Gary C Myers (ur. 1959 r.) jest współczesnym artystą-samoukiem mieszkającym w regionie Finger Lakes w Nowym Jorku. Zanim został artystą robił wiele rzeczy: by cukiernikiem, pracował w fabryce, czyścił kominy i budował baseny, a nawet przez kilka lat prowadził własną firmę budowlaną. Był także zwykłym robotnikiem, sprzedawcą samochodów i wreszcie kelnerem w naleśnikarni. Malarzem stał się w dość przypadkowych ale i dramatycznych okolicznościach. Na początku lat 90. podczas budowy domu miał poważny wypadek. Długi okres rekonwalescencji sprawił, że zdany na własną wyobraźnię zaczął z nudów malować. W dość szybkim czasie zajęcie to stało się głównym w jego życiu, teraz maluje na pełny etat i wystawia swoje prace w wielu galeriach w całym kraju.
Co powoduje, że po tak radykalnej zmianie w swoim życiu, nadal tworzy? W jednym z wywiadów tak ujął powód, który go motywuje do działania: od nauczyciela rysunku w college’u otrzymałem radę: ‘Namaluj obrazy, które chcesz zobaczyć’. Zawsze czułem, że żadne dzieło sztuki nigdy nie pokaże tego, co naprawdę chciałbym zobaczyć. Tu i ówdzie są tylko fragmenty, nawet w pracach moich ulubionych artystów. W rzeczywistości, gdyby ktoś wytworzył to, co tak chcę zobaczyć, może dziś nie byłbym artystą. Brzmi to bezpośrednio, ale jest to coś, na co każdy artysta powinien zwrócić uwagę - i tworzyć sztukę, którą chce zobaczyć, usłyszeć lub poczuć (LINK).
Co maluje GC Myers? Dość oryginalne pejzaże, określane przez krytyków sztuki mianem wewnętrznych. Bo są to tak sugestywne kompozycje, że widać w nich elementy charakterystyczne dla wielu kultur i nurtów - filozofii Wschodu, amerykańskiego malarstwa realistycznego i modernistycznego, abstrakcyjnego ekspresjonizmu, secesji i pewnie jeszcze kilku innych -izmów. Czerpiąc z tych rozmaitych źródeł artysta umiał stworzyć własny, niepowtarzalny świat, który trafia do wyobraźni i działa na emocje ludzi wielu kultur. Nam jego obrazy najbardziej kojarzą się z witrażami, zarówno w zakresie formy jak i z powodu ich zdecydowanej, mocnej i ciepłej kolorystyki. Motywem powtarzającym się na nich – wręcz wyróżniającym – jest czerwone, samotne drzewo. Pojawia się prawie na każdym obrazie. Czy jego obecność ma jakieś znaczenie, czy też wynika z kompozycji, tego nie wiemy. Ale to czerwone drzewko spodobało się, skoro od pierwszego pokazu prac w prywatnej galerii w Nowym Jorku w 1995 r. miał już 40 indywidualnych wystaw w całym kraju, począwszy od pierwszej w 2012 roku w prestiżowym Fenimore Art Museum w Cooperstown, NY. Obecnie jego prace są częścią zbiorów wielu kolekcjonerów na całym świecie i wiszą w ambasadach amerykańskich w Nepalu i Ugandzie.
Malarz ma udane życie osobiste, jest żonaty z Cheri, dziewczyną, z którą zna od szkoły średniej, ma własną pracownię i grono wielbicieli, którzy śledzą to co robi. Jeśli przekonał któregoś z naszych czytelników, to zapraszamy do odwiedzin jego strony TUTAJ.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz