niedziela, 28 lutego 2021

Eric Miranda z In Letter Form: amerykański Ian Curtis

Czy historia lubi się powtarzać? Banale pytanie, które jednak zawsze wraca, gdy zauważamy niesamowity zbieg okoliczności, swoiste déjà vu związane z faktem odejścia zdolnego muzyka w sytuacji podobnej do tej, która stała się udziałem tylu przed nim, Ian Curtisa, Kurta Cobaina, Marka Linkousa (pisaliśmy o tym TUTAJ) i jeszcze wielu innych… Sytuacyjną klamrę dopełnia fakt inspiracji Erica Mirandy muzyką Joy Division oraz innych zespołów post punkowych z Manchesteru, w wyniku czego powstał jednak całkowicie świeży, bardzo interesujący produkt. Szkoda tylko, że o artyście tak mało jest w obiegu publicznym, czego już nie da się nadrobić.


Podobnie, jak w tamtych przypadkach, nic nie zapowiadało tragedii. Amerykański zespół In Letter Form, w którym Miranda był wokalistą, gitarzystą oraz klawiszowcem właśnie wydał swój drugi album Fracture. Repair. Repeat, bardzo dobrze przyjęty przez krytyków. I przygotowywał się do pierwszego większego tournee po wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych oraz miał widoki na trasę po Niemczech. Muzycy dopiero co podpisali kontrakt z dobrą wytwórnią Metropolis Records, w której wydają swoje płyty także Peter Murphy (Bauhaus) oraz Clan of Xymox. W czwartek zagrali niesamowity koncert w Oakland Pandemonium, nie przeczuwając, że w niedzielę ich życie wywróci się do góry nogami. W niedzielę 4 września 2016 roku Eric Douglas Miranda niespodziewanie odszedł.


Po niespełna pięciu latach nadal niewiele wiadomo o muzyku. Nieporównywalnie mniej niż o Ianie Curtisie, Kurcie Cobainie, Marku Linkousie... Nie wiemy nawet w którym roku się urodził. Ze strzępków nielicznych tekstów na jego temat dowiadujemy się tylko tyle, że z wykształcenia był matematykiem i zanim zajął się na dobre muzyką, pracował jako nauczyciel akademicki na uniwersytecie stanowym w San Francisco. I to nauczyciel bardzo lubiany (LINK). 

Matematyka była dla niego jeszcze jednym instrumentem który pomagał mu naświetlić dylemat moralny istniejącej rzeczywistości. Na jednym z quorów matematycznych tak napisał: Oto jak uczę moich młodszych uczniów zapamiętywania oznaczonych wyników i ilorazów (znak dodatni = dobrze, znak ujemny = zły). a. Kiedy dobre rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom, to dobrze. b. Kiedy złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom, są złe. c. Kiedy złe rzeczy przytrafiają się złym ludziom, to jest dobre. Ktoś napisał mu, czy jednak moralnie słuszne jest, aby cieszyć się gdy złe rzeczy przydarzają się złym ludziom… (LINK). Niewątpliwie, nie wchodząc w wątki etyczne, trzeba zauważyć iż problemy podnoszone przez Erica Mirandę nie były tuzinkowe. 

Mimo niedługiego stażu artystycznego artysta mógł pochwalić się sporym doświadczeniem muzycznym. Śpiewał i grał na gitarze z Rickiem Derringerem i Joe Lynnem Turnerem (Rainbow), grał bluegrass z Boo Reinersem w Demolition String Band, pisał teksty i występował z Jesse Malinem i Francisem Dunnery oraz grał z Counting Crows i Ryanem Adamsem, których nazwał Miranda's The Plums, swoim ulubionym zespołem. Wykonywał punk, power pop, rock i bluegrass, grał na perkusji, basie i gitarze, a także był wokalistą oraz autorem tekstów. Miał także epizod w Ming Dynasty, zanim zespół rozpadł się w 2009 roku.  I oczywiście był członkiem In Letter Form.


Zapisano kilka zdań, które wypowiedział, dotyczących utworów wykonywanych przez niego i jego zespół: Jesteśmy sentymentalni, jeśli chodzi o sposób, w jaki podchodzimy do pisania piosenek i wykonywania ich. Chcemy, aby nasi słuchacze najbardziej jak tylko można, zbliżyli się do naszej prawdy. Konsekwentnie poruszał trudne i można je tak określić - odwieczne tematy - pisał o końcu miłości, o utracie niewinności, złudzeń, stracie osób bliskich, członków rodziny, utracie kontroli nad życiem w ogóle… I nie były to jedynie teoretyczne rozważania. Najlepszy przyjaciel Mirandy zmarł wkrótce po tym gdy ukończył produkcję teledysku Wait Now

Zachowało się jedno dłuższe wspomnienie o muzyku, napisane zaraz po jego śmierci przez przypadkowo spotkaną przez niego dziewczynę, przez multinstrumentalistkę i autorkę tekstów Annę Kohlweis, dla której to spotkanie stało się katalizatorem zmian w jej życiu. Pozwoliliśmy sobie zamieścić je w większej części:

Nie jestem kimś, kto mógłby powiedzieć, że dobrze znali Erica Mirandę. Po raz pierwszy spotkałam go przy drzwiach wejściowych jego domu, kiedy mieszkał w pobliżu Ocean Beach, podczas mojej pierwszej wizyty w San Francisco. Miał wolny pokój, a ja potrzebowałem noclegu. Nie miałam wtedy pojęcia, że pięć lat później mężczyzna, który poznał mnie z Ericem, zostanie moim mężem, a Eric będzie jedną z nielicznych osób obecnych na naszym ślubie i że wrócę na zachodnie wybrzeże jeszcze trzy razy w kolejnych latach. Wtedy nic z tego wtedy się jeszcze nie zapowiadało.

Za to dobrze pamiętam Erica idącego ulicą przede mną z jego psim towarzyszem Floydem u boku. Pamiętam, jak dotarliśmy do supermarketu i po krótkim skinieniu i subtelnym geście Erica, Floyd po prostu usiadł przed rozsuwającymi się drzwiami marketu, bez obroży, bez smyczy. Nadal to widzę. O zmierzchu nieco niechlujny, duży, czarny pies cierpliwie stoi na prawie pustym parkingu, patrzy i czeka. Jak kawałek osobowości jego przyjaciela.

Z jakiegoś powodu ten obraz przyćmiewa wspomnienia pijackiego grania i nagrywania „War Strategies” (TUTAJ) na gitarze akustycznej, gdy siedziałam potem tej samej nocy między syntezatorami Erica, albo kręcenia sceny do filmu science fiction w piwnicy w tym samym tygodniu, lub wspomnienia wypitych drinków po ślubie zeszłej jesieni, czy wspomnienia Nowego Roku w latarni morskiej z rodziną oraz Erikiem i Pauliną, (…) Jego głos pozostaje w pamięci, na zawsze związany z tą muzyką i filmami, na których ją wykonuje. (…) Lubię wyobrażać sobie, że gdziekolwiek jest teraz, Floyd czekał tam na niego przez ostatnie kilka lat. Cierpliwie, jakby czekał na niego na tym w połowie pustym parkingu tej nocy wiosną 2010 roku (LINK). 

A cóż mógłby powiedzieć o tym sam Eric? To co już kiedyś rzekł, czyli the shock of life, the shock of death


W hołdzie artyście już niejednokrotnie śpiewali członkowie In Letter Form (nadal na ich stronie Miranda widnieje jako członek ich zespołu) Śpiewali także inni artyści, w tym nasi dobrzy znajomi: Karl Morten Dahl i Paris Alexander połączyli w remacu piosenki Edison’s Medicine pełną elegancji grę gitary Antipole z żałobny oryginalnym wokalem Erica, wzmocniony podkładem Eirēnē, co jak zauważył Fabrizio Lusso, było realizacją tego, co powiedział kiedyś zmarły wokalista: Chodzi o uświadomienie sobie potrzeby zmiany perspektywy, stylu życia. Chodzi o prośbę o przebaczenie, zadośćuczynienie za błędy przeszłości i odpuszczenie (LINK).


Na pewno nie jest to ostatni nasz tekst o Ericu Mirandzie, którego wizerunek na zdjęciach wzorowany jest na imagu Iana Curtisa, lecz to już zupełnie inna kwestia, warta osobnego wpisu. Teraz, na końcu, chcemy przypomnieć tylko coś, nad czym Eric pracował:


i kolejny dowód na to, że członkowie zespołu nie wykreślili Erica ze swojego zespołu: ostatni teledysk z piosenką do której słowa napisał Eric Miranda:


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

4 komentarze:

  1. Dziękuję za artykuł o Ericu Miranda. Ciekawie piszesz o klimatach które kocham. Pozdrawiam Tomek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekujemy za miły komentarz. Zapraszamy częściej i pozdrawiamy - załoga bloga

      Usuń
  2. Witaj, mocno cię pozdrawiam z południa Polski i dzięki że jesteś. Szkoda że nie udało nam się spotkać w Hybrydach na Ist Ist ….bardzo mi było by milo Cię zobaczyć

    OdpowiedzUsuń