Zespół Undertheskin jest z Krakowa, i jak piszą o sobie, ich muzyka to: vibrant mix of post-punk guitars, 80s' drum machines, minimal synth waves & ice cold vocals - just feel it under your skin. Czyli w sam mieszanka dla nas. Zespół ma w dorobku dwie płyty długogrające i kilka singli, a ponieważ odnoszą sukcesy (o nich TUTAJ) i koncertują na imprezach nie tylko krajowych, warto przyjrzeć się ich muzyce. W zasadzie ich czy też jego? Bo tak na prawdę na albumie wszystkie piosenki wykonuje Mariusz Łuniewski. Za wyjątkiem dwóch jest też ich autorem. Natomiast z okładki albumu można dowiedzieć się, że skład koncertowy uzupełniają jeszcze Tom Tylor i Maciej Dąbrowa.
Z artykułu opublikowanego w prasie (TUTAJ) dowiadujemy się, że autor jest pod wielkim wpływem Joy Division, więc idealnie pasuje do tego co prezentujemy na naszym blogu.
Pora przejść do płyty, która została wydana w wersji zarówno CD jak i winylu. Okładka jest interesująca i jak to zwykło bywać od czasów An Ideal for Living (TUTAJ), czarno - biała. Niemniej zachwyca szatą graficzną zaprojektowaną przez Bartosza Hervy. Bardzo ciekawa jest koncepcja numerowania piosenek, utrzymana też na kanale YT zespołu, gdzie pojawiła się płyta do odsłuchania w całości.
A muzyka? Przy pierwszym odtworzeniu wydaje się nieco hałaśliwa, rzeczywiście słychać tutaj wszystko co znamy z lat 80-tych, ale jest to podane w wyjątkowo świeży sposób. Szczególną uwagę zwraca bas, i wplecione w piosenki nostalgiczne fragmenty.
Płytę otwiera Posion jest mrocznie i ciemno. W tle słychać syntezatory niczym z najlepszych czasów Clan of Xymox. Jednak na głowę bije wszystko bas i świetny wokal, podający nam smak trucizny... Burn jest bardziej dynamiczny, pojawia się gitara i ciekawe syntezatorowe brzmienia. Piosenka o uczuciach, która toczy się swoim rytmem, ale gdy dochodzi do refrenu zmienia zupełnie styl, zakręcając o 180 stopni.. To jest właśnie ten romantyzm, który autor potrafi wszczepić między proste chłodne tory po jakich toczy się bas w jego kompozycjach. Ma to swój urok i jest znakiem rozpoznawczym autora. Drown od razu przypomina syntezatorową wstawką dokonania the Cure. Wokal staje się mniej chropowaty, a piosenka przez to jest lżejsza. Nie zmienia to faktu, że mi osobiście przypomina Just Like Heaven, z albumu Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me (1987), który poza pierwszymi czterema utworami i może dwoma z dalszej części, jest bardzo słaby. I niestety Just Like Heaven do tej grupy sześciu dobrych piosenek nie należy... Tak oto mija nam połowa albumu Negative, i sytuacja w czwartej piosence Wave wraca do normy. Piękny tekst, życie jest stratą czasu... Znowu nieco powiało starym Xymoxem ale jest bardzo dobrze, ciekawie i dynamicznie. Autor zdaje się eksplodować z powodu tego, co odczuwa pod swoją skórą. I umie to znakomicie opisać. Borderline nieco przypomina Yazoo czy stare Depeche Mode, przynajmniej na początku. Później jednak jest brzmieniowo w stylu autora. Znakomita piosenka, z ciekawymi przerywnikami i świetnym zakończeniem, aż chciałoby żeby łączyła się z kolejną Nothere. Ta z kolei powala swoim brzmieniem. I znowu te basy! To już znak rozpoznawczy muzyki Undertheskin. W tej piosence zawarte jest credo albumu, wypowiadane męskim głosem o negatywie i ciemnym świetle...
Do albumu w wersji CD dodany jest bonustrack Done.
Jaka jest recepta na sukces który odnosi Undertheskin? Inspiracja, nie sztuczne zżynanie. Na tym właśnie polega postęp... Parafrazując profesora J.T. Stanisławskiego: inspiracja jest motorem postępu.
A my działamy dalej, wyławiając z otchłani mroku perły. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz