Ten portret wygląda zupełnie zwyczajnie: młoda dziewczyna o przeciętnej twarzy, ubrana w czerwoną sukienkę z pasującą do niej kokardą. Wisi w The London Bridge Experience, szczególnym londyńskim muzeum. Jest w tej placówce od pół roku i już narobił sporo zamieszania. Portret został nazwany nawiedzonym i wzbudził duże zainteresowanie w Internecie i prasie (LINK).
Obraz trafił najpierw do centrum charytatywnego Hastings w St Leonards-on-Sea, małego miasteczka na południowym wybrzeżu Anglii. Trafił tam wraz z wieloma innymi obrazami oraz ramkami i został szybko sprzedany. Jednak w ciągu dwóch dni kupujący zwrócił portret, twierdząc, że roztacza wokół siebie przerażającą aurę. Kierownik placówki umieścił go wtedy na wystawie, wycenił na 20 funtów (24 dolarów) i dodał notatkę o treści prawdopodobnie przeklęty.
Kolejnym kupcem była kobieta, także prawie zaraz go zwróciła, twierdząc, że ją przeraził i wywołał u niej depresję. Kierownik umieścił młodą dziewczynę z powrotem w oknie wystawowym, teraz z notatką o treści: Wróciła!!! Sprzedana dwa razy i wróciła dwa razy! Czy jesteś wystarczająco odważny?
Nieoczekiwanie drugi kupujący zmienił zdanie pod wpływem rozgłosu jaki nagle obraz zyskał w mediach społecznościowych. Odebrał go a potem wystawił na platformie eBay. Tam kupił go James Kislingbury, menadżer London Bridge Experience za 2042 dolarów. Według Kislingburyego dziwne właściwości portretu nadal się utrzymywały. Gdy wiózł go do Londynu zepsuł mu się samochód. Personel umieścił młodą dziewczynę przy wejściu do Muzeum i wkrótce przestało działać Wi-Fi, wyłączyły się kamery monitoringu bezpieczeństwa i telewizory, a pomoc techniczna nie mogła znaleźć przyczyny tego stanu rzeczy. Kislingbury powiązał z pechowym obrazem nawet niepowodzenia, jakie spotkały go podczas urlopu: Zwichnął ramię w dziwacznym wypadku na zjeżdżalni wodnej, ktoś zginął na promie, którego był pasażerem, a jego lot został opóźniony.
Czy obraz rzeczywiście ma właściwości paranormalne, czy też jest to zbieg okoliczności i działanie obliczone na PR londyńskiej placówki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz