Zawsze, kiedy zespół opuszcza lider, publika oczekuje, na ile jego twórczość, a także twórczość tych co pozostali, będzie kontynuacją poprzednich dokonań. I czasami lider idzie podobną drogą, że wspomnieć tylko Fisha, czy Ciechowskiego. Ale niestety mimo podobieństwa, po pewnym czasie jednak zaczynają się udziwnienia, u Fisha choćby jakieś trąbki itd...
Podobnie miałem z Ciechowskim, choć materiał na debiut Obywatela GC to dokładnie repertuar Republiki, mimo zaproszenia megagwiazd do studia, Republika to jednak nie była... Fish, poszedł w zupełnie dziwnym kierunku, a Marillion bez niego to tylko cień tamtego zespołu. Co innego z Morrisseyem i the Smiths.
Wstyd się przyznać, ale po debiut wokalisty i tekściarza Kowalskich sięgnąłem dopiero teraz, pod wpływem wywiadu z artystą, który omawialiśmy TUTAJ. Wstyd, bo jest to album znakomity, choć brakuje na nim specyficznych riffów Marra. Ten ostatni musiał być ostro wkurzony, gdy posłuchał co wyszło spod pióra Morriseya, tym bardziej, że muzykę na albumie skomponował Steven Street, który gra też na basie i jest producentem tej płyty. Człowiek był wcześniej producentem płyt the Smiths, i bez wątpienia znakomicie wczuł się w klimat.
To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałem. Po prostu wysłał kasetę ze swoimi piosenkami i powiedział: „Czy chciałbyś to nagrać?” Był bardzo nieśmiały - tak wokalista wspomina początek ich współpracy nad jego solowymi dokonaniami (TUTAJ). No i jeszcze taki detal. Na gitarze gra Vini Reilly - legenda Factory Records!
Viva Hate - czyli Długie Życie nafaszerowany jest hitami. To album, który pokrył się platyną i jakoś nie wzbudza to zdziwienia. To też w opinii wielu rankingów (wszystkich?) najlepsza płyta Morrisseya.
Otwiera go znakomity Alsatian Cousin - piosenka o miłości do kogoś nieosiągalnego. Jaki ciekawy początek, a później to typowy Morrissey. Zwala z nóg, bo to czyste the Smiths. Sen trwa, bowiem Little Man What Now? to kontynuacja tego, co było najlepsze w czasach Morrisseya i Marra. Nostalgia, wspomnienia lat 60-tych, i miłości autora do seriali z tamtych lat, do których artysta nie ukrywa swojej słabości.
Piątkowe wieczory, 1969
ATV, zamordowałaś każdą linijkę
Za stara by grać dziecięcą gwiazdę, za młoda na liderowanie
Minęły cztery pory roku, a oni cię zabili
Niektórzy dopatrują się w tym wersie zapożyczeń z piosenki Judy Garland pt. I’m Just an In-Between. Piosenka jest właśnie o dramacie młodej - starej.
„Wygraj tanią tacę”
Podziel się ze mną herbatą z tłustego kubka
Każdy dzień jest cichy i szary
Proimigracyjna piosenka Bengali in Platforms to chyba ten utwór, którego dziś Morrissey wstydzi się najbardziej. Krążą pogłoski, że Angel, Angel Down We Go Together to piosenka której bohaterem jest Johny Marr... Kończy się dość niejednoznacznym wyznaniem, a może chodzi tylko o podsycanie pogłosek o intymnym życiu wokalisty? Nie zmienia to faktu, że to doskonały utwór. Late Night, Maudlin Street zamyka stronę A albumu. To piosenka o uzależnieniu, tak przynajmniej nam się wydaje.
Stronę B otwiera Suedehead - czy może być bardziej genialny utwór na promocję tego albumu? Czy może być bardziej klimatyczne wideo z traktorem i grobem Jamesa Deana w tle?
Do końca albumu pozostało 5 piosenek. Mamy tutaj klimatyczne Break Up the Family, jednak wyróżnia się The Ordinary Boys - piosenka o inności. Mimo, że zwykli ludzie są szczęśliwi, my nie chcemy być tacy sami, i nie damy się zmienić. I Don't Mind If You Forget Me nieco przyspiesza. Znowu mamy kandydata na przebój. Mimo, że możemy na kimś wywrzeć pozytywne wrażenie, musi on uszanować naszą chęć do bycia samemu. Dial-a-Cliché - można powiedzieć, że to protest przeciwko moralizatorskiemu ojcowskiemu tonowi. Całość kończy Margaret on the Guillotine. Podobno piosenka przeciwko Margaret Thatcher. Podobno.
Podsumowując, należy odwiedzić Ebay lub Discogsa i nabyć winyl. Na tej płycie nie ma słabych piosenek. Arcydzieło.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz