W zamyśle przypominają niedokończone obrazy Leonardo da Vinci: anatomicznie perfekcyjne, z doskonałym zastosowaniem skrótów perspektywicznych, z ledwie zarysowanymi partiami ciała (niektóre z nich są pokazane TUTAJ). Autoportrety Cristiny Troufa są jej pamiętnikiem, portugalska artystka (ur. 1974 r.) zapisuje poprzez nie wszystko: Życie, śmierć, trwanie, miłość, wspomnienia, doświadczenia życiowe, moje dzieciństwo, duchowość, samorozwój… Wszystko o tym, jak widzę swoje życie i życie w ogóle. Odwieczne poszukiwanie wiedzy, odpowiedzi na pytania co tutaj robię, kim jestem i co się dzieje po śmierci.
I tak, dla odmiany po wielu przykładach malarstwa pejzażowego, czyli dość ekstrawertycznego, dzisiaj mamy możliwość spojrzeć na krajobraz wewnętrzny jednej osoby. Nie potrzeba do tego, jak się okazuje, wielu rekwizytów. Wystarczy wyraz twarzy, poza, gest… malarstwo tak minimalistyczne, iż można je pozostawić pozornie niedokończonym, z naciskiem na pozornie. Bo czy, w tak wielu przypadkach, nie jest celowa rejestracja tych partii ciała, które przesłonięte są ubraniami, konturem wypełnionym tym samym kolorem co tło? Akurat ubiór wydaje się być w kontakcie z drugim człowiekiem najmniej istotny, co jest prawdą niby powszechnie uznaną, lecz iluż z nas przekonało się, jak bardzo wygląd determinuje stosunek otoczenia do osoby. Czyż nie jest tak, że ludzi skromnie ubranych, a może jeszcze leciwych, wcale się nie zauważa, a jeśli już, to traktuje z pobłażliwą wyższością? Obrazy Cristiny ukazują zatem ją i tylko ją, w dodatku taką, jaka jest naprawdę, na co dzień… Ma się wrażenie, że oglądamy niekończący się rytuał przygotowań, lecz nie wiadomo na co i do czego… Do śmierci? Do życia? Do miłości? Wyjątkiem jest tylko portret starej kobiety odzianej w kwiaty, wśród których latają ćmy, motyle wiecznego snu…
I tak, dla odmiany po wielu przykładach malarstwa pejzażowego, czyli dość ekstrawertycznego, dzisiaj mamy możliwość spojrzeć na krajobraz wewnętrzny jednej osoby. Nie potrzeba do tego, jak się okazuje, wielu rekwizytów. Wystarczy wyraz twarzy, poza, gest… malarstwo tak minimalistyczne, iż można je pozostawić pozornie niedokończonym, z naciskiem na pozornie. Bo czy, w tak wielu przypadkach, nie jest celowa rejestracja tych partii ciała, które przesłonięte są ubraniami, konturem wypełnionym tym samym kolorem co tło? Akurat ubiór wydaje się być w kontakcie z drugim człowiekiem najmniej istotny, co jest prawdą niby powszechnie uznaną, lecz iluż z nas przekonało się, jak bardzo wygląd determinuje stosunek otoczenia do osoby. Czyż nie jest tak, że ludzi skromnie ubranych, a może jeszcze leciwych, wcale się nie zauważa, a jeśli już, to traktuje z pobłażliwą wyższością? Obrazy Cristiny ukazują zatem ją i tylko ją, w dodatku taką, jaka jest naprawdę, na co dzień… Ma się wrażenie, że oglądamy niekończący się rytuał przygotowań, lecz nie wiadomo na co i do czego… Do śmierci? Do życia? Do miłości? Wyjątkiem jest tylko portret starej kobiety odzianej w kwiaty, wśród których latają ćmy, motyle wiecznego snu…
Obrazy Cristyny są więc jej sceną, na której ujawnia sekrety swojego życia, można by rzec - są niczym album konceptualny dla muzyka. Mało kto jest tak odważny, aby tak jak ona publicznie przyznać się do swoich lęków i smutków. Artystka prowadzi bloga (LINK) - można powiedzieć - po sąsiedzku. Są tam wszystkie informacje biograficzne, spisy i opisy wystaw, wycinki prasowe i inne tego typu rzeczy.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz