Niedawno do Torunia przyjechała Marina Abramović. Okazało się, że to uznana artystka, mieszkająca w USA urodzona w Belgradzie w 1946 roku, w elitarnej rodzinie - Serbka. Jej ojciec, Vojin Abramivic, żołnierz o statusie bohatera wojennego i członek elitarnej gwardii prezydenta Tito, był pracownikiem organów bezpieczeństwa, natomiast matka, Danica, była historykiem sztuki i dyrektorem Muzeum Rewolucji.
Marina od najmłodszych lat zdradzała zdolności plastyczne, więc gdy ukończyła 14 lat rodzice zadbali dla niej o nauczyciela rysunku. W latach 1965-70 Abramović studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Belgradzie, a w 1972 ukończyła studia na Akademii w Zagrzebiu. W 1973 r. wzięła udział w Festiwalu Sztuki w Edynburgu, gdzie zetknęła się ze sztuką performance.
Rok 1973 był dla Abramović w zasadzie przełomowy jeszcze z innego powodu - rozpoczęła wtedy realizację jednej z najbardziej radykalnych prac, sprowadzających się do eksperymentów z negatywnymi emocjami, na które wystawiała widza poprzez narzucanie mu własnych odczuć, związanych z bólem, obrzydzeniem i reakcjami ciała na ingerencje fizyczne. Realizowała akcje artystyczne, podczas których dokonywała samookaleczeń czy poddawała się rozmaitym innym udrękom, również psychicznym. Kontakty, które nawiązała w tamtym 1973 r. otworzyły przed nią nowe możliwości. W tym samym roku zagrała w spektaklu Rhythm 10 wystawianym przez Museo d'Arte Contemporanea w Villa Borghese w Rzymie. Przedstawienie było pierwszym z cyklu pięciu zatytułowanych The Rhythm Series. Wreszcie: w 1973 r. wyszła za mąż za konceptualnego artystę Nešę Paripović. Wydawało się że jej przyszłość jest stabilna lecz w 1976 r. artystka wyjechała z Jugosławii do Amsterdamu, gdzie poznała Franka Uwe Laysiepen, w skrócie Ulay, z którym związała się życiem i sztuką na kolejne dwadzieścia lat. Odtąd razem - aż do 1980 r. - Abramović i Ulay - tworzą szereg prac pod wspólnym tytułem Relation Works. Piszą poza tym manifest Art Vital, który wyznacza kierunek ich artystycznych działań. Decydują się na życie w ciągłej podróży, jak to określili w stanie tranzytu i przez następne trzy lata żyją i pracują jeżdżąc po Europie a potem także po Azji, po Indiach i Chinach, w końcu po Australii. Swoje doświadczenia rejestrują i pokazują w rozmaitych galeriach Europy: mieszkają wspólnie z aborygenami na pustyni Wiktorii czy z tybetańskimi mnichami. W Chinach życie Mariny przybrało niespodziewany obrót, bo podczas kolejnego performance, polegającego na osobnej podróży z przeciwległych krańców chińskiego muru, para kochanków na koniec rozstaje się. W ostatnich latach Abramović przypomina o sobie coraz to rzadszymi, kolejnymi performance i próbuje zbudować centrum własnej sztuki w Nowym Yorku.
Reasumując - jej sztuka przepełniona jest tak masochistycznym aktami przemocy na sobie (artystka okalecza się w rozmaity sposób: kroi swoje ciało we wzór gwiazdy, leży godzinami naga na lodzie, czasze brutalnie włosy aż do krwi, siedzi przez trzy miesiące po kilkanaście godzin na krześle w galerii, zachęca widzów do ingerencji w jej cielesność), że aż zbliża się do granicy neurozy i narcystycznej próby zwrócenia na siebie uwagi. Może to dlatego, że była wychowywana przez zimną emocjonalnie matkę i obojętnego ojca, o czym sama wspomina przy każdej okazji? Trzeba też przyznać, że jej sztuka jest okazjonalna i niezwykle ulotna. Pozostają po niej tylko blednące emocje i filmy. Nic zatem dziwnego, że artystka stara się zapisać w pamięci widzów jak najmocniej, dlatego szokuje publiczność drastycznymi obrazami siebie, pokazując się ociekającą krwią i dręczoną w różnoraki sposób oraz atakując uznane tabu kulturowe aktami bluźnierstwa, nadmiernym seksualizmem, prymitywizmem zachowań. W ten sposób wciąga widzów w krąg własnych odczuć. Każdy, kto weźmie czynny udział w jakimkolwiek akcie - indywidualnym czy zbiorowym - w trakcie jej działania, staje się automatycznie częścią jej performance. Warto o tym pamiętać...
Sprawą dyskusyjną jest to, czy prace Mariny Abramović są zatem sztuką. Po tym, gdy już futuryści odrzucili odwieczne kryterium estetyki - piękno - sztuką jest w zasadzie wszystko, każdy akt osoby posiadającej kwalifikacje artystyczne (w tym przypadku dyplomy uczelni artystycznych). Abramović zresztą sama przyznaje, że proces jest ważniejszy niż rezultat oraz, sztuka może być tymczasowa.
Nie dziwmy się zatem, że przy takich poglądach na to co jest sztuką, będziemy zbliżać się coraz bardziej do tej niebezpiecznej granicy, za którą jest tylko ostateczność. I kto wie co jeszcze będziemy musieli znosić jako widzowie, aby w natłoku brutalnych informacji na tyle dać się ponieść emocjom, aby ZAPAMIĘTAĆ ulotne dzieło sztuki, istniejące tylko chwilę, tyle co grymas bólu na twarzy kobiety o ciemnych włosach i smutnych oczach, której nikt nie kochał w dzieciństwie.
Na koniec, zobaczmy jeszcze parodię twórczości Mariny Abramović autorstwa Lady Gagi, która pokazała na czym polega sztuka konceptualna :
Zresztą serbska artystka była przedmiotem żartów także innych aktorek: Cate Blanchett, czy Virginii Raffaele.
Filmy z oryginalną Mariną Abramović są TUTAJ. Każdy dokument można obejrzeć płacąc jej około 60 złotych. W ogóle w tle wielkiej sztuki niepokojąco unoszą się sprawy finansowe: zaległości w stosunku do partnera (więcej o tym TUTAJ) czy roszczenia wynajętych aktorów, którzy brali udział w jej filmach (TUTAJ). Ale przecież wielka sztuka wymaga poświęcenia, więc musi kosztować. Z wyliczeń wynika, że performance kosztował Toruń ponad milion złotych.
Czy było warto?
Zastanówcie się i zapamiętajcie, że to my zadaliśmy to pytanie pierwsi. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Dziś coraz trudniej o artystę prawdziwego... dobrze, że jeszcze gdzieś tacy istnieją
OdpowiedzUsuńU nas takich odnajdziesz, a innych uważanych za prawdziwych odczarowujemy.. Miłego
UsuńJeśli odczłowieczenie może iść w parze ze sztuką wielkiego formatu, to niech sobie idą.
OdpowiedzUsuńWitaj Garbaty. Pełna zgoda, pytanie czy ta pani rzeczywiście tworzy sztukę wielkiego formatu? Raczej wątpimy... Pozdro
Usuń