Marc Almond gościł już na łamach naszego bloga, kiedy prezentowaliśmy znakomity album Soft Cell (TUTAJ). A ponieważ artysta wkrótce wystąpi w Polsce (pisaliśmy o tym TUTAJ), warto tym razem omówić jego solowe dokonanie, dokładnie szósty solowy album Enchanted z 1990 roku.
Aż dziw bierze, że we wszelkich kwalifikacjach albumów artysty nie zajmuje on czołowych miejsc bowiem to dzieło niemalże doskonałe, a przy okazji znakomita muzyka na kończące się lato. Tak właśnie jest z zawartością tej płyty, słychać na niej powiew ciepłego klimatu, ale i powolnie i nieubłagalnie zbliżające się szarówki jesieni.
Podczas realizacji albumu starły się dwie osobowości, co moim zdaniem wyszło całości na dobre. Almond, który raczej był za użyciem typowych, konserwatywnych instrumentów, a po drugiej stronie - Bob Kraushaar - realizator zafascynowany elektroniką. Wynikiem tego przeciągania liny jest album brzmiący zupełnie ponadczasowo, czyli jest tutaj coś typowego, jak choćby wprowadzenie paryskich klimatów przez obecność akordeonu (choćby w piosence otwarcia Madame De La Luna), i coś nowoczesnego, jak choćby elektronika obecna w znakomitej, kolejnej piosence Waifs and Strays. Finalnie Almond przyznał, że po latach płyta cały czas brzmi znakomicie, co dokładnie zgodne jest z naszą opinią, stąd podsumowujemy ją sześcioma gwiazdkami.
Już od początku klimat zapowiada się znakomity. Madame De La Luna jest swoistego rodzaju wyciem Almonda do księżyca. Najlepszy moment w tej piosence to doskonała zmiana rytmu we fragmencie:
Księżyc, księżyc, majaczący księżyc
Sam w błękicie
Jak srebrny balon
Księżyc, księżyc, majaczący księżyc
Tańczący walca
Do melodii szaleńca...
Gdy już jesteśmy w klimacie nadchodzi kolejny znakomity utwór, jeden z moich ulubionych: Waifs and Strays. I tutaj Almond znowu stosuje chwyt ze zmianą rytmu, kiedy zaczyna śpiewać o ulicach Paryża.
A więc mówią, że wyjeżdżają
Podczas gdy ty przesypiasz cały dzień
Wychodzisz każdego wieczoru
Spotykając bezdomnych
Podążają za swoimi złudzeniami
Nie wiedzą, co robić
Potrzebują jasnego kierunku
Dlatego zwracają się do Ciebie
Błagasz
Proszę nie zostawiaj mnie
Nie odchodź ode mnie tak szybko
Muszę zostać odnaleziony
Bo ja też jestem zabłąkany
Nie odchodź
Poczekaj do jutra
Na ulicach Paryża
Na ulicach Rzymu
Znajdują dom
W cieniu lub w kawiarniach
W dół krętych alejek
Przez jasno oświetlone arkady
Nie jest ważne gdzie są
Wędrują w życiu i poza nim
Mali zabłąkani
Pozostają, dopóki się nie zakochasz
Wtedy się uwalniają
W ciemności zobaczysz
Te smutne brązowe oczy prześwitują
Twoje serce się stopi
Bo poczułaś sposób, w jaki na ciebie patrzyli
Nie odchodź
Poczekaj do jutra
Odkryjesz, że potrzebujesz kogoś
Kto kocha te twoje dni poza domem
Właśnie wtedy, gdy twoje serce płacze
Proszę zostań
Nie odchodź
Poczekaj do jutra
Tak, to prawda
Ja też jestem bezpański
Nie ukrywam, że po tych dwóch znakomitych piosenkach całość nieco siada w The Desperate Hours. Za to po nim Toreador in the Rain - nieco bardziej dynamiczny, za to tekstowo niezwykle smutny. Pojawia się w nim watek marzeń, ale też i śmierci - takie spełnienie ostatniego życzenia przez wizję małego chłopca, który chciałby być torreadorem. Widow Weeds też jest całkiem dobry a pod względem opowieści jaką roztacza przed nami Almond, to wielkie dzieło. Opowiada o tym, jak mimo namowy otoczenia czasem trudno pozbyć się żałoby, choć czas pokazuje, że tytułowa wdowa została oszukana i mąż wcale jej tak mocno nie kochał, jak myślała. W każdym razie warto nieraz wsłuchać się w głos ludzi, którzy kiedy o czymś mówią, to pewnie mają ku temu jakieś podstawy. A Lover Spurned znakomita ballada jest w pewien sposób kontynuacją tematu relacji damsko męskich. To piosenka o zemście odrzuconej kochanki.
Pamiętam morze, pamiętam
Jak myślałem, że będzie śpiewać wiecznie
Choć jej głos stał się szeptem
To morze wciąż śpiewa w jej sercu
Do najdalszych wybrzeży Alaski
Z dziobu bełkoczącej cysterny
Jej brzegi w wiecznej zimie
Ale morze wciąż śpiewa w jej sercu
Czeka na odpowiednią chwilę
Spokojnie i samotnie
Na jej brzegu naszyjnik z piór i kości
Żadnego śmiechu dzieci
Tu nic nie wyrośnie
A morze wciąż śpiewa
Morze wciąż śpiewa
Morze wciąż śpiewa w jej sercu
Na koniec mamy jeszcze Carnival of Life i nie miałbym na przeszkodzie nic, gdyby ten utwór kończył album. Jest refleksyjny i opowiada o namiętnościach i jak upijamy się życiem. Orpheus in Red Velvet ani nie jest dobry, ani nie pasuje na zakończenie.
Niemniej całość jest bardzo dobra i pozwoli nam godnie pożegnać lato - zatem upijajmy się życiem zanim znowu przyjdą szarugi i przykryją nas śniegi.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Marc Almond, Enchanted, producent: Bob Kraushaar, Parlophone 1990, tracklista: Madame De La Luna, Waifs and Strays, The Desperate Hours, Toreador in the Rain, Widow Weeds, A Lover Spurned, Deaths Diary, The Sea Still Sings, Carnival of Life, Orpheus in Red Velvet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz