012 roku EMI sprzedano Universal Music Group, na rynku pozostało tylko trzech graczy: Universal Music Group, Sony Music Entertainment i Warner Music Group. W 2016 roku przejęli prawie 70% udziału w światowym rynku nagrań muzycznych: Universal Music Group (28,9%), Sony Music Entertainment (22,4%) i Warner Music Group (28,9%). Warner Music Group posiada trzy główne wytwórnie płytowe: Atlantic, Warner Bros. i Parlophone. Główne wydawnictwa płytowe Universal Music Group to Interscope Geffen A&M Records, Capitol Music Group, Republic Records, Island Records, Def Jam Records, Caroline Records, The Verve Label Group oraz różne mniejsze spółki. Zatem każdy z koncernów kontroluje mniejsze firmy, przez co cała struktura przybiera formę ośmiornicy (LINK).

Majors posiada nie tylko kapitał pozwalający na wypromowanie dowolnego gatunku muzycznego i wykonawcy, ale dysponuje prawami autorskimi muzyki i tekstów wykonywanych przez najpopularniejsze gwiazdy. Potęga koncernów ujawniła się szczególnie podczas pandemii, gdy brak możliwości występów na żywo i promocji wyrobów muzycznych zrujnował niejeden zespół, próbujący dotąd zachować choć cień niezależności.

Wydaje się bowiem, że nawet nowinki techniczne, czy nowe trendy muzyczne, nie uchronią przed wchłonięciem przez matrix. Majors od lat 70. z powodzeniem przechwytywały pojawiające się zjawiska, artystów, a w końcu całe undergroundowe ruchy. Czyniły to z łatwością, kupując udziały w małych wydawnictwach lub proponując zespołom atrakcyjny sposób dystrybucji ich płyt. I tu możemy zadać sobie pytanie, na ile wydawało by się niezależne i oddolne ruchy jak na przykład punk, new wave i cold wave, były autonomiczne? Skoro większość grup muzycznych stała się znana dopiero po podpisaniu kontraktu z solidną marką wydawniczą? 

Oczywiście musiał zaistnieć opór odbiorców, którzy poszukiwali w muzyce tego, co niezależne, autentyczne oraz zgodne z określonym etosem. Jednak skuteczny opór przeciwko komercjalizacji nie jest chyba już możliwy. Granica między tym co uosabiają Majorsi a resztą rynku muzycznego nie biegnie ostro lecz rozmywa się. Tym bardziej, że wyrosło już pokolenie utożsamiające się z wytworami muzyki masowej, wychowane na MTV, używające nośników dystrybuowanych przez wielkie wytwórnie i należące do nich platformy muzyczne typu Spotify. Wydarzeniem betonującym taki stan rzeczy stało się otwarcie w dniu 28 kwietnia 2003 roku internetowego sklepu muzycznego firmy Apple – iTunes Music Store. Od tej pory aby zaistnieć muzyk nie potrzebuje tradycyjnego nośnika i dotychczasowych, zwykłych sposobów kolportażu. Czy więc najważniejszym komponentem rynku muzycznego nadal jest odbiorca? Raczej już nie. Widz wydaje się być dodatkiem, elementem kampanii reklamowej. Odkąd iTunes Music Store stał się największym sprzedawcą plików muzycznych w USA, potęga koncernów została utrwalona i to one dyktują czego słuchamy. Bo wystarczy kliknięcie myszki aby utwory danego muzyka uległy anihilacji... I w ten sposób wszyscy możemy stać się częścią elektroniczno-muzycznego Matrixu. Mogło by tak być, gdyby nie kolekcjonerzy tradycyjnych nośników muzycznych, winyli, kaset magnetofonowych i ostatecznie też płyt CD...


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz