piątek, 18 września 2020

Joy Division w Bowden Vale Youth Club oczami świadka: relacja z legendarnego wstępu 14.03.1979 roku

Na jednym z kont społecznościowych Facebooka, grupujących fanów Joy Division opublikowano zdjęcie Bowden Vale Youth Club (LINK). Jest to prawdziwa gratka, bo budynek ten został rozebrany w 1989 r. Zdjęcie jest autorstwa Martin O'Neill a wyszukał je Stuart Murray.


Koncert Joy Dvision odbył się tam 14 marca w 1979 roku, czyli jeszcze zanim zespół nagrał swój epokowy album Unknown Pleasures. Zachowało się z niego naprawdę dużo: bilety, lista utworów, nagrania (w tym niespełna 10-minutowy zapis video o którym napisaliśmy TUTAJ) i zdjęcia, także wykonane przez O'Neilla (wydał je w 2007 roku w 12 stronicowym albumie I Remember Nothing i opowiedział o tym jak je robił w krótkim wywiadzie TUTAJ). Po fotografiach można by sądzić, iż występ miał miejsce w czyimś salonie o ścianach włożonych wzorzystą tapetą… Lecz był to jeden z lepszych koncertów grupy. Oto lista utworów:

1 She's Lost Control
2 Shadowplay
3 Leaders Of Men
4 Insight
5 Disorder
6 Glass
7 Digital
8 Ice Age
9 Warsaw
10 Transmission
11 I Remember Nothing
12 No Love Lost


Z występu wydano kilka bootlegów, dostępnych na You Tube a poza tym, jeśli nasi czytelnicy uznają, iż to mało, to podajemy link, za pomocą którego można ściągnąć dźwiękową całość na swój dysk (TUTAJ).

Co jeszcze mamy? Relację świadka i to nie byle kogo, bo brata Paula Hanleya, perkusisty grupy Staff 9 która była supportem Joy Division. Muzyk potem przystał do The Fall, a obecnie gra z Brix And The Extricated. A tak zapamiętał tamten dzień i wieczór świadek:

Środa 14 marca 1979 była dniem jednego z moich najbardziej ulubionych występów. Dzień nie zaczął się zbyt dobrze - Bertie Noone (nauczyciel plastyki z piekła rodem) z wielką przyjemnością poinformował mnie, że będę tematem cotygodniowej „praktyki odbijania”, pod tą nazwą kryła się kara cielesna, zawsze wymierzana w piątek i zwykle nakładana za nie wykonanie pracy domowej. W moim przypadku było inaczej, po prostu praca, którą mu oddałem, była na tak niskim poziomie (tak też było), że lepiej byłoby, gdybym jej mu nie dał. To co robił nazwał „treningiem odbijania”, ponieważ „przymierzał” kij krykieta w poprzek pośladków, co było jego ulubioną karą. Zwykł komentować przy tym a la komentator radiowy, np. w taki sposób „… A Basil D'Oliveir podchodzi do zagłębienia i wyprowadza idealną szóstkę w czyste niebo nad Old Trafford…” - łup! Inni nauczyciele w St Bede woleli pasek, pantofel lub, w przypadku pana Hockenhalla, gumowy wąż od palnika Bunsena z węzłem. Inne czasy.  

Ale to nie miało znaczenia, ponieważ wieczór oznaczał wyprawę na koncert na żywo - na dodatek był tam zespół mojego brata - Staff 9, którego widziałem na próbach i wiedziałem, że jest naprawdę dobry. Z jakiegoś dziwnego powodu grali w klubie młodzieżowym. Co więcej, był to klub młodzieżowy w szczerym polu. Wiedziałem o tym, ponieważ widziałem tam The Fall w poprzednim miesiącu.

Faktyczna geografia miała niewielki wpływ na moje poczucie odległości w tamtych czasach. Bowdon znajdowało się niecałe 5 mil od mojego domu, znacznie bliżej niż centrum Manchesteru City, ale przyzwoite połączenia komunikacyjne oznaczały, że Rafters był znacznie łatwiej dostępny niż klub młodzieżowy Bowdon Vale, który równie dobrze mógł znajdować się w Birmingham.

Sprzęt Staff 9 został przetransportowany do Bowdon przez Berniego, perkusistę, w jego furgonetce oraz przez Grahama, wokalistę, za pomocą Austena Allegro jego ojca. Steve i Craig wysiedli z autobusu do Altrincham i resztę drogi przeszli pieszo. Jako nieopłacani pracownicy techniczni dołączyliśmy do nich ja i Marc Riley, który odwzajemniał przysługę Steve'owi i Craigowi, za to, że ten niedawno jeździł do The Fall.

Najważniejszą rzeczą, jaką przypomniałem sobie z jednej z piosenek Joy Division, był ktoś krzyczący na początku „Czy zapomnieliście o Rudolfie Hessie?”- Ciekawe, kim on jest? - Pomyślałem. Potem okazało się, że to Barney wypowiedział tę nieśmiertelną frazę.  Gdy Joy Division zakończyło próbę dźwięku, ich gitarzysta zaczął bawić się dziwnie wyglądającą klawiaturą, która leżała u jego stóp. Wyglądało na to, że zrobił ją sam i wydawało się, że ta rzecz jest w stanie wytwarzać raczej dziwne ryki i brzęki, niż rzeczywiste dźwięki. Po tym, co wydawało się wiecznością, basista wskazał na Staff 9 i powiedział - „Bernard - zwijaj to, chłopaki czekają na rozstawienie”. Gitarzysta niezgrabnie zastosował się do tego polecenia i, jak się okazało, co było niezwykłe, Joy Division przesunął swój sprzęt tak, że Staff 9 mógł się ustawić. Próba dźwięku Staff 9 została zrobiona w dość krótkim czasie. Graham dał przez mikrofon podstawowe „jeden – dwa” i szybko przejrzeli „Writing Desk”, jeden z nowszych numerów. Po tym publiczność zaczęła przybywać, więc zespół udał się do drugiego pokoju, aby czekać na swoją kolej.

Występ Staff 9 zakończył się uprzejmym entuzjastycznym aplauzem i natychmiast zaczęli schodzić. Następnie Steve Morris ponownie złożył swój zestaw, co zajęło mu trochę czasu, ponieważ miał największy zestaw perkusyjny, jaki kiedykolwiek widziałem (6 części!!) i nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc. Publiczność, która składała się głównie z nastolatków z głowami jak mopy, takich jak ja, czekała z niecierpliwością aż skończy. DJ robił wszystko, co w jego mocy, żeby nas nieźle bawić, ale wszyscy byli trochę zdenerwowani, zanim reszta zespołu dołączyła do Steve'a. Krzyk Bernarda, po którym nastąpił jęk udręki Iana Curtisa i ruszyliśmy. „Exercise One”, po którym następuje błyskawiczne przejście do „She's Lost Control”. Wtedy w końcu usłyszałem, jak właściwie brzmi uderzenie Stevea Morrisa. To bębnienie Steve'a ostro mnie walnęło. Świetnie się go ogląda, chociaż zawsze wygląda trochę nieswojo, jakby odczuwał pewien ból. Kontynuowałem analizę stylu Stevea, aż do momentu, gdy Ian wszedł w „ten” taniec.  Następna piosenka wystarczyła, by mnie przekonać, że ten zespół jest naprawdę czymś wyjątkowym. „Shadowplay” był punktem kulminacyjnym występu, tak samo jak miał być punktem kulminacyjnym ich pierwszego albumu. Sposób, w jaki unosi się i opada muzyka na pojedynczej linii basu i sposób w jaki udaje się powtórzyć wszystko, co Ian ma do powiedzenia bez zmiany akordu, jest genialne.

Następna piosenka, „Insight”, ponownie zawierała perkusję Steve'a, chociaż tym razem brzmiało to jak nieco denerwujące „Bo!” tak jak można to usłyszeć na wielu utworach disco z lat siedemdziesiątych, w szczególności „Love Don't Live Here Anymore” Rose Royce. Nadal uważałem, że brzmiało świetnie.


„Disorder” był powodem, dla którego Bernard w końcu włączył klawiaturę. Wydało to niejasne okrzyki Doctora Who, który grał niezmiennie przez cały czas trwania utworu. Był najwyraźniej zdeterminowany, aby w jakiś sposób ustawić kilka klawiatur na kolejnych koncertach. Potem była wysublimowana „Transmisja”, której głównym wspomnieniem była refleksja co nadal pamiętam, jak ten pieprzony Steve Morris przez cały czas utrzymywał te 16-ki na wysokim talerzu. Nic dziwnego, że wyglądał na zmęczonego.

Zakończyli utworem „I Remember Nothing”, który z pewnością zalicza się do najbardziej ponurych, najbardziej dołujących zakończeń koncertów wszech czasów. Podobnie jak The Fall (którzy nadal tego nie robią), Joy Division nie poszło na żadne ustępstwa, by zadowolić publiczność. Wrócili jednak by zagrać „No Love Lost”, który trudno opisać jako wesoły, chyba że porównasz go do „I Remember Nothing”. Czułem się, jakbym został pobity, ale co to był za koncert. Utkwiło mi to w pamięci jeszcze wyraźniej niż spotkanie z panem Noone w piątek po południu. I nigdy tego nie zapomnę (LINK).

Tak to wyglądało, tak zapisało się w pamięci uczestnika. A my czekamy na film z pełną relacją koncertu. I chyba długo już czekać nie będziemy, bo na Aukcji Omega widziana była taśma wideo z zapisem (LINK). Pytanie brzmi – czy całego występu, czy tylko znany zapis kilku piosenek?

Wkrótce się dowiemy... 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz