Sąsiedzi i dalsi znajomi mają w pamięci obrazek Iana Curtisa idącego na spacer ulicami Macclesfield ciągnionego przez psa trzymanego na smyczy. Była to suczka rasy border collie o imieniu Candy, które to imię Ian wziął z piosenki Candy Says z repertuaru zespołu Velvet Underground.
Stephen Morris wspominał kiedyś, że po którymś powrocie z trasy koncertowej. Ian przywieziony w nocy pod drzwi domu na Barton Street zniknął w nich na chwilę, aby za moment pojawić się ponownie ciągnięty przez Candy na smyczy, usiłując jednocześnie zapalić papierosa (TUTAJ).
Ian był do psa bardzo przywiązany, co można wywnioskować ze wspomnień Deborhy Curtis która w książce Przejmujący z oddali opisała w jakich okolicznościach i skąd Candy wzięła się w ich domu: Ian i ja często spotykaliśmy się w domu w porze lunchu, ale było to zwykle przypadkiem, a nie coś uzgodnionego. Pewnego popołudnia Ian siedział czekając na mnie. Powiedział mi, że moi rodzice musieli uśpić mojego starego psa, Tess. Byłam tak smutna, że nie mogłam wrócić na zajęcia do szkoły. Czułam się głupio, płacząc nad zwierzęciem, ale Ian sam był miłośnikiem zwierząt i całkowicie mnie zrozumiał. Kiedy Ian zakończył pracę, pojechaliśmy na wzgórza do Windyway Kennels (Wyndyway Kennels Sanctuary) lokalnego schroniska dla zwierząt. Miot puchatych piesków border collie czekał tam na nowe domy i wybraliśmy przyjazną, ale rozbrykaną suczkę. Ian nazwał ją Candy po koncercie Velvet Underground "Candy Says" i był tak zadowolony, że zastanawiałem się, dlaczego wcześniej nie pomyśleliśmy o tym, żeby mieć psa (Deborah Curtis, Touching from a Distance, Ian Curtis & Joy Division, Londyn 1995, s. 51).
Jak Candy była ważna dla Iana dowodzi tego następująca historyjka Debohry o tym że gdy pupilka podczas nieobecności właścicieli wydarła z kanapy piankowy materac, Ian przełamał wstręt do gąbki z tworzywa sztucznego, której nie cierpiał dotykać i podniósł wszystkie resztki i wytrzepał [ze skrawków gąbki] wszystkie poduszki. Potem wyszedł i kupił mi pudełko czekoladek. Jeden z listów do Annik zakończył wzmianką o Candy: w tej chwili leje się deszcz i muszę wziąć psa na spacer. Zmokłem już wcześniej, ponieważ musiałem ją wykąpać, bo była całkowicie pokryta błotem, po tym, gdy goniła charta. Ona bez przerwy liże moją dłoń, a potem siada przy drzwiach ze smyczą w pysku, i porzuca ją, więc najlepiej gdy się już ruszę”. W innym z kolei zauważa: „tutaj jest bardzo cicho i pusto, nawet pies śpi przed kominkiem. Nic zatem dziwnego, że kiedy podczas jego nieobecności Deborah oddała psa, bardzo go to dotknęło i przygnębiło.
Niektórzy jego znajomi po latach ocenili tę decyzję bardzo negatywnie, widząc w tym pewnego rodzaju formę zemsty, inni jednak zwrócili uwagę na aspekt praktyczny, o którym w swojej książce pisze sama Deborah: Niestety nasz pies stał się kosztownym luksusem. Z powodu braku funduszy Candy nie dostawała właściwego jedzenia, a jej sierść zaczęła wypadać. Ponieważ Ian był daleko, sama musiałam zmierzyć się z tym problemem, coś z nim zrobić, bo trzeba było ją wyprowadzać w nocy a nie chciałam zostawić Natalie samej w domu. Czasami moi rodzice starali się mi pomagać, ale w końcu zaproponowali, że znajdą gdzie indziej miejsce dla Candy. Ian był bardzo zmartwiony tą sugestią, chociaż nie zdecydował się aby przyjść i wyprowadzać ją częściej. Odkryłam ponadto, że nosił przy sobie zdjęcia Candy, a nie fotografie swojej żony i dziecka, co uświadomiło mi, jak głupia byłam, zgadzając się na to. Wiedziałem, że Ian zdenerwuje się, gdy usłyszy, że Candy zniknęła, ale uznałam też, że to zbyt okrutne żeby zatrzymać psa w sytuacji, gdy nie stać nas na jedzenie dla niego. Ian przestał włączać się w opiekę nad nią i nie rozmawiał ze mną ani nie rozumiał problemów, które miałem. Znaleziono miejsce dla Candy na farmie w Rochdale i moi rodzice ją tam zawieźli żebym nie musiała się z nią żegnać. (Touching from Distance, s. 86). Jej sąsiadka i przyjaciółka Dorothy, ta sama która potem odkupiła dom pamiętała, że zawsze widywaliśmy, jak Ian wychodził z psem i rozmawiał z nim.
Może gdyby w ten feralny dzień Candy była ze swoim panem, jej obecność na tyle podtrzymałaby go na duchu, że nie zdecydowałby się na ostateczny krok?
A może nie zmieniłoby to niczego?
Tego już nie dowiemy się nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz